Wytwórnia: PRK CD 0140
1. Simple Piano Song
2. Beatrice (Sam Rivers)
3. Foggy Three
4. I Have a Dream (Herbie Hancock)
5. The Spacecfraft Fails to Reach ISS
6. Awakening
7. Stalemate Trap
8. Sleep Well
Muzycy: Krzysztof Baranowski, kontrabas, kompozycje; Mateusz Kaszuba, fortepian; Patryk Dobosz, perkusja
MIĘDZY GITARĄ A KONTRABASEM
Krzysztof Baranowski to kontrabasista i gitarzysta, lider autorskiego tria fortepianowego sygnowanego jego nazwiskiem. Zespół ten wygrał konkurs 22. Bielskiej Zadymki Jazzowej, dzięki czemu wydał debiutancką płytę, dołączoną do JAZZ FORUM 7-8/2020.
Z Krzysztofem Baranowskim rozmawia Mery Zimny:
JAZZ FORUM: Jakie są twoje wrażenia po nagraniu swojego debiutanckiego albumu?
KRZYSZTOF BARANOWSKI: Przede wszystkim nie sądziłem, że swoją pierwszą płytę, na której występuję w roli lidera i kompozytora, nagram jako kontrabasista. Moim głównym instrumentem jest gitara i w pierwszej kolejności planowałem zarejestrować materiał z moimi gitarowymi kompozycjami. Nagroda na Bielskiej Zadymce zweryfikowała nieco moje plany na debiut, ale nie żałuję, że tak się stało. Myślę, że instrument to tylko swego rodzaju narzędzie, przekaźnik. Niezależnie od tego, który mam w ręce, staram się szczerze przekazać to, co mam do zaproponowania jako muzyk.
Nie będzie to płyta, na której kontrabas jest na pierwszym miejscu. Komponowałem głównie przy fortepianie, a jeden z utworów gitarowych „zaadaptowałem” na skład z fortepianem. Na pewno będzie to muzyka emocjonalna, przestrzenna, raczej melancholijna, ale znajdą się tam też bardziej dynamiczne fragmenty.
Kompozycje, które nagraliśmy, nie są skomplikowane formalnie, starałem się zachować w nich porządek i przejrzystość. Mam sentyment do harmonii i melodii, wierzę, że jeszcze nie wszystko zostało napisane w systemie tonalnym i że granie free nie jest jedynym wyjściem w naszych czasach. Oczywiście bardzo lubię eksperymentować, ale w tym zespole mam dość „staroświeckie” podejście. (śmiech) W Radiu Katowice, gdzie odbywało się nagranie, spotkaliśmy się z profesjonalnym przyjęciem ze strony ekipy technicznej i organizatorów. Miał to być co prawda koncert z udziałem publiczności, niestety przez ograniczenia związane z koronawirusem, musieliśmy zagrać bez niej.
JF: Nie mieliście dużo czasu na przygotowanie i nagranie materiału. Bielska Zadymka, podczas której wygraliście konkurs, była w lutym, natomiast nagranie w studiu w drugiej połowie czerwca. Byłeś na taką ewentualność przygotowany, miałeś w głowie jakąś koncepcję płyty wcześniej?
KB: Już pod koniec marca rozpoczął się lockdown i nie było szansy na zespołową pracę nad utworami. Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie to, że mimo epidemii koronawirusa i braku możliwości grania normalnych koncertów, nasz może się odbyć, ale w innych warunkach, chodzi o nagranie wideo. Oczywiście, od czasu otrzymania nagrody snułem plany na temat przyszłych nagrań, ale sytuacja nabrała tempa w maju, kiedy otrzymałem konkretne terminy, w których możemy przeprowadzić sesję. Jestem człowiekiem, który najskuteczniej działa pod presją czasu, więc stwierdziłem, że warto się zmobilizować. Koncert w Katowicach zagrał ze mną perkusista Patryk Dobosz, a nie Peter Somos, z którym grałem na konkursie w Bielsku, gdyż niestety przebywał za granicą.
JF: Opowiedz o utworach zawartych na płycie. Wszystkie są Twojego autorstwa? Jak powstawały, jakie historie się z nimi wiążą?
KB: Z ośmiu utworów, sześć jest mojego autorstwa. Otwierającą płytę kompozycję Simple Piano Song pisałem przy fortepianie z myślą o trio z tym instrumentem w roli głównej. Mogę zdradzić, że ukryłem w nim fragment linii basu piosenki Thousand Years Stinga, którego bardzo szanuję jako artystę za wszechstronność i niezwykły melodyczny zmysł. Z kolei Foggy Three to mglisty i trochę niespokojny walc, który powstał ok. dwóch lat temu. Być może napisałem go pod wpływem Chopina i jego nokturnów, których w tamtym okresie sporo słuchałem.
Za tytułem The Spacecraft Fails to Reach ISS kryje się historia z mojego rodzinnego domu. Podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia, któregoś wieczoru usiadłem do pianina. Podświadomie oddaliłem się od głównej melodii kolędy, a motyw, który się wtedy wyłonił, uznałem za ciekawy, więc sięgnąłem po dyktafon. Robię to prawie zawsze, kiedy przychodzi mi do głowy jakiś pomysł, a nie mogę go zapisać. Ponad miesiąc później przeglądałem dźwiękowe notatki z telefonu. Natrafiłem na nagranie, w którym na pierwszym planie słychać głos mojego taty – pasjonata astronomii i fizyka. Mówił o jakiejś nieudanej grudniowej misji statku kosmicznego, który nie dotarł z transportem do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). W tle słychać odgłosy krojenia ciasta, miauczenie kota i pianino. Później zdałem sobie sprawę, że motyw, który grałem, ma w sobie coś „kosmicznego”. Jest transowy, przestrzenny, może zapętlać się w nieskończoność, ma stałą motorykę, przywodzi mi na myśl nieustanne obracanie się. Ubrałem go w dość minimalistyczną formę, nie ma w nim też improwizacji.
Utworem, który pierwotnie napisałem na gitarę, a na potrzeby płyty przearanżowałem, jest Awakening. Rozpoczyna się on tym samym, dość charakterystycznym, akordem co Tears of Rain Pata Metheny’ego. Chyba nie jest to przypadek – utwór ten miałem przez dłuższy czas w liceum ustawiony jako budzik, musiał więc mocno utkwić mi w podświadomości. Kto go zna, wie, że to był jeden z gorszych pomysłów, to powolny, leniwy i cichy kawałek. Pewnie dlatego zdarzało mi się spóźniać do szkoły. Moja kompozycja jest o tym dziwnym stanie zaraz po przebudzeniu, kiedy jeszcze jedną nogą jesteśmy w świecie abstrakcji.
Na płycie znajdzie się też jedna
kompozycja – spokojna kołysanka – którą zagrałem w duecie z Mateuszem
Kaszubą. Myślę, że warto też wspomnieć o I Have a Dream
jednego z moich ulubionych pianistów – Herbie’ego Hancocka. Nasza wersja
dość mocno różni się od oryginału. Kiedyś na warsztat wzięliśmy wersję
gitarzysty Mike’a Moreno, który już znacznie przekształcił pierwowzór.
Z kolei moja interpretacja tej wersji różni się feelingiem i ma
dokomponowaną codę.
fot. Piotr Szajewski
JF: Pamiętam z gali koncertowej Bielskiej Zadymki twój duet z Mateuszem, który brzmiał rewelacyjnie, naturalnie i tak, jakby ta Twoja muzyka skrojona była właśnie na wasz skład. Niczego w niej nie brakowało.
KB: Miło mi to słyszeć. Przede wszystkim bardzo lubię formułę duetu, daje ona dużo przestrzeni i swobody wykonawczej. Pewnie jest to także zasługa tego, że przed konkursem w Bielsku sporo ćwiczyliśmy z Mateuszem w duecie. Zważając na to, że w większości utworów fortepian prowadzi, bardzo zależało mi na dopracowaniu szczegółów, takich jak układy głosów w akordach, rejestry, frazowanie w tematach. Spotykając się w duecie nie wiedzieliśmy, że przy okazji przygotowujemy się do występu na Gali Polskiego Jazzu w odchudzonym składzie tria. Muszę też wspomnieć o tym, że przyjaźnimy się z Mateuszem, nawet przez rok mieszkaliśmy w jednym mieszkaniu, zaraz po przeprowadzce do Warszawy. Jestem przekonany, że nasza przyjaźń, jak też to, że mamy podobną wrażliwość, wpływa na porozumienie w muzyce.
JF: Jak powstało twoje autorskie trio? Wiem, że było w nim troszkę zmian personalnych.
KB: Trio fortepian/kontrabas/perkusja, czyli typowe jazzowe trio fortepianowe, to chyba moja ulubiona formacja wśród jazzowych zespołów. Uwielbiam tria Oscara Petersona, Billa Evansa, Keitha Jarreta, Brada Mehldaua czy Bobo Stensona – to niesamowite, że każde z nich brzmi inaczej. Wierzę, że jeszcze nie jest to wyeksploatowana formuła. Swoje małe marzenie o własnym trio spełniłem przy okazji recitalu dyplomowego na Bednarskiej zapraszając do współpracy Marcela Balińskiego i Petera Somosa. W Bielsku grałem z Mateuszem Kaszubą i Peterem, a nagranie koncertu w Katowicach zrealizowałem z Patrykiem Doboszem i wspomnianym Mateuszem. Rotacje w składzie wynikały z tego, że wszyscy ci muzycy są bardzo rozchwytywani i zajęci, stąd trudno czasami było się nam zgrać czasowo.
JF: W czasie kwarantanny udało ci się napisać kilka kompozycji, dlatego chciałam zapytać, jaki był ten czas? Twórczy, dołujący, a może czas odpoczynku?
KB: Dla mnie był to bardzo dobry czas i powoli zaczynam tęsknić za tym brakiem obowiązków i wyjazdów. W końcu mogłem odpocząć, wysypiać się, regularnie jeść. Nadrobiłem też kilka zaległości filmowych i książkowych. Pod względem muzycznym może nie był to najbarwniejszy okres. Po pewnym czasie bardzo brakowało mi grania z innymi muzykami, choć uczestniczyłem w kilku projektach zdalnych, nie było to to samo. Przez całą kwarantannę miałem dostęp do swoich instrumentów, ale pojawił się problem z systematycznością i motywacją do pracy. Ostatecznie najwięcej czasu spędzałem przy pianinie, czego efektem są dwa ostatnie utwory na płycie.
JF: Grasz w Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej, od niedawna też z Pauliną Przybysz, poza tym z Plondrą, no i jest też twoje trio. Bardzo różnorodnie, duży to rozstrzał...
KB: Czułbym ogromny niedosyt, gdybym zajmował się tylko jednym gatunkiem. Jest pełno ciekawej muzyki na świecie i mam pragnienie, żeby jak najwięcej jej poznać, także od strony wykonawczej. Może stąd też moje multiinstrumentalne podejście. Jazz jest dla mnie niezwykle ważny, ale dużą przyjemność sprawia mi wykonywanie także nieco prostszej muzyki, która jest bardziej przyswajalna dla przeciętnego odbiorcy. Myślę, że jazzmani często zapominają o słuchaczu.
W Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej, w której gram na gitarze akustycznej i mandolinie, wykonujemy muzykę przedwojenną pochodzącą z filmów, rewii, kabaretu. Jestem pod wrażeniem tych kompozycji pod względem muzycznym, jak i literackim. Te piosenki mają mnóstwo wdzięku i są ponadczasowe. W ogóle lubię formę piosenki, myślę że można w niej zawrzeć wszystko, co potrzebne. Przykładem mogą być piosenki Wasowskiego i Przybory, które uwielbiam, czy też Marka Grechuty.
Z kolei gra z Pauliną
Przybysz to wejście w świat alternatywnej muzyki popowej. Gram tu na
gitarze elektrycznej, basie i moogu. Natomiast Plondra, w której gram
na kontrabasie, to noise’owy, ambientowy free jazz. Poza tym czasami udzielam
się też jako muzyk sesyjny, więc zdarza mi się nagrywać bardzo różne rzeczy.
Rzeczywiście rozstrzał duży, ale dzięki temu się nie nudzę.
JF: Jak doszło do twojej współpracy z Pauliną Przybysz? Grałeś z nią już jakieś koncerty?
KB: Zaczęliśmy współpracować w lutym tego roku. Paulina potrzebowała w zespole osoby, która mogłaby grać na gitarze elektrycznej oraz realizować partie basowe (gitara basowa, Moog) i trafiło na mnie, z czego się ogromnie cieszę. Kwietniowa trasa koncertowa promująca jej nową płytę, do której się szykowaliśmy, została przełożona z wiadomych względów na jesień. Póki co, mamy za sobą jeden występ online bez publiczności. Na szczęście już w drugiej połowie lipca będziemy mogli zagrać pierwsze koncerty z prawdziwego zdarzenia. Nie mogę się doczekać!
JF: Plondra, to dosyć mocna muzyka, na wiele tutaj sobie pozwalacie. To dla ciebie taka odrobina szaleństwa, moment zapomnienia?
KB: Jest to nietypowy twór. Zespół istnieje już około cztery lata i ma na koncie dwa publiczne występy! Nasza działalność jest niemalże konspiracyjna. Spotykaliśmy się co jakiś czas w studiu u Fryderyka Szulgita – lidera, kompozytora i gitarzysty Plondry – i nagrywaliśmy materiał na płytę. Jesteśmy na etapie szukania wydawcy. Uważam, że jest to ciekawa muzyka i mam nadzieję, że będziemy niedługo mieli okazję pograć koncerty.
JF: Z kolei w twoim trio gracie bardzo melancholijną muzykę, spokojną, pełną przestrzeni, melodyjną – to kolejne twoje oblicze? A może to prawdziwe?
KB: Może potrzebuję odskoczni, uspokojenia. Na pewno jest to moje oblicze, trudno mi ocenić, czy najprawdziwsze. Kiedy słuchałem miksów z koncertu w Radiu Katowice zdałem sobie sprawę, że bardzo dużo jest w tej muzyce smutku i niepokoju. A ja jestem raczej pozytywnie myślącym człowiekiem.
JF: Opowiedz o swoich początkach. Zaczynałeś jako gitarzysta, domyślam się, że gitarzysta klasyczny? Dlaczego gitara klasyczna? I jak to się stało, że trafiłeś do szkoły muzycznej?
KB:Mój trzy lata starszy brat chodził do szkoły muzycznej i uczył się gry na gitarze. Zanim sam zgodziłem się pójść na egzaminy wstępne, rodzice musieli mnie namawiać przez rok. Ostatecznie się zgodziłem, ale bardzo nie lubiłem zajęć przygotowawczych, śpiewania, rytmiki, to była dla mnie udręka. (śmiech) Kiedy w wieku ośmiu lat zdałem egzamin i stanąłem przed wyborem instrumentu, tylko gitara wchodziła dla mnie w grę. Trafiłem na świetnego nauczyciela – Adama Giskę, któremu bardzo dużo zawdzięczam. W pierwszym stopniu szkoły muzycznej byłem całkiem dobrze zapowiadającym się gitarzystą klasycznym – wygrywałem konkursy ogólnopolskie itd. W drugim stopniu występy solowe zaczęły mi sprawiać większy problem, zauważyłem, że znacznie lepiej czuję się na scenie z innymi muzykami. Pojawiły się pierwsze nieśmiałe próby tworzenia zespołów, ale mniej klasycznych. Ważnym momentem był wyjazd na warsztaty jazzowe do Puław, na które namówił mnie kolega. Po raz pierwszy miałem wtedy okazję przyjąć ogromną dawkę muzyki jazzowej – tydzień koncertów, jam sessions, wykładów, lekcji, rozmów. To było coś niesamowitego. Od tego czasu wszystko potoczyło się już szybko. Pierwsze zespoły jazzowe, wyjazdy na inne warsztaty…
JF: Później była akademia muzyczna, którą robiłeś w Poznaniu już na wydziale jazzowym, prawda?
KB: Tak, chociaż zastanawiałem się jeszcze przez chwilę nad drugim kierunkiem. Mój tata, który jest fizykiem, zachęcał mnie do wyboru bardziej ścisłych studiów. Całkiem nieźle zdałem rozszerzoną maturę z matematyki i fizyki, więc było to możliwe. Ostatecznie jednak postawiłem tylko na muzykę. Czasami trochę żałuję, bo nauki ścisłe są dla mnie równie fascynujące.
JF: Skończyłeś na gitarze jazzowej akademię, skąd więc wziął się kontrabas?
KB: Na kontrabasie grałem już trochę pod koniec liceum. Pewnego dnia odkryłem, że struny kontrabasu odpowiadają czterem dolnym na gitarze. W szkole zawsze był deficyt basistów, więc coraz częściej grałem na tym instrumencie w różnych konfiguracjach. Na początku bardzo intuicyjnie, potem zapisałem się na kilka profesjonalnych lekcji. W końcu postanowiłem zdawać na Bednarską w Warszawie.
No i tak zaczęła się moja czteroletnia przygoda z kontrabasem pod okiem Andrzeja Święsa – świetnego nauczyciela, na którego wsparcie zawsze mogłem liczyć.
Rozmawiała: Mery Zimny
Autor: Mery Zimny