Wytwórnia: Nonesuch 518655

Highway Rider

Brad Mehldau

  • Ocena - 5

CD 1 – John Boy; Don’t Be Sad; At the Tollbooth; Highway Rider; The Falcon Will Fly Again; Now You Must Climb Alone
CD 2 – Walking the Peak; Cross the River Together; Capriccio; Sky Turning Grey; Into the City; Old West; Come with Me; Always Departing; Always Returning
Muzycy: Brad Mehldau, fortepian, dzwonki orkiestrowe, pozytywka,  Yamaha CS-80;  Larry Grenadier, kontrabas; Jeff Ballard, perkusja, instr. perkusyjne; Matt Chamberlain, perkusja; Joshua Redman, saksofon tenorowy; orkiestra symfoniczna pod dyrekcją Dana Colemana

Pisanie o tym dwupłytowym albumie to nie lada wyzwanie. Dlaczego? Sprawa jest prosta – to niejako trzy, a wręcz cztery równoległe zróżnicowane stylistycznie produkcje umieszczone na dwóch dyskach. Raz lider jawi się nam jako solista-improwizator (piękne intro At the Tollbooth), by za chwilę grać w duecie z Joshuą Redmanem (wybitne Old West), kiedy indziej dowodzi swoim genialnym triem Mehldau-Ballard-Grenadier (brawa zwłaszcza za Come with Me), które dzięki gościnnemu udziałowi Redmana przeistacza się w wyborny kwartet.

Jeszcze inne oblicze Mehldaua dostajemy w kompozycjach symfonicznych (zarówno na orkiestrę saute jak i na orkiestrę towarzyszącą triu – vide fantastyczny John Boy otwierający całość). W tym gronie najmniej ciekawie wypadają właśnie kompozycje czysto orkiestrowe, zbyt przegadane bądź przekombinowane. A dziwi to, bowiem Mehldau tworzył już „poważne” frazy jak choćby The Brady Bunch Variations na orkiestrę czy zamówione przez fundację Carnegie Hall „Love Songs” na mezzosopran (dla Anne Sofie von Otter) oraz Love Sublime dla sopranistki Renée Fleming.

Szczęśliwie Always Departing na fortepian z orkiestrą poprawia humor. Wszystko, co odwołuje się do orkiestry wyłącznie jako tła dla klasycznego triowego i kwartetowego grania, zachwyca (np. Well Cross the River Together). Mehldau zresztą nie boi się kompozytorskich eksperymentów, bowiem niektóre orkiestracyjne zabiegi potwierdzają nie tylko wielką wiedzę, ale i wyobraźnię (jeden z nich polega na „wyprzedzaniu się” niektórych sekcji, czymś w rodzaju płynnej agogiki, kiedyś zdecydowanie bardziej wydumanie serwował to Iannis Xenakis).

Syntezą wszystkich warsztatowych zabiegów Mehldaua zdaje się tutaj być finałowe Always Returning, gdzie jazz miesza się ze wszystkim, co lider chciał nam zaserwować. Ale to nie jedyne sztuczki na tym albumie. Dla mnie jednym z najmocniejszych fragmentów jest zagrane á la Chick Corea Capricio, piekny duet Mehldau-Redman z wtórowaniem typowego dla flamenco „palmas” (charakterystyczne klaskanie) i instrumentów perkusyjnych. Na innym biegunie ciekawostek leżą Into the City i tytułowy Highway Rider z break-beatowymi partiami „żywej” perkusji zaanektowanymi wprost z trip-hopu (tu Mehldau zasiada za syntezatorem).

Album zaskakuje jeszcze czymś. Sposobem realizacji. Z sobie tylko znanych powodów orkiestra została nagrana z pięknym, przestrzennym pogłosem, gdy partie combo brzmią kilka razy wręcz klaustrofobicznie, ze zbyt bliskim, stojącym gdzieś obok saksofonem Redmana (patrz: John Boy). Mnie to razi i dziwi, skoro za chwilę w Don’t Be Sad wszystko jest „po bożemu”. Cóż, kto odgadnie którym ścieżkami chadzają zamysły artystów.
Reasumując: intrygujący, bardzo kolorowy album, o którym na pewno będzie się sporo mówić (i pisać).

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm