Wytwórnia: Arms Records 5900238791051-2

Grand Piano

Włodek Pawlik

  • Ocena - 5

CD 1 – Track 1 - 11
CD 2 – Track 1 - 14
Muzycy: Włodek Pawlik, fortepian

Nie ma nic przyjemniejszego, niż pisanie o albumach, które kompletnie nie pasują do utartych szlaków stylistycznych czy formalnych. Niestety, kiepsko jest pisać o płytach, na których kompozycje nie posiadają tytułów, czyli para-literackich sugestii. Co więcej, część z nich to zalążki pewnych muzycznych pomysłów – dźwiękowe refleksje (a może raczej impresje), co czyni je antytezą rozbudowanej formy. Najnowszy dwupłytowy album naszego znakomitego pianisty wyłamuje się z ram jazzu. Raczej należałoby go rozpatrywać w odniesieniu do pojęcia „muzyka improwizowana”, bez jakichkolwiek ambicji ubrania go w jazzowy kaftan bezpieczeństwa. Te płyty tak dalece odbiegają od jazzowej sztampy, że raczej należałoby o nich pisać jako o muzyce nagranej przez artystę wpisanego w jazzowy nurt sztuki, której patronuje muza Polihymnia, niż o płycie jazzowej.
Kluczem do należytego odczytania tego wysublimowanego, klimatycznego grania są słowa wydawcy i producenta, Macieja Stryjeckie-go. Przepis na ten album był – jak się może wydawać – prosty:

„Postaw dobry instrument w dobrym studiu (S1 Polskiego Radia), należycie go nastrój (Szymon Jasnowski). Zainstaluj na statywach markowe mikrofony, te podłącz do wybornego stołu mikserskiego, za którym usadów mistrza konsolety (Ewa Guziołek-Tubielewicz). Za fortepianem niech zasiądzie alchemik dźwięków, demiurg sonorystycznych światów, a wszystko to zaklinając w informatyczne gigabajty poddaje tajemnemu obrzędowi masteringu (Jacek Gawłowski), a następnie korzystając z bliskiego każdemu sercu audiofila złota, uwiecznij na błyszczących szlachetnym metalem krążkach.” Proste? Niby tak, tyle, że aby powstał taki album wiele rzeczy musi się stać we właściwym: czasie, miejscu i w obecności właściwych ludzi.

Jak mówi Stryjecki: „Podczas pracy z Włodkiem w studiu zawsze najbardziej ceniłem sobie chwile, kiedy pozostawał sam na sam z instrumentem. Grał dla siebie, przekazując klawiaturze myśli, które rodziły się w głowie na bieżąco. Bez presji czasu i konieczności zagrania przygotowanego wcześniej materiału. W ten sposób powstała koncepcja płyty pozbawionej pozamuzycznych skojarzeń, literackiego programu i całego systemu odniesień. Tu i teraz, rejestracja procesu tworzenia dokonana bez etapu komponowania na papierze, pozbawiona ingerencji producenta.”

Niby proste, ale do tego trzeba iskry Bożej. A ta tu się pojawiła. Kiedyś napisałem, że Leszek Możdżer zagra genialny koncert z nut nawet wówczas, gdy postawi się mu na fortepianowym pulpicie książkę telefoniczną. Podobnie jest z Pawlikiem (a wiem to z autopsji, mam DAT-a z podobnym pawlikowym graniem z rzymskiego Palazzo Blumenstihl), którego wystarczy posadowić za biało-czarną klawiaturą i zostawić samemu sobie. I stanie się muzyka. Tak jak tutaj:

„Dwie sesje w Studiu S1 Polskiego Radia przypominały (…) wizytę ukrytej kamery w domu muzyka, który w przygaszonym świetle improwizuje bez skrępowania. (…) Powstało blisko czterdzieści utworów, z których wybraliśmy naszym zdaniem najciekawsze – zdradza Stryjecki. Nie dało się inaczej, bo album musiałby się składać z czterech krążków. Nie zmienialiśmy  kolejności, w których zostały nagrane tracki i nie poprawialiśmy wersji, żeby zachować ciągłość i płynność narracji” – dodaje producent.

W efekcie nawet trudno opisać tę muzykę, bowiem każdy z 25 płytowych indeksów to osobna historia. Intymna, czasami rozedrgana, rozwibrowana, kiedy indziej wyciszona tak bardzo, że  równouprawnionym do dźwięku jest delikatny szum powstający w czasie dotykania fortepianowych tłumików do metalu struny. To „coś” tak intymnego wręcz erotycznie-zmysłowego, jak dotyk opuszka palca do skóry ukochanej. Jest w tym pewna tajemnica, skupienie. Do głosu  dochodzi cisza, kto wie, czy w kilku momentach na tym albumie nie ważniejsza od dźwięku?

Znam klasycznych melomanów, dla których album Pawlika to… klasyczna pianistyka, muzyka poważna. I co z tego, że improwizowana! Glenn Gould też nagrywał własne improwizacje, bywało że dośpiewując piąty głos w fugach Bacha (jak Jarrett w czasie swoich koncertów). I mają rację. Rację też mają ci, którzy dosłuchując się niemal fabuły poszczególnych kompozycji (czy może raczej miniatur) potrafią usłyszeć „w tym” niemal programową logikę. A ja myślę, że Pawlik po prostu zabiera nas w piękną podróż intelektualną. Każe zasiąść wygodnie w fotelu (jedna z fanek pianisty mówi, że nie może nic robić przy tej muzyce, tylko siedzieć i słuchać) i zaczyna swoją opowieść. W ten sposób za pośrednictwem nut i dźwięków werbalizuje się piękna recepta na frapującą opowieść. Brzmi ona mniej więcej tak: nie pisz nic na siłę, weź i po prostu opowiedz mi swoje życie. Jedyne, niepowtarzalne. Tak jak robi to Pawlik.

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm