Wytwórnia: Nonesuch 439100

Into The Blue

Nicholas Payton

  • Ocena - 4

Drucilla; Let It Ride; Triptych; Chinatown; The Crimson Touch; The Backwards Step; Nida; Blue; Fleur De Lis; The Charleston Hop
Muzycy: Nicholas Payton, trąbka, syntezator, śpiew; Kevin Hays, fortepian akustyczny i elektryczny; Vincente Archer, kontrabas; Marcus Gilmore, perkusja; Daniel Sadownick, instr. perkusyjne

Kluczem do tej płyty są słowa wypowiedziane przez samego sprawcę: „to amalgamat wszystkich moich dokonań poczynionych dotychczas, coś, co pokazuje mnie prawdziwym, kimś, kim po prostu jestem”. I taki jest ten album. Sięga gdzieś w głąb do  tradycji, stylowego soczystego mainstreamu (Drucilla), aby za chwilę wskoczyć gdzieś w rejony wczesnego Return to Forever, czy powściągliwego Weather Report (Let It Ride, Triptych, Nida). Bywa, że lider zabiera nas na wycieczkę w jazz zdecydowanie ósmawkowy, balansujący między stonowanym fusion a ambitnym smooth-jazzem (The Crimson Touch), aby za chwilę wzorem największych mistrzów ostudzić emocje powrotem do głównego nurtu jazzu, tak chętnie ostatnio bazującego na klasycznej formie osadzonej gdzieś w nowoczesnym mainstreamie ze szczyptą latino, za to w oprawie aranżacji podpartej fortepianem elektrycznym (The Backwards Step). Porywa też temat wygrany słodkim tonem przez lidera.

Kiedy indziej Payton nakazuje perkusiście stylowo wyszczotkować bębny (Blue), by  samemu na chwile odłożyć trąbkę i wcielić się w stylowego wokalistę. Lider mówiąc o stylistycznym i formalnym collage’u tej płyty, odwołującym się do wcześniejszych dokonań, nie rzucał słów na wiatr. Wystarczy posłuchać Fleur de Lis, gdzie puszczając wodzę fantazji możemy sobie wysłyszeć nowoorleańskie źródła jazzu, bluesowy pra-fundament, jak i współczesność balansującą między fusion i trans-jazzem.

Na koniec szef zabiera nas na wycieczkę po Karaibach (The Charleston Hop), fundując afro-kubańskie frazy, zapewne po to, aby lista jego dotychczasowych fascynacji wyczerpała się (pamiętajmy, że Payton onegdaj na dłużej zabawił w orkiestrze Eddiego Palmieriego). Jednak mnie ten kryjący się pod indeksem dziesiątym track przypadł do gustu ze względu na znakomita grę Kevina Haysa. O czymś takim mówi się: elektryczna pianistyka co się zowie! Ale czemu się dziwić, skoro jazzman terminował u Sonny’ego Rollinsa, Benny’ego Golsona i Johna Scofielda!

Na koniec zostawiłem rzecz szczególną. Takie swoiste polonicum. Jako czwarty na płycie pojawia się miłosny temat z „Chinatown”, arcydzieło Jerry’ego Goldsmitha popełnione do obrazu naszego mistrza – Romana Polańskiego. Kiedyś, gdy nagrał go Terence Blanchard (genialny album „Jazz In Film” z 1999 roku) uznałem tę interpretację za jazzowy absolut. I tak – niestety dla Paytona – nadal będę uważać. A za to, że on sam przyznał się, że film widział, a temat mu się podoba, lecz – niestety – nie wie kto to Polański, i że to nasz człowiek… Jedna gwiazdka minus. Ale i tak fonograficzny debiut Paytona pod szyldem Nonesucha należy uznać za udany i wielce obiecujący. Czy zatem mamy do czynienia ze stylistyczną rekapitulacją, płytą-podsumowaniem, a ta jest zwiastunem rzeczy nowych, nieoczekiwanych? Oby.

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm