1. I’m Confused (J. Sawicka, R. Chraniuk) 4:11
2. Causality (J. Sawicka) 5:27
3. Kołysanka Rosemary (K. Komeda) 4:55
4. Vega (R. Chraniuk) 4:51
5. You Don’t Know What love Is (D. Raye, G. DePaul) 5:58
Julia Sawicka - voc, p; David Dorůžka - g; Grzegorz Grocholski - tp; Roman Chraniuk - db; Marcin Jahr - dr
Agnieszka Antoniewska
Ona jedna i ich czterech. Ona – Julia Sawicka, wokalistka i pianistka, leszczynianka o bardzo zmysłowym głosie, nawet przy zwykłej rozmowie, a co dopiero przy śpiewaniu... W dodatku i skomponować muzykę, i napisać tekst potrafi, a potem to jeszcze zaśpiewa i zagra na fortepianie... Oni – jak ich opisuje Ona – to gitarzysta David Dorůžka: „wyzwalający pokłady liryzmu oraz autentyczności”, trębacz Grzegorz Grocholski: „nietuzinkowy z głową pełną dobrych pomysłów”, kontrabasista Roman Chraniuk: „wschodnia dusza lubująca się w elegijnych współbrzmieniach” oraz perkusista Marcin Jahr: „nasycony swobodą, doświadczeniem oraz poczuciem rytmu”.
Ona i Oni połączyli się w Julia Sawicka Project. Ale dlaczego właściwie „Project”? Bo to znaczy: bez ograniczeń. Taka nazwa daje wolność. Choćby pełną swobodę w zapraszaniu gości specjalnych, którzy nawet na chwilę mogą stać się jego częścią. Połączyła ich muzyka i potrzeba poszukania dźwięków, które niczym melisa ukoją nerwy. Czy znaleźli...? Prosimy sprawdzić we własnych głośnikach oraz mojej rozmowie z Julią Sawicką i wspierającymi ją: Marcinem Jahrem i Romanem Chraniukiem. „Breathing Space” dołączamy do niniejszego numeru „JAZZ FORUM”. Zapraszam na chwilę wytchnienia...
JAZZ FORUM: Kiedy na stałe związała się pani z muzyką?
JULIA SAWICKA: Odkąd pamiętam, wiedziałam, że muzyka będzie zawsze ze mną, tudzież ja z nią, aczkolwiek moje dzieciństwo naprzemiennie wypełnione było artystycznymi formami plastycznymi – tworzeniem batików, drzeworytów, czy linorytów – do pewnego okresu były to zajęcia prawie tak istotne, jak muzyka.
JF: Jakie były kamienie milowe pani muzycznej drogi, które sprawiły, że spotykamy się tu dzisiaj i rozmawiamy o pani autorskim projekcie?
JS: Jestem przekonana, że wszystkie, nawet te najdrobniejsze, elementy życia, czyli szkoła muzyczna, pierwszy utwór zagrany na fortepianie oraz pierwsze koncerty, które dodawały motywacji i były takim pozytywnym bodźcem, który sprawiał, że chciało się jeszcze więcej ćwiczyć, by móc zaprezentować się na kolejnym występie przed publicznością. Również bez odwiecznego wsparcia rodziców i braci zapewne nie spotkałybyśmy się dziś tutaj. Sądzę, że wszystkie wydarzenia radosne, a czasem także i smutne, doprowadziły mnie do tego momentu i tego spotkania. Wszystko wychodzi z wewnętrznej potrzeby, chęci tworzenia i dzielenia się tym. Gdyby nie pozytywne osoby napotkane w życiu, wytrwałość, swoisty upór (jestem zodiakalnym bykiem), pewna determinacja i przede wszystkim wiara, że nasza muzyka może sprawić radość, zapewne nie udałoby się to.
JF: Co jest pani największą inspiracją?
JS: Inspiracją są emocje, uczucia, które doświadcza każdy z nas, z taką małą różnicą, że każdy z nas inaczej odczuwa. Wewnętrznie inspiruje mnie świat, który nas otacza, ale ten naturalny. Harmonia, w której moglibyśmy się zatopić i odszukać czasem samego siebie. Nie mam na myśli izolowania się, lecz pewną świadomość życia.
JF: A jeśli chodzi o inspiracje muzyczne?
JS: Trudno jest obiektywnie stwierdzić, czy wpływ na moją muzykę mają poszczególni artyści, aczkolwiek zapewne w jakiś sposób zostają oni w podświadomości...
JF: Proszę o nazwiska...
JS: Jeżeli chodzi o świat jazzu, to najbliżsi mi są: Nancy Wilson, Dianne Reeves, Cassandra Wilson, John Patitucci, czy Avishai Cohen – co nie oznacza, że zamykam się tylko w jazzie. Bliska jest mi także twórczość Lauryn Hill, Sade, czy Prince’a. Muszę wspomnieć o artyście, którego płytę zawsze mam w samochodzie, towarzyszącym mi, mogłabym rzec, od dawien dawna – jest nim Mieczysław Fogg.
JF: Dlaczego?
JS: Zawsze sprawia, że uśmiech gości nie tylko na ustach, ale również w mojej duszy. Muzyka powinna przynosić ukojenie. Najważniejsza jest emocjonalna szczerość – odczuwamy ją lub nie.
JF: Kiedy pojawił się pomysł stworzenia własnego zespołu i dlaczego nie chciała pani sygnować tego projektu tylko swoim imieniem i nazwiskiem, jak wiele innych wokalistek, które przecież też mają swoje zespoły?
JS: Pomysł na zespół był zawsze, lecz jak wszystko, musi mieć swój czas i miejsce – spotkaliśmy się, zagraliśmy i doszliśmy do wniosku, że należy w tym składzie nagrać płytę.
ROMAN CHRANIUK: Nie musimy trzymać się utorowanych ścieżek i nazywać się Julia Sawicka Quintet – tak jak robi to wiele innych zespołów. Starając się zdobyć słuchacza nienastawionego na kontakt z jazzem, trzeba go zachęcić najpierw wizualnie, by móc przekonać go dźwiękami. „Breathing Space”, czyli „chwila wytchnienia”, to towar zdecydowanie deficytowy, nie tylko w wąskim, jazzowym środowisku.
JF: To bardzo poetycki tytuł...
JS: Odzwierciedla to, czego życzymy wszystkim ludziom przesiąkniętym codziennym zgiełkiem życia.
JF: Jak się pani odnajduje w roli lidera i na czym właściwie polega pani zadanie?
JS: Nie ma lidera. Każdy z nas daje z siebie tyle samo energii, wprowadza swój własny element, swoją cząstkę. Każdy z chłopaków z zespołu charakteryzuje się innym temperamentem, sposobem bycia, lecz wszyscy mają niesamowitą wrażliwość muzyczną. Dzięki temu możemy bawić się dźwiękami.
RCh: W muzycznej sferze projektu faktycznie panuje równouprawnienie – sekcja rytmiczna nie jest tylko sekcją, Grzesiek nie jest tylko solistą – każdy z nas proponuje, sugeruje coś od siebie. Jednak, jako jedyna kobieta w zespole, Julka trzyma wodze.
MARCIN JAHR: Jest również bardzo bystra, wytrwała w realizacji swoich koncepcji, a przy tym świetna w planowaniu kwestii technicznych. Zresztą udowodniła to nie raz podczas Międzynarodowych Leszczyńskich Warsztatów Jazzowych, których jest pomysłodawczynią i organizatorką. A to wymaga szczególnie przytomnego umysłu.
JF: Panie Marcinie, jest pan wraz z panią Julią współproducentem tego wydawnictwa. Jakie to oznaczało dla pana wyzwania?
MJ: Zajmuję się jego brzmieniem, kształtem, głównym pomysłem. A pomysłów na ten materiał było dużo, bo wszyscy byli niezwykle otwarci. Słuchaliśmy siebie nawzajem i byliśmy uważni. Ale trzeba było się na coś zdecydować, wyciągnąć z tych koncepcji średnią. Nie jestem typem producenta, który mówi, co kto ma jak zagrać. Poza tym, Julia miała swoją wyraźną wizję wszystkiego.
JF: Ile w tej muzyce możemy usłyszeć z pani, co ona o pani mówi?
JS: Mam nadzieję, że słuchacze usłyszą to, co chciałam przekazać – że odnajdą w niej przestrzeń, świeżość powietrza i szczerość. Muzyka mówi o życiu, uczuciach, o nas samych. Muzyka odzwierciedla duszę, więc także i nastrój. Muzyka to przede wszystkim emocje.
JF: Utworów jest tylko pięć, więc selekcja musiała być duża... Dlaczego właśnie te?
MJ: Wyboru dokonała Julia i kierowała się swoimi upodobaniami. Są one różne, ale pasują do siebie klimatem i tworzą jedną linię. Każdy utwór niesie zupełnie inne emocje, posiada inną kolorystykę.
JF: Sięgnęliście po utwór legendy polskiej muzyki jazzowej, Krzysztofa Komedy. To rzadka odwaga u debiutantów...
JS: Nie myślę w kategorii odwagi, jako że wszystkie muzyczne poczynania, które realizuję, płyną intuicyjne, z potrzeby wyrażenia stanu.
RCh: Niektórzy mogą brać za odwagę nagranie, chyba najpopularniejszego, polskiego utworu jazzowego, tym bardziej lekko zmieniając jego formę. Gdybyśmy jednak powiedzieli o braku odwagi do nagrania Kołysanki Rosemary, mówilibyśmy o strachu, a na to w muzyce nie ma miejsca.
JF: Co i kogo jeszcze usłyszymy na pełnowymiarowym albumie „Breathing Space”, który do sklepów trafi jesienią?
RCh: Utwory autorskie oraz jedną rozkoszną kompozycję Christiana McBride’a. Zaprosimy również kilku zaprzyjaźnionych muzyków, by wzbogacili nagranie swoimi indywidualnościami.
JF: A czego Wam życzyć w 2011 roku?
JS: Nie chcę, by odpowiedź była banalna, ale zdrowia i życzliwych ludzi wokół – na resztę sami pracujemy.
Rozmawiała: Agnieszka Antoniewska