Wytwórnia: Universal Music Polska 3702620

’Konichiwa; Bourbon; Pink Hot Loaded Guns; Promised Land; Flying Dolphy; G-spot; Vinegar Pauper (based on themes of Tomaso Albinoni music); Tickets, Buttons and Flyer; Horse and Power; Zero Ending Story

Muzycy:
Wojtek Mazolewski, bas elektryczny; Tomasz Duda, saksofon barytonowy, klarnet basowy; Adam Milwid-Baron, trąbka, puzon, śpiew; Rafał Klimczuk, perkusja

Horse & Power

Pink Freud

  • Ocena - 4.5

Pisanie o płytach, które wymykają się stereotypom, to marzenie krytyka. Zwłaszcza gdy sięgając po pióro (czyt. siadając za klawiaturą peceta) ma świadomość istnienia wszelkiej maści bzdur wypisanych na temat albumu tylko z tego powodu, że wymyka się on formalnym i gatunkowym szufladkowaniom. Z konsternacją odczytałem łatki przypięte tej płycie – iż mamy do czynienia z punk jazzem, rockowymi uproszczeniami itd. No chyba, że granie rytmu w konwencji z lekka rockowego shuffle (vide G-spot), z groove’em tak typowym dla dokonań Steve’a Gadda czy schyłkowego Arta Blakeya, oznacza wejście w rejony punk? A może zwyczajnie tytuł onieśmiela?

Dlaczego ten mój wstęp? Po to, aby wykazać, jak muzyka Wojtka Mazolewskiego i jego PF nie przystaje do skostniałego pojmowania jazzu przez pseudo-epigonów gatunku, ze specjalnym wskazaniem na obutych w muzealne kapcie nieuków. Ale czemu się dziwić w kraju, w którym Chick Corea jest liderem Weather Report, Marcus Miller choć nie gra „Tutu” na koncercie, krytyk i tak to słyszy i zachwyca się, a Billie Holiday jest mężczyzną (to chyba nomen omen freudowskie zapatrzenie w „Sexmisję”)?

Jak więc ma być oceniany taki album jak ten, skoro ma w sobie rockową energią i w każdym calu brata się ze swingującą wolnością nieskrępowanej jazzowej improwizacji? Czy fakt dynamicznej, tylko pozornie kwadratowej gry bębnów wtłacza to granie w rejony punkowe? A może zwyczajnie ktoś nie zadał sobie trudu posłuchania tej muzyki, by skonstatować, że jazzmani mają prawo do słuchania wszelkiej muzyki od Monteverdiego przez Davisa po Pärta? Że jazz XXI wieku by być ciągle „w drodze” jak ten album, zmuszony jest do otwartości, a sztuczne metki mu szkodzą? A może niektórzy mają problem z percepcją i umiejscowieniem na jazzowej półce swojego salonu kompozycji Flying Dolphy?

Na problemy, jak te powyżej, jest pewna recepta. Najwyższy czas przestać słuchać płyt jako zbiór (w tym wypadku) dziesięciu tematów z improwizacjami. Tak jak nie da się oceniać zbiorów opowiadań jako zlepku „nastu” czy kilkudziesięciu short stories. Gdzieś tam jest głęboko ukryty klucz. Jak u Hemingwaya, który zabiera nas w opowiadaniach na spacer po zakamarkach Hiszpanii, albo jak Haruki Murakami pokazać prawdę Japonii, poprzez pryzmat kilku tysięcy słownych kadrów.

Mazolewski i jego kompani (wszyscy na topowym światowym poziomie) zabierają nas w drogę. Tak jak kilka dekad temu orkiestra Young Power czy Tymon z Miłością, w drogę na przekór drogowskazom jazzowej poprawności. Łamiąc stereotypy i bodąc w bok jazzową, kapciowo-muzealną poprawność. Nagrać płytę w kwartecie bez instrumentu harmonicznego, w którym ta harmonia sama chodzi pod skórą w sposób tak oczywisty (posłuchajcie choćby Zero Ending Story), to mistrzostwo świata bez podziału na dyscypliny! A na koniec wytłumaczenie, dlaczego tylko 4 i pół gwiazdki. Bo czekam na kolejny album, dla którego chcę zarezerwować gwiazdek 5, a potem 6, może 7. Jak na dobry post-punk-avant-afro-free-dub-rhythm’ n’blues-jazz (czyt. brzmienie Mazolewskiego) przystało.

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm