Wytwórnia: Polskie Radio Katowice CD104
Kompozycje 2 - 5: Witold Janiak
Muzycy: Witold Janiak, fortepian, instr. klawiszowe; Michał Kobojek, saksofon altowy; Marcin Błasiak, gitara basowa; Emil Waluchowski, perkusja
Nagrano w kwietniu 2009 r. w Studiu Koncertowym Radia Katowice.
WITOLD JANIAK MAINSTREET QUARTET
Dla jednych jazz jest wehikułem buntu czy duchowego uniesienia, inni szukają w nim czytelnego przekazu, harmonii, nośnych melodii. Muzyka formacji Witold Janiak Mainstreet, laureata ostatniej Bielskiej Zadymki Jazzowej, trafi do tych drugich. O zespole opowiada lider.
JAZZ FORUM: Zacznijmy od przedstawienia zespołu.
WITOLD JANIAK: Michał Kobojek – utytułowany alcista. Jeden z niewielu, którzy potrafią utrzymywać zdrową równowagę między dionizyjskim pierwiastkiem osobowości a intensywnym życiem rozrywanego muzyka. Marcin Błasiak – basista; anarchista i antykomunista. Bezkrytyczny wielbiciel samochodów marki Honda. Wychowany w duchu miłości do bliźniego i do czasów, w których koncerty live były co drugi dzień, w co drugim klubie i w co drugim mieście. Emil Waluchowski – perkusista, absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi, co nie przeszkodziło mu wyhodować imponujących dreadów i takiegoż dystansu do rzeczywistości. Niestrudzony piewca metafizycznego poczucia humoru oraz zdrowego odżywiania. Witold Janiak – absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie fortepianu (klasycznego). Z zamiłowania pianista, z upodobania kompozytor, z wyboru nauczyciel, z konieczności także: menedżer, dyrygent, kierowca, techniczny, fizyczny.
JF: Jesteście laureatami Bielskiej Zadymki Jazzowej. Czy was to zaskoczyło? Czy takie nagrody – poza oczywistym prestiżem i satysfakcją – pomagają w karierze, przekładają się na realne funkcjonowanie na rynku muzycznym?
WJ: Czy się przekładają, pewnie będzie nam dane wkrótce się przekonać. Miejmy nadzieję, że tak, choć wymaga to sporej pracy i poznania mechanizmów, które na razie są nam zupełnie obce. Otuchy dodają nam słowa Jana Ptaszyna Wróblewskiego, który zapowiadając nas na Bielskiej Zadymce powiedział mniej więcej tak: „dotychczas żaden ze zwycięzców tego konkursu nie przepadł”. Prestiż i satysfakcja są faktycznie bezdyskusyjne. Bielska Zadymka – zarówno jako festiwal i konkurs, w stosunkowo krótkim czasie wypracowała sobie bardzo silną pozycję i już znalezienie się w gronie finalistów było dla nas niesamowitym zaskoczeniem i powodem do dumy. Nie mówiąc już o zwycięstwie. Dwa lata temu mieliśmy też przyjemność wygrać Krokus Jazz Festival w Jeleniej Górze i pamiętam, że fala gorąca i trudności w poruszaniu się po ogłoszeniu wyników w obydwu wypadkach miały podobne natężenie.
JF: Wasza płyta trafi do rąk czytelników JAZZ FORUM – opowiedz o niej.
WJ: Materiał na płycie to program wykonany przez nas na konkursie. Coltrane’owska Naima to jeden z naszych ulubionych standardów, którym bardzo często zaczynamy koncerty. Nasza wersja jest oparta na kilku eksperymentach rytmiczno-harmonicznych i groovie w nieregularnym metrum, z bębnami w stylu Elvina Jonesa. Wśród utworów wykonywanych przez nas na koncertach mamy jeszcze dość oryginalną wersję Chameleona Hancocka, którą mało komu udaje się rozpoznać. Reszta to moje kompozycje, które są stylistycznie dość zróżnicowane – przechodząc od mainstreamu, poprzez nawiązania do ECM, Pata Metheny’ego, pierwszego Return to Forever, aż do żartobliwego pastiszu funku.
JF: Wasza muzyka tkwi w kanonie mainstreamu, nieco funkującego, zabarwionego elementami fusion – ustalonym w latach 70., a w 80. zakonserwowanym. Zdajecie się nie zauważać ostatnich co najmniej dwóch dekad w rozwoju jazzu i jego pochodnych...
WJ: Stwierdzenie że gramy mainstream zabarwiony fusion jest bardzo bliskie prawdy. Tylko nie jestem pewien, czy nie jest stworzone na podstawie faktu, że skoro pianista gra na akustycznym fortepianie, no to jest mainstream, a jeśli basista gra na gitarze basowej, no to mamy fusion. No i szufladka z napisem mainstream + fusion gotowa. Swoją drogą ktoś nas kilka lat temu porównał do późnego Weather Report, ale wtedy graliśmy trochę inaczej. Zdarza nam się, że przechodzimy w ciągu jednego utworu przez różne konwencje, ale nigdy nie jest to tak oczywiste, żeby nie przynosiło satysfakcji.
JF: Tak czy owak odwołujecie się do artystów, którzy jazz uprzystępnili, nadali bardziej komercyjny odcień, co więcej – największe sukcesy odnosili ponad 20 lat temu. Narażacie się tym samym na zarzut o wtórność i konformizm. Co ty na to?
WJ: Czym się narażamy? To jest Twoje zdanie. Przecież nagrody, które dostaliśmy zostały przyznane przez najwybitniejszych polskich jazzmanów. To mało?
JF: A nie sądzisz, że w takiej muzyce, jaką prezentujecie, zatracają się ważne dla jazzu wartości – np. zaskoczenie, ryzyko, transgresja, indywidualizm ekspresji? – taka muzyka przestaje być wyzwaniem...
WJ: Nie wydaje mi się że wystarczy nastawić się na „zaskoczenie, ryzyko, transgresję, indywidualizm ekspresji”. Trzeba zaproponować publiczności zwarte, stylistycznie konsekwentne dzieło, zamiast atakować szaleństwem atrakcyjnym głównie dla samego wykonawcy. Poza tym, co masz na myśli mówiąc zaskoczenie i ryzyko? Jeśli zdarzyło ci się kiedyś coś zaimprowizować, wiesz, że każdy następny dźwięk jest zagadką. To jest istota muzyki improwizowanej. Ta muzyka jazz się nazywa.
JF: Istnieje nieco pogardliwe określenie „fuzak” na smooth fusion spod znaku Yellowjackets czy Spyro Gyra sugerujące, że to muzyka stricte użytkowa – nadająca się na czołówkę serialu familijnego. Gdzie jest granica między jazzem a fuzakiem?
WJ: Cóż, nie znam akurat Yellowjackets. Spyro Gyra może być. Dobrze że padło to pytanie. Wydaje mi się, że muzyka, o której mówisz, to dalecy krewni Elektric Bandu i Brecker Brothers, a to już całkiem inspirujące granie. Wszyscy urodzeni 30 lat temu nią przesiąknęli, bo wtedy taką muzykę grało się w radiu. Nawet pamiętam, że chyba w 1993 roku o godzinie 21.00, na telewizyjnej dwójce była transmisja Elektric Bandu z Sali Kongresowej. Dziś nie do pomyślenia. Posłuchajmy więc Brecker Brothers, a później, jak to mówisz, „fuzaka” i już będziemy mieli odpowiedź. Pamiętajmy, że liczy się treść. Poza tym nie przepadam za pogardliwymi określeniami innych gatunków muzyki, nawet jeśli nie wszystko mi w nich odpowiada.
JF: A gdzie leżą granice wolności w muzyce?
WJ: Muzyka to naprawdę piękna i wyrozumiała Pani. Dopóki robisz coś tylko dla niej, a nie dla zrobienia na kimś doraźnego wrażenia, wszystko ci wolno.
JF: O inspiracjach nieco już było. Jakich jeszcze macie mistrzów?
WJ: Przy pytaniu o inspiracje zawsze przypomina mi się wywiad, którego udzieliliśmy na Jazzie nad Odrą, na którym nasz saksofonista Michał Kobojek otrzymał drugą nagrodę. Tam padło pytanie: „na kim się wzorujecie”. Czy musimy koniecznie na kimś się wzorować, żeby być godnymi zainteresowania? Łatwo pomylić dwa słowa: inspiracja i wzorowanie się. To pierwsze to chłonięcie z otoczenia wszystkich otaczających nas dźwięków i filtrowanie ich pod kątem jakości. To drugie niewiele ma wspólnego z twórczością. Jak mawia mój znajomy artysta plastyk – „sztuka to wybór pewnego elementu i umieszczenie go w konkretnym kontekście”. Taka sytuacja ma miejsce, gdy mamy dostatecznie dużo doświadczeń do zbudowania własnego języka i opowiedzenia własnej historii. Wracając do pytania – inspiracji mamy wiele. Przede wszystkim: Keith Jarrett, Chick Corea, Pat Metheny, Leszek Możdżer. Stylistycznie raczej nie mają wiele wspólnego, ale łączy ich jedno: przekaz. Słuchając ich zawsze czuję zaskoczenie, że można tak te dźwięki połączyć. Że każde solo to fabularna opowieść zbudowana z dźwięków, które mówią tak łatwym do zrozumienia językiem. Można wpaść w nałóg i do końca życia słuchać tylko kilku płyt w kółko.
JF: Jakie macie plany jako zespół, a także w ramach innych waszych projektów?
WJ: Liczymy, że uda nam się wkrótce zaprezentować szerszej publiczności. Będzie kilka koncertów z gościnnym udziałem pana Zbyszka Namysłowskiego, dojrzewają pomysły na drugą płytę. Na początku czerwca odbiorę nagrodę Stowarzyszenia Jazzowego Melomani. Michał Kobojek przymierza się do nagrania swojej drugiej płyty. Oprócz tego każdy z nas bierze udział w najróżniejszych projektach. Można nas znaleźć w Internecie. Zapraszamy.
Rozmawiał: Łukasz Iwasiński