Wytwórnia: Verve Records 0602537101092
We Just Couldn’t Say Goodbye; There Ain’t No Sweet Man That’s Worth the Salt of My Tears; Just Like a Butterfly That’s Caught in the Rain; You Know, I Know Ev’rything’s Made for Love; Glad Rag Doll; I’m a Little Mixed Up; Prairie Lullaby; Here Lies Love; I Used to Love You But It’s All Over Now; Let It Rain; Lonely Avenue; Wide River to Cross; When the Curtain Comes Down
Muzycy:
Diana Krall, śpiew, fortepian, pianino;
Marc Ribot, gitary, bandżo;
T-Bone Burnett, Bryan Sutton, gitary;
Elvis Costello (jako Howard Coward), ukulele, mandolina;
Colin Linden, gitary, dobro;
Keefus Green, instr. klawiszowe, mellotron;
Dennis Crouch, kontrabas;
Jay Bellerose, perkusja
Nowa płyta Diany Krall nie mogła nie być hitem. Nie mogła też – biorąc pod uwagę zarówno wagę nazwisk zaangażowanych w tej projekt, jak i po prostu doświadczenie oraz gust samej pani Costello – być artystycznym niewypałem. I choć na usta ciśnie się słowo „rozczarowanie” (bo, mówiąc bez ogródek, słuchacz nie dozna ani euforii, ani szoku), to chyba właściwszym powinno być słowo „zaskoczenie”. Diana Krall podarowała światu zbiór klasycznych, acz poza Stanami Zjednoczonymi kompletnie nieznanych, piosenek w stylistyce, która łączy ze sobą amerykański, preriowy folk, bluesa, ragtime i sporo tego, co muzycznie kojarzy się z latami 20., góra – 30. ubiegłego wieku. Wszystko w burleskowej oprawie, mocno wyeksponowanej w promocyjnej, przedsprzedażowej fazie tego wysokobudżetowego przedsięwzięcia.
Jeśli w pierwszej chwili „Glad Rag Doll” przypomni wam film Cohenów „Bracie, gdzie jesteś” oraz bestsellerowy, nagrodzony Grammy soundtrack do tej historii, to będzie to skojarzenie jak najbardziej trafione – obie płyty wyprodukował T-Bone Burnett, świetny gitarzysta i aranżer, ale przede wszystkim koneser amerykańskiej tradycji piosenkowej sprzed epoki, nazwijmy to, Great American Songbook. Jankesi taką muzykę uwielbiają, to jest w końcu ich Wlazł kotek na płotek i Poszła Karolinka, reszta świata niekoniecznie musi ten fenomen rozumieć. W każdym razie – to na pewno nie jest ten rodzaj amerykańskiej muzyki, jaki Europejczycy kochają najbardziej i z tej perspektywy oceniać najnowszego albumu Diany Krall nie można – albo się takie staromodne granie polubi od razu, albo się przy nim przyśnie.
Bodaj jedyna piosenka w tym zestawie, którą bez wątpienia można określić jako międzynarodowy szlagier – Lonely Avenue Doca Pomusa, znana m.in. z wykonań Raya Charlesa, Joe’ego Cockera i Vana Morrisona – brzmi też najbardziej nowocześnie, z ciężką, powolną pracą sekcji rytmicznej, ze świdrującą solówką gitarzysty Marca Ribota. Nagranie kończy się w psychodelicznych oparach z zupełnie innej bajki i zdecydowanie ożywia senny nastrój całości – może trochę za późno, bo to jedna z trzech ostatnich piosenek na płycie. Po niej jest już tylko śliczna ballada country Wide River to Cross i zaaranżowana na wodewilowy pastisz piosenka When the Curtain Comes Down z mówioną narracją Elvisa Costello jako mistrza ceremonii.
Rzecz została zrealizowana po prostu fenomenalnie. Począwszy od repertuaru, układającego się w opowieść girlsy z niekoniecznie luksusowego baru, przez dobór instrumentów (w niektórych piosenkach Diana Krall gra na zabytkowym pianinie Steinwaya z końca XIX wieku, słychać też m.in. ukulele, bandżo i mandolinę), po analogowe, ciemne brzmienie nagrania. O wokalnym kunszcie Diany Kall, niepowtarzalnej barwie jej głosu, zmysłowym frazowaniu, tudzież o elegancji i głębi interpretacji, no i pianistycznym kunszcie, którym, mimo zwartej formuły piosenek, może się tutaj popisać, nie ma się co rozpisywać. To jest wartość sama w sobie i kto śpiewanie oraz granie tej artystki kocha, ten teraz kochać będzie jeszcze bardziej, nawet jeśli zatęskni za nieco innym programem.
Autor: Adam Domagała