SKICKI-SKIUK – „Charumimia”
Grabusznie
Chrarumimia
Fryzjer
Freedom for circus animals
Moja miłość poszła pobiegać
Wisconsin
Mr. O. 
Frage

Muzycy: Darek Rubinowski, saksofony; Jakub Mizeracki, gitary; Jakub Miarczyński, perkusja; Roman Chraniuk, kontrabas


Chrarumimia

SKICKI-SKICKI

Płyta „Chrarumimia”, którą z bieżącym numerem otrzymali nasi Prenumeratorzy, jest efektem współpracy czterech różnych i unikalnych osobowości, o których na naszych łamach można było przeczytać m.in. po zwycięstwie w 2016 roku w Konkursie na Indywidualność Jazzową festiwalu Jazz nad Odrą. Niecały rok po premierze albumu, chłopaki ze Skicki-Skiuk dzielą się z czytelnikami JAZZ FORUM swoją muzyką, a także historią, która, mam nadzieję, jest wstępem do wielkich kroków, jakie stawiać będą na muzycznej scenie.

Rozmawia: Asia Pieczykolan

Występują:
Roman CHRAniUK (Romek) - kontrabas
Dariusz RUbinowSKI (Darek) - saksofon tenorowy
   Jakub MIzeraCKI (Mizer) - gitara 
   Jakub MIArczyńSKI (Kuba) - perkusja, instrumenty perkusyjne


SKICKI-SKIUK
Od dawna nurtowało nas zagadnienie nazewnictwa projektów jazzowych, bo w 90% przypadków jest to „Imię Nazwisko Quartet”. My jesteś­my zespołem, w którym nie malidera, poza tym dlaczego w tak twórczej muzyce, jaką jest jazz, nie można się pobawić i podejść do tematu nieco kreatywniej? Nasza nazwa to mały ukłon dla starej, polskiej tradycji nazywania przedsiębiorstw od początków imion, tyle że została stworzona z połączenia końcówek nazwisk. Na pewno nie jest najprostsza, ale jeżeli ludzie raz ją zapamiętają, to na tyle mocno wchodzi w głowę, że już w niej zostaje. Dla bezpieczeństwa na zagranicę przygotowaliśmy zapis fonetyczny, który można znaleźć na rewersie okładki płyty.

Muzyka Skicki-Skiuk i wszystko, co się z nią wiąże, czyli zachowanie na scenie i cała komunikacja zewnętrzna, jest odzwierciedleniem tego, co reprezentujemy na co dzień, czyli dystansu do siebie, świata i jazzu. Dość specyficzne poczucie humoru staraliśmy się też oddać na płycie, np. w postaci wykorzystania monologu psychiatry Wilhelma Reicha w utworze Fragen Sie Einen Wissenschaftler, rozżalonej bębnieniem sąsiadki Leszka Możdzera w Mr. O., czy też głosu małej Michaliny w Moja miłość poszła pobiegać.


Darek, Mizer, Kuba, Romek fot. Kasia Stańczyk


CHRARUMIMIA
Od samego początku wiedzieliśmy, że jeżeli wydamy płytę, to taką, która będzie zgodna z naszymi muzycznymi ideałami. Nie chcieliśmy jej nagrywać tylko dlatego, że wygraliśmy konkurs na JnO. Do studia weszliśmy dopiero pół roku później. Po zmiksowaniu i zmasterowaniu płyty, materiał leżał kolejne pół, bo próbowaliśmy znaleźć złoty środek na jego promocję. Daliśmy sobie czas na naukę zarówno muzycznie, jak i organizacyjnie. Po spędzeniu wielu godzin na nagrywaniu, miksowaniu i masterowaniu, mieliśmy mieszane odczucia co do zarejestrowanych dźwięków. Okazało się, że przyczyną był przesyt tymi samymi utworami, a ostatecznie każdy z nas jest z albumu bardzo zadowolony. Są oczywiście rzeczy, które zagralibyśmy inaczej, ale całościowo uważamy, że to kawał dobrej muzyki.

Całe to wariactwo zawarte na płycie, śmieszne melodie, różnorodność stylistyczna, cały ten chaos – to jesteśmy my i idealnie nas to oddaje. W tym chaosie jest spójność, to połączenie czterech różnych bajek, z których jesteśmy zarówno muzycznie, jak i osobowościowo. Można wręcz powiedzieć – siła w jedności, jedność w różnorodności!

Rejestrowanie muzyki jazzowej zawsze jest wyzwaniem. To muzyka chwili, która bardzo szybko umyka. Szczególnie w przypadku muzyków, którzy poszukują, grają w wielu różnych projektach nieustannie się rozwijając. Na ile muzyka zarejestrowana na płycie odzwierciedla nas w tym momencie? Każdy z nas udoskonalił swój warsztat i ma większą swobodę w graniu. Mamy też większy luz w trakcie koncertów i utwory z „Chrarumimii” brzmiąjuż zupełnie inaczej. Cały czas szukamy, czasami wręcz przekombinowujemy, ale jest to element rozwoju. Piszemy dużo nowych rzeczy, które wskazują na to, że pomału krystalizuje się nasza wspólna droga muzyczna. Utwory, które komponujemy teraz, są bardziej spójne stylistycznie niż te na płycie. Nagranie kolejnego albumu będzie ciekawym doświadczeniem i swego rodzaju testem, weryfikacją tego, gdzie i kim jesteśmy dziś, a gdzie byliśmy dwa lata temu.

WUJEK LESZEK
Tuż po Jazzie nad Odrą z dużą dozą nieśmiałości zapytaliśmy Leszka Możdżera, czy nie znalazłby 20 minut, aby wpaść do nas do salki na próbę i dać nam parę rad. Na co on zareagował: „Jaką próbę? Chłopaki, wpadajcie do mnie do studia i nagrywamy  płytę”. To był szok. Totalnie się tego nie spodziewaliśmy. Wydawało nam się, że po pierwsze – nie mamy tyle materiału i po drugie – musimy zrobić nie wiadomo jak dużo, żeby w ogóle nagrać płytę.

Okazało się jednak, że to, co przynieśliśmy do studia, w połączeniu z energią Le­szka i z jego radami przyniosło efekt przekraczający nasze oczekiwania!Nagrywaliśmy w jego domowym studiu. Mieliśmy do dyspozycji parę sal, wspaniałe mikrofony, świetny sprzęt i akustyków, którzy cały czas byli do naszej dyspozycji. Leszek był dla nas ogromnym wsparciem, mentorem. Prawdę mówiąc, między sobą zaczęliśmy nazywać go Wujkiem Leszkiem.Mamy świadomość tego, jakie mieliśmy szczęście, że wziął nas pod swoje skrzydła. Stymulował nas do patrzenia z innej perspektywy na graną przez nas muzykę, a jego pomysły i uwagi były bezcenne.

Oczywiście to nie jest tak, że nie nagralibyśmy tej płyty bez niego, ale to Leszek wydobył z nas więcej. Poza tym jego obecność wprowadziła dużo spokoju, co w naszym przypadku było bardzo potrzebne. Do tego w fenomenalny sposób zagrał gościnnie w utworze Mr. O. Jednak najważniejsze jest to, że Leszek dał nam wędkę, a nie rybę. Gdyby dał nam rybę, to pewnie byśmy się pozabijali. Wędka została i łowimy dalej.




WHAT IS THIS MUSIC REALLY ABOUT?
Gramy muzykę w nurcie neo-jazzowym, zabarwioną elementami rocka, czasem bluesa, czy hip-hopu. Wyobrażamy sobie nasze brzmienie jako wynik kolaboracji Wayne’a Shortera z Led Zeppelin; ktoś ostatnio stwierdził, że słychać u nas sporo Franka Zappy. Nie chcemy nazywać tego jazz-rockiem, ani fusion, bo nie brzmimy jak zespoły tego gatunku, ale ze względu na fascynację Mizera Scofieldem czy Hendrixem i inspirację szeroko pojętym rockiem w przypadku Kuby i Romka, jesteśmy zespołem, który spokojnie może zagrać dla kilkutysięcznej publiczności. Co zresztą wydarzyło się na Nocy Jazzu na Woodstocku w 2017 roku, a 30 kwietnia br. będziemy mieli okazję to powtórzyć na dużej, plenerowej scenie podczas Jazzu nad Odrą.

Proces tworzenia zazwyczaj wygląda tak, że Darek przynosi na próbę szkic melodii, albo jakiś pomysł na utwór, a później siedzimy wszyscy razem i kombinujemy, co dopisać i jaką harmonię do tego stworzyć. Każdy z nas ma swoje pomysły, więc w znacznej mierze polega to na wypracowywaniu kompromisów pomiędzy nami.

Mizer często przychodzi z rockowymi riffami, ale wtedy wkracza Darek, który lamentuje, że to nie jest jazz, ani swing, który tak sobie ukochał. Darek ma zdecydowanie najbardziej melancholijną duszę. To on w większości odpowiada za kolor naszych jazzowych melodii, które są tak charakterystyczne, że jesteśmy w stanie je rozpoznać „po jednej nutce”. W jego duszy gra muzyka bezkompromisowa, frytowo-melodyczno-col­trane’owska. (śmiech) 

Z kolei kiedy Romek coś przyniesie, to melodia jest tylko dodatkiem do ładnie brzmiących, choć skomplikowanych akordów. Brzmi to trochę skandynawsko, trochę rockowo, ale w harmonii czuć inspirację klasyką.

Kuba może nie jest typem kompozytora, ale za to jest najaktywniejszy podczas procesu tworzenia zespołowego.

Jeszcze do niedawna żaden utwór przyniesiony na próbę zespołu Skiki-Skiuk, nie ukazał się w formie pierwotnie zaplanowanej przez autora. Czasami to, co w początkowym zamyśle miało być balladą, zostało zmienione na hard-rock połączony z post-bopem. I nawet, jeżeli podczas procesu komponowania dochodzimy do jakiegoś konsensusu w kwestii formy, melodii, harmonii i tego, jak mniej więcej ma to współbrzmieć, to wtedy wkracza Kuba, który mówi:  „Jakby tu inaczej posegregować takty? Tutaj można odjąć, tam trzeba dodać, a w ogóle to koniec zróbmy początkiem, a początek końcem”. I te pomysły często się sprawdzają. Jednak ostatnio nasz proces twórczy zaczyna się zmieniać – pojawiają się utwory kompletne, wymagające tylko doszlifowania.

To, że się tak bardzo różnimy, w sytuacjach koncertowych bardzo mocno nas inspiruje. Oczywiste jest to, że świetnie się znamy i wiele rzeczy jesteśmy w stanie przewidzieć, ale cały czas wzajemnie się zaskakujemy. Nawet jeżeli gramy dziesięć koncertów z rzędu, za każdym razem dzieje się coś niespodziewanego. Muzyka jest nieprzewidywalna, nie wiesz, co się za chwilę wydarzy i cały czas masz dreszcze. To jest najpiękniejsze. Granie na adrenalinie. Nakręcamy się wzajemnie do wyjścia poza własną strefę komfortu. Kiedy grasz z fajnymi muzykami, to oni unoszą cię w górę. 

KEEP ON SKICKING!!!
Ta mieszanka osobowości funkcjonuje dlatego, że łączy nas miłość do muzyki, niezwykła przyjaźń i to, że każdy z nas jest urwisem, takim zgrywusem-psotnikiem, rozrabiaką. Nawet Romek. (śmiech)
Wszyscy chcemy, żeby w końcu odrzucić otoczkę elitarności związanej z jazzem. Szerzyć idee, że jazz nie jest straszny, że nie gryzie, że każda osoba, która wchodzi na nasz koncert, mimo że nie będzie miała backgroundu, będzie się dobrze bawić. To jest nasza misja – pokazać, że jazz straszny nie jest. I, mimo że bywa skomplikowany, to nie musi być skomplikowany w odbiorze. Pokazujemy, że najważniejsza jest energia, która bije ze sceny, i to w jaki sposób się tę muzykę przedstawia. Bo grać powinno się oczywiście dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi. Na koncertach zapraszamy publiczność do zabawy z nami. Przyznajemy się do błędów, nie udajemy, że jesteśmy nieomylni, bawimy się naszym człowieczeństwem.

Dodatkowo Mizer na tyle zabawnie prowadzi konferansjerkę, że ostatnio nazwano nas pierwszym zespołem gatunku „Stand-up Jazz”. To bardzo ułatwia dotarcie do osób mniej osłuchanych z muzyką improwizowaną. Mizer rozbraja ich śmiesznymi historiami na nasz temat, przez co później możemy przemycić trudniejsze utwory. Po koncertach 

często podchodzą do nas ludzie i mówią: „Jeśli to jest jazz, to od dzisiaj będę słuchał jazzu”, a chwilę później absolutny jazz fan porównuje nasze granie do płyt, których nawet nie znamy i cieszy się z kierunku, który obraliśmy w „naszym” jazzie.

Słowo klucz to przekaz. Niektórzy grają szybko, głośno, inni wolno, a jeszcze inni grają w sposób matematyczny i czasami zu­pełnie zapomina się o emocjonalności. Oczywiście, to jest bardzo ważne, żeby muzyka miała walory intelektualne, ale chodzi o zachowanie balansu pomiędzy emocjami i matematyką. A jeżeli ktoś nas pyta, o jaki przekaz dokładnie nam chodzi, to w związku z tym, że muzykę lepiej grać, niż o niej mówić, po prostu zapraszamy na koncert! 


LOVE LOVE LOVE

KUBA:
„Ten zespół nie istnieje dlatego, że musi, czy też dlatego, że jesteśmy od niego w jakiś sposób zależni. To nie jest coś, czego potrzebujemy do życia w sferze materialnej. Ten zespół istnieje dlatego, że kochamy siebie nawzajem, kochamy muzykę i potrzebujemy go dla naszej sfery duchowej. Jesteśmy na szczytowym etapie naszej przyjaźni, atmosfera jest rewelacyjna i koncerty też są rewelacyjne.”

MIZER:
„Kocham chłopaków. Kocham z nimi przebywać, kocham z nimi stać na scenie i być częścią wydarzenia muzycznego, które wspólnie tworzymy.”

DAREK:
„Miłość do muzyki i przyjaźń. Skicki-Skiuk to taka cegiełka radości, którą podajesz dalej.”

ROMEK:
„Mizer nigdy nie jest cicho. Jak nie gra (a gra zawsze i na wszystkim), to mówi. Kuba zazwyczaj jest cicho (no chyba, że gra, wtedy nie), ale jak coś powie, to już powie. Darek jak jest głodny, to jest zły, a jak ugotuje, to najlepiej na świecie. Wiemy to o sobie, bo jesteśmy jak bracia. Spotykając się razem czujemy się, jakbyśmy wrócili do domu. Nigdy nie jest nudno.”



Autor: Asia Pieczykolan

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm