Wytwórnia: Nonesuch 376252

Live

Brad Mehldau Trio

  • Ocena - 5

Dysk 1 – Introduction; Wonderwall; Ruby’s Rub; O Que Serà; B-Flat Waltz; Black Hole Sun; The Very Thought of You
Dysk 2 – Buddha Realm; Fit Cat; Secret Beach; C.T.A.; More Than You Know; Countdown
Muzycy: Brad Mehldau, fortepian; Larry Grenadier, kontrabas; Jeff Ballard, perkusja

Jedna z najdłużej oczekiwanych i anonsowanych płyt dociera do naszych rąk. Koncertowa rejestracja występu Tria Brada Mehldaua z nowojorskiego The Village Vanguard, liczy już sobie ponad półtora roku, a my słuchając opublikowanego na dwóch krążkach materiału, ciągle mamy w pamięci jego udany występ na wrocławskim Jazzie nad Odrą. Owa konfrontacja zdaje się być nieunikniona i suma sumarum wypada na korzyść albumu. Sprawa jest prosta. Zaklęty w bitach materiał to rzecz przefiltrowana przez gust lidera i producenta (w jednym), a wybrana z pięciodniowych rejestracji w czasie występów tria w nowojorskiej Mekce niepokornego jazzu (11-15 października 2006). Jak łatwo się domyślić, było w czym wybierać, stąd zapewne dostajemy tutaj przysłowiowy lukier na ciastku, co nie dziwi. Mehldau już na wstępie rzuca nas na głęboką wodę, interpretując z kompanami zgoła niejazzowy hit zespołu Oasis – Wonderwall.

To niepierwsze zmagania Mehldaua z materią zaanektowaną wprost z muzyki mniej poważnej. I, jak zwykle, lider z sekcją traktują materiał bardzo umownie, czyniąc zeń pretekst do własnych wycieczek, zarówno melodycznych, jak i harmonicznych (za sprawą kompletnej reharmonizacji tematu). Podobnie rzecz się dzieje, gdy trio sięga po Black Hole Sun z repertuaru amerykańskiej formacji Soundgarden, tym razem hitu autorstwa Chrisa Cornella. I znowu mamy „wariacje na temat” zamiast sztywnego trzymania się formy i harmonii. Mnie natomiast zdumiewa i mile zaskakuje to, że artysta osadzony w głównym nurcie jazzu posiada tak świetne rozeznanie w rockowej materii.

Wspomniane dwa rockowe wątki świetnie wpisują się w scenariusz pierwszego dysku, pięknie kontrastując z błyskotliwym autorskim Walcem w B, który stał się już wizytówką Mehldaua. Wirtuozerski (gdy trzeba), chwilami wręcz roztańczony, każdą nutą zdaje się krzyczeć do nas: patrzcie, jaki piękny w swojej prostocie i nieskomplikowany w doborze środków wyrazu może być jazz! Muzycy przekazują sobie pałeczkę w rolach solistów (nie po raz pierwszy Ballard pokazuje, że jako perkusista jest również genialnym melodykiem), chwilami zaś dopełniają nie na zasadach sztywnych reguł sekcji rytmicznej, ale prowadząc coś na wzór kontrapunktów (vide partia Grenadiera), czy imitacji wiodących linii melodycznych. Jak to zwał tak zwał – piękne.
Tu warto też zauważyć pewną cechę charakterystyczną u lidera. Muzyk często pięknie łamie linię melodyczną i improwizację, rozkładając je na obie ręce, uciekając od sztampy: lewa – akompaniament; prawa – solo. Przez to improwizacja rozgrywa się nie tylko w średnicy fortepianu i rejestrze górnym, ale w całej rozpiętości skali instrumentu. Brawo! Jakby tego było mało, pianista bawi się ornamentacjami, bywa, że wprowadza polifoniczne wtrącenie, co przywodzi skojarzenia ze sztuką naszego Krzysztofa Komedy. W „tym” po prostu słychać wielką wiedzę i osłuchanie Mehldaua nie tylko z jazzową materią, ale muzyką w ogóle.

Na tle pierwszego dysku, drugi jest zdecydowanie bardziej zwarty. To już pełne skupienie na jazzie, jego kwintesencji – soli głównego nurtu. Błyskotliwy Fit Cat znowu demonstruje kunszt szefa zarówno jako pianisty, jak i wytrawnego kompozytora. I to chyba clou tego wydawnictwa. Mehldau jawi się jako artysta spełniony, wolny od chęci przypodobania czy zabłyśnięcia. Tworząc z kolegami brzmieniowy monolit, zabiera nas na wycieczkę po bezkresie współczesnego jazzu, tyle ile trzeba zapatrzonego i zasłuchanego w przeszłość (m.in. piękne Countdown Coltrane’a i More Than You Know Youmansa), ale i zapatrzonego gdzieś poza utarty jazzowy horyzont (vide rockowe wariacje i kompozycje własne z Buddha Realm, wspomnianym walcem i zjawiskowym Secret Beach na czele).

„Trio Live” to spora dawka świetnego, wręcz genialnego jazzu, który wciąga od pierwszego przesłuchania, a z tego obcowania płynie konkluzja jeszcze jedna. Mehldau ma swój styl, coś co wypracował nie oglądając się na innych czy zasłuchując w klasyczne wzorce. Wspomniane rozkładanie improwizacji na obie ręce, przy jednoczesnym przenoszeniu akompaniamentu z lewej do prawej ręki, staje się jego znakiem rozpoznawczym.

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm