Wytwórnia: Soliton SL 250-2
I’m Gonna Sit Right Down and Write Myself a Letter; Blue Blues; Apple Cow; Mack the Knife; South Rampart Street Parade; High Society; At Sundown; Beale Street Blues; Ory’s Creole Trombone; That’s a Plenty; South Rampart Street Parade; Clarinet Marmalade; Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska; Blues My Naughty Sweetie Gives To Me; Their, Then, Those; Tour de Fircut; Rubbi Broff i Kenson; Atlanta
Muzycy: Jerzy Derfel, fortepian; Andrzej Dorawa, puzon; Piotr Nadolski, trąbka; Janusz Nalaskowski, perkusja; Henryk Pietrewicz, kontrabas; Ryszard Podgórski, trąbka; Eugeniusz Pudelewicz, klarnet; Edward Rykaczewski, puzon; Jan Tomaszewski, puzon; Lucjan Woźniak, banjo
Recenzje opublikowano w numerze Jazz Forum 3/2013
Całkowitą rację ma Marcin Jacobson, niestrudzony redaktor serii „Swingujące 3-miasto”, pisząc o tym, że fakt wydania płyty zespołu Flamingo jest absolutnym rekordem świata. Grupa, która powstała w 1958 roku i przez dwanaście lat z powodzeniem funkcjonowała na rynku, musiała czekać na swój fonograficzny debiut ponad pół wieku.
O niedostatkach fonografii czasów PRL-u można byłoby pisać o wiele więcej, niż przewiduje objętość niniejszej recenzji. Nie jest zresztą tak, że Flamingo nie pozostawiło po sobie żadnych płytowych śladów – było obecne na płytach-kronikach z festiwali Jazz Jamboree i Jazz nad Odrą oraz zachodniej kompilacji „Jazz aus Polen”. Było to jednak zdecydowanie zbyt mało wobec aktywnej działalności zespołu, który w połowie lat 60. wyrastał na prawdziwą gwiazdę jazzu tradycyjnego. Wygrali Złotą Tarkę, zdobyli także (ex aequo z Triem Włodzimierza Nahornego) pierwszą nagrodę na festiwalu Jazz nad Odrą, koncertowali w Jugosławii, Norwegii i Francji. Brali także udział w „Podwieczorku przy mikrofonie” i akompaniowali popularnym piosenkarzom.
Płytę wypełniły nagrania dokonane zarówno w studiu (Polskie Radio Gdańsk), jak i podczas koncertów w filharmoniach: gdańskiej i warszawskiej. Muzycy prezentują głównie standardy, sięgając także do Opery za trzy grosze (Mack the Knife) oraz do...
śląskiego folkloru (Gdybym ja to miała). Może się to wydawać nieco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Flamingo było zespołem z Trójmiasta. Jednak po muzykę ludową z tego regionu jazzmani sięgali dość chętnie – by tylko przypomnieć nieco późniejsze Helokanie w opracowaniu Polish Jazz Quartetu czy znacznie późniejsze Silesian Sketches Jerzego Miliana. Flamingo oczywiście nie posuwa się w adaptacji tematu aż tak daleko jak Ptaszyn czy Milian – po prostu swingują aż miło, jak na całym albumie. Człowiek nie wie nawet, kiedy mija 70 minut spędzone z gdańskimi muzykami – jeśli rzecz jasna jest tylko otwarty na archaiczną już, ale wciąż pełną energii konwencję.
Seria „Swingujące 3-miasto” stała się zresztą cyklem prezentującym fonograficznych „debiutantów”. Bardzo dobrze, że po Baszcie, Ramie 111 i Antykwintecie została wypełniona kolejna luka w dyskografii polskiego jazzu.
Autor: Michał Wilczyński