Wytwórnia: Bix Company Thailand

Coco 51

Ragtime Jazz Band with Carling’s Family

  • Ocena - 4

Coco 51; In My Merry Polski Fiat; Blues for the Girl; Shimmy Jimmy; Exactly Like You; Tamarind Girl; New and Easy; Farewell Blues; Happy Rhythm; Tiger Rag; White Bird; Honeysuckle
Rose; School of Jazz; Messin’ Around; Bix Stomp; Mr. Carling; Pretty Little Baby; Riverside Blues; Buddy’s Habits; Ad-Hoc; Panama Rag
Muzycy: Carling’s Family – Hans Carling, trąbka; Gunhild, puzon, trąbka, harmonijka ustna, flet blokowy, śpiew; Max, klarnet, saksofon tenorowy, skrzypce; Ulf, perkusja; Ragtime Jazz Band 1966-2009 – Władysław Dobrowolski, trąbka; Jerzy Galiński, klarnet; Dymitr Markiewicz, puzon; Alfred Baranowski, banjo; Mieczysław Mazur, fortepian; Andrzej Jastrzębski, tuba; Jerzy Dunin-Kozicki, perkusja; oraz Maria Mazur, skrzypce; Ryszard Kula, saksofon altowy; Marek Tarnowski, śpiew

„Zanim cokolwiek powiemy o zespole czy repertuarze, wypada wyjaśnić choć w paru słowach tym, którzy mają prawo o słowie ragtime nic nie wiedzieć, co ono właściwie oznacza”. Tak zaczyna się komentarz redaktora naczelnego miesięcznika „Jazz” Józefa Balceraka do pierwszej płyty Ragtime Jazz Bandu, wydanej w 1966 roku w serii Polish Jazz z numerem 7. Sądzę, że czytelnikom JAZZ FORUM tego określenia wyjaśniać nie muszę. W przeciwieństwie do pana Józefa skupię się na zespole, a właściwie dwóch i na repertuarze.

W pamięci jazzfanów RJB istnieje dzięki wspomnianej płycie i jej kompaktowej wersji, wydanej 40 lat później w serii DeLuxe. To świetnie, że krajowi miłośnicy jazzu mogą sięgać do starych nagrań po cyfrowym liftingu. Szkoda tylko, że Polskie Nagrania, jedyna krajowa wytwórnia fonograficzna, nie robi dla polskiego jazzu w ogóle, a tradycyjnego w szczególności niczego poza reedycjami starych krążków. No cóż, wydawanie płyt stało się dzisiaj przedsięwzięciem tak prostym, że uzupełnianiem narodowej kolekcji mogą się zająć sami zainteresowani.

I tak po 43 latach mamy w kolekcji polskiego jazzu tradycyjnego już drugą płytę RJB ze szwedzkim trębaczem Hansem Carlingiem. Ponieważ trochę czasu upłynęło, obu „podmiotom” przybyło nie tylko lat i doświadczenia. Urosło nowe pokolenie (ich własne), które rwie się do grania starego jazzu. RJB zasiliła Marysia Mazurówna (wiolinistka, córka Mietka Mazura). Hans Carling na drugie (płytowe) spotkanie z RJB przyjechał nie sam, jak przed laty, a z częścią swojej jazzowej rodziny, z Gunhild, Maxem i Ulfem. Na co dzień są sekstetem, w którym gra jeszcze mama Aina (bjo, b) i druga córka Gerd (p, tb, cello).

Tyle o tym, kto gra. Teraz o tym, co grają. Na początek trochę niezbędnej statystyki, która uporządkuje nieco pogmatwaną wiedzę zawartą w opisie płyty (przydałaby się fachowa ręka). Jest na niej 21 utworów. Sześć z nich to kompozycje Markiewicza, dwa Carlinga, tyleż Mazura i jedna Wojtka Kamińskiego (ongiś pianisty RJB). Całość uzupełnia 10 standardów. Pierwsze 13, to nowe nagrania dokonane w marcu tego roku w Warszawie, pozostałe siedem (14-21) pochodzą z prywatnego archiwum Dymitra Markiewicza z lat 60. Zacznę od końca, w tej bowiem kolejności słuchałem tej płyty.

Nowe i archiwalne nagrania dzieli słyszalny wyraźnie dystans, wynikający nie tylko z innych, technicznych warunków rejestracji dźwięku. Różni je także, a może przede wszystkim, charakterystyczny dla starego RJB nerw, wyczuwalna w sposobie grania radość. Nawet nagrania koncertowe (Riverside Blues i Panama Rag) mają w sobie tyle pozytywnej „agresji”, że telefoniczne pasmo ich zapisu drażni mniej niż dzisiejsze dzwonki telefonów komórkowych. W nagraniu Bix Stomp zaskoczył mnie nieznany w brzmieniu RJB dźwięk saksofonu altowego (gościnnie „Hagawowiec” Ryszard Kula), a w Pretty Little Baby – głos zapomnianego Marka Tarnowskiego (1942-2008). Nagranie to pochodzi z lat, kiedy RJB akompaniował Alibabkom, a Tarnowski nagrywał jazzujące kawałki przy wtórze Sekstetu Zbyszka Namysłowskiego, chociaż bliższe były mu rock and rolle z Rhythm & Bluesem i Czerwono-Czarnymi.

RJB z roku 2009 to ten sam zespół co w 1966. Trójka melodyków i czteroosobowa sekcja rytmiczna. Nie zabrzmiał jednak na tej płycie samodzielnie. W każdym z 13 nowych nagrań wspierali lub zastępowali ich młoda Mazurówna i Carlingowie.

Objawieniem jest Gunhild. Słuchając jej puzonowych solówek, improwizowanych fraz wygrywanych na harmonijce ustnej (Blues for the Girl) i flecie blokowym (In My Merry Polski Fiat), zastanawiałem się, z jakim instrumentem nie potrafiłaby sobie poradzić. A to, co zademonstrowała w balladzie Tamarind Girl naprawdę przyprawia o dreszcze. Technika puzonowa „porażająca” (że posłużę się barwnym językiem komisji sejmowych). Gra legato, swobodne poruszanie się po całej skali, słyszalna w zadęciu gra z przydechem, bardziej charakterystyczna dla artykulacji saksofonowej. Każde z 12 nagrań, w których uczestniczyła, naznaczyła swoim talentem i wirtuozerią. A reszta?

Obaj trębacze rywalizowali zazwyczaj bardzo dyskretnie. Z sześciu wykonywanych wspólnie tematów dali o sobie znać wyraźniej w White Bird. Dobrowolski matowy, narracyjny, Carling lekko chrypiacy, elokwentny. Klarneciści ścigali się podobnie. W grze Galińskiego słychać „profesorską” doskonałość, u Maxa młodzieńczy entuzjazm (Happy Rhythm). Podobała mi się też jego tenorowa improwizacja w Coco 51 i skrzypcowa á la Venuti w (Shimmy Jimmy).

Z uznaniem słuchałem Mazura. Jak za dawnych dobrych czasów, biegły i stylowy. W Honeysuckle Rose zagrał lepiej niż Fats Waller. W Tamarind Girl pokazał liryczną stronę swej jazzowej duszy. Tiger Rag pomyślany został, jakby na przekór historycznej rutynie, jako utwór z fortepianem w roli głównej. I pianistycznymi asocjacjami Mazura z najlepszymi wzorami jazzowej pianistyki Hinesa, Garnera i Tatuma.

Sekcja rytmiczna – rytmiczna i precyzyjna ze zmieniającymi się perkusistami, wsparta tubą, trochę mniej ruchliwą niż dawniej. Marysi Mazur podpowiadam, by zwróciła uwagę na grę prawej ręki. Smyczkiem można powiedzieć czasami więcej niż dźwiękami wydobywanymi ze skrzypiec ręką lewą. Tak, jak w School of Jazz.

Dymitra Markiewicza zostawiłem sobie na deser. O jego grze pisać nie będę, bo musiałbym posługiwać się samymi superlatywami. Wypada jednak oddać mu honory za całe to płytowe przedsięwzięcie (inicjator nagrania i producent), a przede wszystkim za kompozycje (cóż za melodyka, harmoniczno-rytmiczna architektura) i aranżacje (ile w nich polotu, wdzięku i przestrzeni dla solistów). Ich tytuły już padły. Spośród czterech nowych tematów do skarbnicy jazzowych standardów powinny trafić Tamarind Girl (ballada w wykonaniu duetu Gunhild-Mazur) i tytułowy Coco 51 – to lokal w mieście Hua Hin nad Zatoką Tajlandzką Oceanu Indyjskiego, w którym bywa i grywa Markiewicz, gdzie narodził się pomysł tej płyty.

Autor: Ryszard Wolański

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm