1.  Damian Kostka & Chico Freeman Quartet – Niskayuna
Damian Kostka, kontrabas; Dawid Kostka, gitara; Jacek Szwaj, fortepian; Mateusz Brzostowski, perkusja; Chico Freeman, saksofon tenorowy

2.  Piotr Scholz/PJPO  & Jean-Luc Ponty  – The Struggle of the Turtle to the Sea
Piotr Scholz, gitara, dyrygent; Tomasz Orłowski, trąbka; Kuba Marcinia, saksofon tenorowy i sopranowy; Maciej Kociński, saksofon tenorowy; Jakub Skowroński, saksofon altowy; Piotr Banyś,  puzon; Kacper Smoliński, harmonijka; Agata Rożankowska, śpiew; Aleksandra Machaj, skrzypce; Martyna Kowzan, altówka; Anna Papierz, wiolonczela; Krzysztof Dys, fortepian; Damian Kostka, kontrabas; Adam Zagórski, perkusja; Jean Luc Ponty, skrzypce; William Lacomte, instrumenty klawiszowe

3.  Dawid Tokłowicz & Dani Perez Trio – Ballad
Dawid Tokłowicz, saksofon altowy; Danilo Perez Amboage, gitara; David Mengual, kontrabas; David Xirgu, perkusja

4.  Krzesimir Dębski & Ron Carter Trio – Era Jazzu Blues
Krzesimir Dębski, skrzypce; Ron Carter, kontrabas, Rusell Malone, gitara; Donald Vega, fortepian 

5.  Kacper Smoliński & Tingvall Trio – Vägen
Kacper Smoliński, harmonijka ustna; Martin Tingvall, fortepian; Omar Rodriguez Calvo, kontrabas; Jürgen Spiegel, perkusja

6.  Piotr Scholz/PJPO & Stanley Jordan – Hermoso Lugar
Piotr Scholz, gitara, dyrygent; Jarosław Wachowiak, saksofon sopranowy i altowy; Kuba Marciniak, saksofon tenorowy, sopranowy i flet; Tomasz Licak, saksofon tenorowy i klarnet basowy; Kacper Smoliński, harmonijka ustna; Tomasz Orłowski, trąbka; Bartek Łupiński, puzon; Tomasz Citak, skrzypce; Aleksandra Machaj, skrzypce; Michał Kot, altówka; Anna Papierz,  wiolonczela; Mikołaj Gruszecki, fortepian; Damian Kostka, kontrabas; Mateusz Brzostowski, perkusja; Stanley Jordan, gitara

7.  Dawid Kostka & Regina Carter Trio – Un Aquinaldo Pa Regina
Dawid Kostka, gitara; Regina Carter, skrzypce; Xavier Davis, fortepian; Chris Lightcap, kontrabas; Alvester Garnett, perkusja

8.  Czas Komedy & Espen Eriksen Trio – Rosemary’s Baby
Espen Eriksen, fortepian; Lars Tormod Jenset, kontrabas; Andreas Bye, perkusja


Era Jazzu

Gramy już 25 lat!

25 lat obecności w jazzowym krwiobiegu naszego kraju świętuje cykl Era Jazzu. To znakomity pretekst do kilku wspomnień, które zaserwował Dionizy Piątkowski. Z szefem Ery Jazzu rozmawia Piotr Iwicki.

JAZZ FORUM: Na wstępie pozwól, że złożę Ci gratulacje za wytrwałość, pasję i determinację. Co tu ukrywać, 25 lat Ery Jazzu to ćwierćwiecze opisane wspaniałymi koncertami, ale i zapewne gąszczem siwych włosów jako efektem niełatwej walki na ugorze show-biznesu.

DIONIZY PIĄTKOWSKI: To jest trudna dyscyplina, bo z jednej strony wymaga ogromnej determinacji i poświęcenia, a z drugiej strony mamy twarde rygory biznesu. Kiedy powstawała Era Jazzu, wydawało mi się, że wystarczą pasja i zachwyt dla muzyki, ale życie natychmiast skorygowało „zasady lekkoducha”. Kiedy przyszły pierwsze faktury, dodatkowe i nieprzewidziane koszty, zrozumiałem, że muszę oddzielić to, co dyktuje artystyczne serce, a co podpowiada rozum racjonalnego poznaniaka. Po trzecim koncercie Ery Jazzu, pierwszym w Polsce występie The Kronos Quartet, kupiłem kalkulator i kolejne edycje miały już tzw. biznesplan.

JF: Ale wróćmy do historii. Jeśli dobrze pamiętam, to gdzieś u zarania całego cyklu był Poznań Jazz Fair i z niego wyewoluował Twój autorski projekt z nazwą pewnej telefonii mobilnej.

DP: Poznań Jazz Fair był dla mnie prologiem Ery Jazzu, ale te dwie imprezy są nieporównywalne. PJF był typowym festiwalem, organizowanym przez Eskulap, klub studencki z całym amatorskim bagażem logistycznym. Dbałem o dobór artystów i byłem „twarzą” wydarzenia, zaprosiłem do Poznania wielkie gwiazdy, jak Wayne Shorter, Joe Zawinul, Astrud Gilberto, Al Di Meola, Jan Garbarek czy Toots Thielemans. Edycja zorganizowana wiosną 1998 roku, z udziałem Ahmada Jamala i duetu Charlie Haden-Kenny Barron, była dla mnie ostatnią. Jesienią wystartowałem z Erą Jazzu, autorskim projektem, jakiego dotąd na polskim rynku nie było – czyli całoroczną, ogólnopolską serią koncertową wieńczoną dorocznym festiwalem. Do takiego pomysłu pozyskałem wiarygodnego i wieloletniego sponsora.

JF: Czasy się zmieniają, telefonia przeszła rebranding, a ty pozostałeś przy swoim. Inna sprawa, że nazwa Era Jazzu zapadła fanom w głowach.

DP: Początkowo nie było łatwo promować nazwę imprezy, doszukiwano się w niej „drugiego dna”, jakiejś kryptoreklamy sponsora. Nie odbierano Polskiej Telefonii Cyfrowej Era jako mecenasa kultury. Dee Dee Bridgewater, sfotografowana z logo naszego sponsora, dumnie oświadczyła, że jest wdzięczna takim firmom, bowiem bez finansowego wsparcia nie byłoby jej polskich koncertów. Stały, strategiczny sponsor pozwolił wykreować także markę samej imprezy, a dzisiaj nie dziwi już nikogo, że Era Jazzu to także znakomity „trademark”. Współpraca z PTC trwała kilkanaście lat i pozwoliła zbudować prestiż imprezy, zapraszać najwybitniejszych artystów i realizować moje pomysły.

JF: Odnoszę wrażenie, że kluczem do sukcesu była umiejętność odnalezienia się w nowych realiach rynkowych. Warto prześledzić, jak kolejne festiwale podupadały, a przed ćwierćwieczem Jazz Jamboree nawet nie było cieniem swojej wielkości. Jak zbudowałeś biznesplan i filozofię cyklu?

DP: Kluczem do sukcesu jest marka Ery Jazzu. Wiedziałem o tym od początku, ale uświadomiłem sobie dopiero po kilku latach, gdy zauważyłem, że publiczność kupuje bilety nie na nazwisko gwiazdy, ale na hasło „Era Jazzu”. Stworzyłem „modę na Erę Jazzu” i do dobrego tonu należało bywać na naszych koncertach. Ta moda – mimo wielu zawirowań – wciąż trwa. W 1998 roku sytuacja na rynku jazzowym była inna niż dzisiaj, następowała  społeczno-gospodarcza transformacja, wszystko było nowe, inne i „światowe”. Także jazz-biznes. Kiepską formę wykazywały kultowe Jazz Jamboree czy Jazz nad Odrą. Era Jazzu wpisywała się w nowy, estradowy format – rodziła się „prowincjonalna”, moda festiwalowa, która obejmować poczęła nie tylko Poznań, ale także ośrodki, które dotąd nie były skażone jazzowymi imprezami, jak np. Bielsko-Biała czy Gorzów Wielkopolski. Epicentrum jazzowych koncertów zaczęło rozlewać się po całej Polsce.

W Poznaniu sytuacja była szczególnie korzystna – kilkuletni prolog Poznań Jazz Fair zrobił swoje i publiczność nie musiała już każdej jesieni jechać do Warszawy, by posłuchać gwiazd Jazz Jamboree, w 1998 roku powstały klub Blue Note i Radio Jazz. Wszystkie te inicjatywy utożsamianie były także ze mną, więc jedyną reakcją musiał być także autorski projekt koncertowy. Tak zrodził się ogólnopolski cykl koncertów klubowych i galowych z udziałem najwybitniejszych gwiazd współczesnego jazzu i jego okolic.

Program obejmował zarówno koncerty wielkich gwiazd, jak i szeroką prezentację najciekawszych jazzowych zjawisk i trendów. Klubowe koncerty, trasy koncertowe, doroczna edycja festiwalowa, projekty specjalne, galowe recitale w prestiżowych salach, z czasem okolicznościowe wydawnictwa – to główna oferta, która dzisiaj obejmuje blisko trzysta koncertów, kilkanaście festiwali, kilkadziesiąt wydawnictw.

Od 2016 roku Era Jazzu realizuje swoje projekty głównie w Poznaniu. Kiedy startowałem z Erą Jazzu wiedziałem, że ma to być impreza inna niż wszystkie, podobne festiwale w Polsce. Przede wszystkim postawiłem na ekskluzywność oraz prestiż wydarzeń.


Dionizy Piątkowski fot. Katarzyna Rainka


JF: Podjąłeś ryzykowna decyzję i przez długi czas mocno promowałeś postaci związane z nurtem AACM (Association for the Advancement of Creative Musicians) – raczej nieadresowanym do masowego odbiorcy.

DP: Rzeczywiście, dość długo i konsekwentnie prezentowałem tzw. New Black Music. W 1995 roku sprowadziłem do Poznania Art Ensemble of Chicago, a wcześniej Lestera Bowie’ego. Co ciekawe, choć koncerty Josepha Jarmana, Kahila El’Zabara czy Ernesta Dawkinsa cieszyły się sporym zainteresowaniem, to stylistycznie odbiegały od zasadniczego „nurtu Ery Jazzu”. By nie zgubić „New Black Tradition”, której wielkim orędownikiem był współpracujący ze mną od początku Ery Jazzu Wojtek Juszczak, pomysł prezentacji chicagowskiej awangardy kontynuowany był w ramach – niestety nieistniejącego już – festiwalu Made in Chicago.

Ale Era Jazzu składa się z wielu innych inicjatyw – z jednej strony mamy wielkie, jazzowe gwiazdy, od Diany Krall, po Herbie’ego Hancocka i Cassandrę Wilson, z drugiej – artystów, którzy właśnie poprzez koncerty Ery Jazzu zaistnieli na polskim rynku, jak Omar Sosa czy China Moses. Do tego jest Poznań Jazz Project – czyli specjalnie przygotowywane koncerty i nagrania z udziałem gwiazd jazzu oraz młodych, poznańskich muzyków i realizowany konsekwentnie cykl „Czas Komedy”.

JF: Na przeciwległym biegunie do wspomnianej awangardy leżały takie projekty jak koncerty Diany Krall czy Ala Di Meoli, z którymi chyba Era Jazzu na dobre się zaprzyjaźniła.

DP: Znam tysiące muzyków, z wieloma przyjaźnimy się i często – w różnych miejscach na świecie – spotykamy. To jest „bonus” mojej pracy. To jest także rodzaj serdecznego zobowiązania, bo niektórych artystów zapraszam częściej – należą do nich np. Dee Dee Bridgewater, Jan Garbarek, Jean-Luc Ponty, Marcus Miller, Di Meola czy David Murray, z którym się znamy ponad 40 lat. W USA chodziłem z nim na próby World Saxophone Quartet, gdzie podśpiewywała Cassandra Wilson. Takie sytuacje rodzą przyjaźnie. To miłe, gdy przez lata otrzymujesz kartki świąteczne od Dave’a Brubecka, gdy klucz do letniaka na Majorce przekazuje ci Omar Sosa lub jesteś gościem w domu Stephane’a Grappellego lub Ellisa Marsalisa.

JF: Najdziwniejszy i najtrudniejszy koncert? Wiem, że czasami było niełatwo, ale co się wydarzyło w Las Vegas, zostaje w Las Vegas. Proszę, uchyl rąbka tajemnicy.

DP: Każdy koncert jest trudny, do momentu, aż wyjdę na estradę i powiem: „dobry wieczór Państwu”. Ale najgorsze są nieprzewidziane sytuacje, gdy trzeba odwołać koncert. W 2005 roku, kilka dni przed koncertem sekstetu Anthony’ego Braxtona w Filharmonii Narodowej, zmarł papież Jan Paweł II i ogłoszono żałobę narodową. 12 kwietnia 2010 roku miał się odbyć – także w FN – koncert legendarnego gitarzysty Jima Halla, a 10 kwietnia miała miejsce katastrofa lotnicza w Smoleńsku.

Oczywiście są inne sytuacje, które powodują ogromny stres i zamieszanie. Pakistański tablista Zakir Hussain, muzyk legendarnej formacji Johna McLaughlina Shakti, musiał pozostać na lotnisku w Zurychu, bo oficerowi terminalu z nazwiskiem egzotycznego muzyka skojarzył się iracki dyktator. Po interwencji konsula RP przerażony muzyk doleciał na koncert w Warszawie. Muzycy z afrykańskiego Mali, którzy towarzyszyli Dee Dee Bridgewater mieli więcej szczęścia. Gdy trwały wielomiesięczne starania o wizy i poszukiwania aktualnych paszportów Malijczyków, Polska weszła do strefy Schengen i okazało się, że jeden stempel w paszporcie otworzył egzotycznym artystom furtkę na całą Europę.

Karkołomne działania prawne, konsularne i logistyczne doprowadziły do koncertu Gato Barbieriego w Poznaniu w 1999 roku, gdy artysta zrezygnował z podróży do Polski i zażądał podwójnego honorarium. Ostatnio wokalistka Sarah McKenzie przyleciała do Poznania „gubiąc” swój zespół. Miałem dwie godziny na zorganizowanie i przygotowanie poznańskich muzyków, by zagrali z przerażoną gwiazdą na gali Ery Jazzu.

JF: Dzisiaj chyba mało kto pamięta, że Dionizy Piątkowski to popularny poznański radiowy didżej jazzowy, kolekcjoner płyt, choć o dziennikarstwie przypomniałeś spektakularnym „Oscarem” Melomanów.

DP: Od lat 70. byłem związany z Radiem Merkury, potem założyliśmy poznańskie Radio Jazz, 84 FM, teraz dużo piszę. Na portalu Ery Jazzu jest kilka tysięcy moich recenzji płyt oraz wydawnictw i jest to autentyczna encyklopedia jazzu. Słucham muzyki na okrągło – nowych nagrań, reedycji, wszystkiego, co tylko tchnie jazzem. Moja kolekcja to ponad 50 tysięcy płyt. Uwielbiam nagrania łączące jazz z klasyką, muzyką etniczną. Sporo słucham tzw. World Music. Pisząc pracę dyplomową analizowałem folkloryzm w nagraniach naszych jazzmanów – Urbaniaka, Stańki, Trzaskowskiego. Często pytany o swoje hobby ze smutkiem stwierdzam, że takiego nie mam. Bo wszystko kręci się wokół jazzu: praca, spotkania, koncerty, podróże. Chyba już za daleko poszedłem, by całkowicie móc się zatrzymać. Sukces kolejnych przedsięwzięć wpływa na presję otoczenia i wręcz życzliwe żądanie kontynuowania moich działań. Kocham jazz i jego ludzi. Dzięki koncertom poznaję ich muzykę, a także ich samych lepiej. Jak tu z tego zrezygnować? To kilkadziesiąt lat mojego życia, to cały mój jazz.

JF: Skoro 25 lat to raptem ćwierć wieku, to jakie masz plany, o czym mamy myśleć śpiewając Sto lat!

DP: Dwadzieścia pięć lat to dużo, więc się zastanawiam, czy nie czas na zmiany? Ale… zobaczymy. Jestem bardzo zajętym człowiekiem. Ktoś ładnie powiedział o mnie – jesteś podróżującym domatorem. Nie zwracam uwagi na czas, co nie znaczy, że żyję i pracuję beztrosko. Kiedy potrafisz pogodzić zawód z pasją, a do tego cieszyć się i dzielić sukcesem z najbliższymi, to nie jest ci potrzebny żaden zegarek czy kalendarz. Należę do tych nielicznych, którym pasja zapętliła się z zawodem. Tak – robię to, co lubię i lubię to, co robię. Wiem, co mogę, czego nie mogę; wiem, co lubię, a na co szkoda mi już czasu. Z wiekiem wiele spraw się przewartościowuje. Dwadzieścia pięć lat to kilkaset koncertów, ogrom pracy. Era Jazzu nie jest instytucją. To jestem ja, moja rodzina, moje życie!

Rozmawiał: Piotr Iwicki



Dionizy Piątkowski – dziennikarz i krytyk muzyczny, promotor jazzu; absolwent UAM (etnografia, dziennikarstwo), kursu Jazz & Black Music (UCLA), autor kilku tysięcy artykułów w prasie krajowej i zagranicznej; producent płyt i koncertów, autor programów telewizyjnych oraz radiowych. Autor pierwszej polskiej „Encyklopedii Muzyki Rozrywkowej – JAZZ”, monografii „Czas Komedy ”, dyskografii „Komeda on Records” oraz wielu książek. Pomysłodawca i szef cyklu koncertowego Era Jazzu.

Więcej: www.jazz.pl

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 9/2023

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm