Wytwórnia: Columbia/Legacy 88697 75150 2

Bitches Brew

Miles Davis

  • Ocena - 5

CD 1 – Pharaoh’s Dance; Bitches Brew; Spanish Key; John McLaughlin
CD 2 – Miles Runs the Voodoo Down; Sanctuary; Spanish Key (alternate take); John McLaughlin (alternate take); Miles Runs the Voodoo Down (single edit); Spanish Key (single edit); Great Expectations (single edit); Little Blue Frog
Muzycy: Miles Davis, trąbka; Wayne Shorter, Steve Grossman, saksofon sopranowy; Bennie Maupin, klarnet basowy; Joe Zawinul, Chick Corea, Larry Young, Herbie Hancock, fortepian elektryczny; John McLaughlin, gitara; Dave Holland, Ron Carter, kontrabas; Harvey Brooks, gitara basowa; Jack DeJohnette, Lenny White, Billy Cobham, perkusja; Don Alias, kongi; Jumma Santos, shaker; Khalil Balakrishna, sitar; Bihari Sharma, tam¬boura, tabla; Airto Moreira, cuica, berimbau
DVD – Directions; Miles Runs the Voodoo Down; Bitches Brew; Agitation; I Fall in Love Too Easily; Sanctuary; It’s About That Time/The Theme
Muzycy: Miles Davis, trąbka; Wayne Shorter, saksofon sopranowy; Chick Corea, fortepian elektryczny; Dave Holland, kontrabas; Jack DeJoh-nette, perkusja

O „Bitches Brew” powiedziano już chyba wszystko. Ale może warto przypomnieć, co o tym epokowym albumie pisał na okładce Ralph J. Gleason: „Popatrzcie. Miles zmienił świat. Nie jeden raz. I to prawda. Najpierw było out of the cool. A gdy rzeczy poszły w złym kierunku, Miles wezwał swoje dzieci do domu grając Walkin’. Stanął i zaczął dąć, i wydał to na płycie, a cały świat zatrzymał się, kiedy to usłyszał. Przestali robić to, co robili. Zamienili się w słuch, a potem muzyka nigdy nie była już taka sama. Po prostu nigdy taka sama. Nigdy nie będzie taka sama teraz po „In A Silent Way” i po „Bitches Brew”. Posłuchajcie tego. Jak może być taka sama? Nie mam na myśli tego, że nie można już słuchać Bena. To byłoby głupie. Zawsze możemy posłuchać, jak Ben gra My Funny Valentine, do końca świata będzie piękne, czy może być coś piękniejszego niż to jak Hodges gra Passion Flower? Przez czterdzieści lat nie zrobił ani jednego błędu. Ale nie jest to piękniejsze. Jest po prostu inne. Nowe piękno. Inne piękno. Tamto piękno jest nadal piękne, a to jest nowe piękno, i w tej chwili ma rys piękności i ten trzaskający ogień, który czujesz, kiedy wychodzisz ze statku kosmicznego, tam gdzie nikt wcześniej nigdy nie był”.

To tylko fragment przenikliwego eseju, za który Ralph J. Gleason – krytyk z „San Francisco Chronicle”, współzałożyciel magazynu „Rolling Stone”, przyjaciel Milesa, Duke’a i muzyków z zespołu Jefferson Airplane – otrzymał nominację do Grammy.

Nagrodą Grammy uhonorowany został sam album, choć prawie nikt już tego nie pamięta, bo nie ma to większego znaczenia. „Bitches Brew” zapisało się jako jeden z najważniejszych albumów nie tylko w dyskografii Milesa Davisa, ale i całej historii jazzu, dzieląc ją na dwie epoki: „przed” i „po”. Miles ze swoim Wielkim Kwintetem wykrzesał z jazzu akustycznego ile się dało i zapalił zielone światło dla jazzu elektrycznego.

Od tego czasu minęło 40 lat, a przesłanie „Bitches Brew” jest nadal aktualne, muzyka wciąż ekscytująca i intrygująca, jej przełomowe znaczenie jeszcze bardziej wyraziste. Nic dziwnego, że wytwórnia Sony zdyskontowała okrągły jubileusz kolejnym wznowieniem historycznych sesji. Tym razem w dwóch wariantach. Edycja dla kolekcjonerów „40th Anniversary Deluxe Edition” zawiera aż trzy CD, DVD oraz dwa winylowe longplaye, plus plakat i książkę. Dostępne na naszym rynku skromniejsze Legacy Edition oferuje dwie płytki CD oraz jedną DVD z nagraniem koncertu Milesa w kopenhaskim Tivoli w Kopenhadze z 4 listopada 1969 roku.

Oryginalny album, nagrany  w sierpniu 1969 roku, a wydany w kwietniu 1970, miał dwa longplaye, a na nim sześć utworów. Cztery z nich wypełniają pierwszą CD, dwa pozostałe przeszły na drugi krążek, gdzie dorzucono jeszcze sześć wersji alternatywnych. W tej dodatkowej szóstce są dwa, Spanish Key i John McLaughlin, który nie było w wydanym w 1998 roku niekompletnym jak widać boksie „The Complete Bitches Brew Sessions” (4 CD).

Połowa wydanych na winylowym albumie utworów, Spanish Key, Miles Runs the Vodooo Down i Sanctuary, wykonywana była przez Milesa wcześniej, jeszcze w Kwintecie, pozostałe rodziły się dopiero w studiu w trakcie luźnego jamu, i to one poddane zostały największym zmianom na stole mikserskim. W Pharoah’s Dance producent Teo Macero interweniował podobno aż 19 razy! I ta właśnie studyjna obróbka była jedną z najważniejszych innowacji „Bitches Brew”, bo wcześniej tego typu post-produkcji w nagraniach jazzowych nie stosowano. Sami muzycy biorący udział w sesji byli zaskoczeni słysząc finalny rezultat. Ale, jak się okazało, nożyczki tnące taśmę i klej nie przyniosły muzyce uszczerbku, a wręcz odwrotnie, bo Pharoah’s Dance i tytułowe Bitches Brew należą do najmocniejszych segmentów płyty. Takiej muzyki jak na „Bitches Brew” nikt wcześniej nie słyszał, bo takiej muzyki wcześniej nie było.

Nowe podejście sygnalizował już sam napis „Directions in Music by Miles Davis” umieszczony na okładce płyty tuż nad tytułem. Nie tylko nowe efekty studyjne, ale przede wszystkim elektryczne instrumentarium, podwójna obsada sekcji rytmicznej, brzmienie i rytmy zapożyczone z rocka, który przeżywał wtedy swoje twórcze apogeum, nowa estetyka i filozofia. „Bitches Brew” reklamowane  było przez Columbię jako „A Novel by Miles Davis – powieść bez słów. Niewiarygodna podróż przez ból, radość, smutek, nienawiść, pasję i miłość”.

Początkowym zamiarem Milesa było nagranie jednego longplaya, którego roboczy tytuł brzmiał: „Listen To This”. Po upływie czterech miesięcy nagranie to wciąż miało ten tytuł, nagle zmieniony na „Pharoah’s Dance”. Potem Miles zaproponował „Witches Brew”, które w ostatniej chwili przekształcone zostało w „Bitches Brew”. To pomysł Betty Mabry, ówczesnej żony Milesa. 22-letnia supermodelka, znana jako „Cosmic Lady”, była łączniczką Milesa z światem rocka, to dzięki niej poznał Jimiego Hendriksa i zmienił totalnie swój wygląd; stąd te jego kolorowe kostiumy, pumpy, barwne koszule w fantazyjne wzory, fryzura afro i wielkie, ciemne okulary.

Szokująca też była surrealistyczna, nieziemska grafika na „Bitches Brew”. Jej autor, Abdul Mati Klarwein, artysta izraelski, mieszkał w Nowym Jorku, a wcześniej studiował w Paryżu i przyjaźnił się z Salvadorem Dali. Teraz, na wydaniu kompaktowym, ten obraz, sześciokrotnie pomniejszony, nie robi takiego wrażenia jak wówczas na rozkładanej okładce podwójnego longplaya. Wtedy budził dreszcze egzotyką, tajemniczością, kolorystyką, działał na wyobraźnię.

Ale jeszcze bardziej porażający efekt miała sama muzyka, przenosząc słuchacza w kosmiczny świat prawdziwie psychodelicznych przeżyć. Jazz już nigdy nie był taki sam.

Autor: Paweł Brodowski

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm