Wytwórnia: Capitol Records

Long Tailed Winter Bird
Find My Way
Pretty Boys
Women and Wives, Lavatory Lil’
Slidin’
Deep Deep Feeling
The Kiss of Venus
Seize the Day
Deep Down
Winter Bird/When Winter Comes


Muzycy:
Paul McCartney - śpiew i wszystkie instrumenty
Rusty Anderson - gitara elektryczna
Abe Laboriel Jr. - perkusja (6)

Recenzja opublikowana w Jazz Forum 1-2/2021


Paul McCartney III

Paul McCartney

Nowemu solowemu dziełu „McCartney III” brak bezpretensjonalnej świeżości debiutu („McCartney”, 1970), z którego pochodził jeden tylko, ale za to znakomity singiel Maybe I’m Amazed. Na „McCartney II” (1980) były trzy przeboje: Coming Up, Waterfalls i – początkowo niezrozumiana – hipnotyzująca piosenka-eksperyment Temporary Secretary. Najnowsze kompozycje wpisują się w kontynuację stylu, doskonale przyjętej, poprzedniej płyty Paula McCartneya z zespołem, „Egypt Station” (2018).

Album „McCartney III” dokładnie w Boże Narodzenie 2020 roku zajął pierwsze miejsce na brytyjskiej liście płyt długogrających – artysta powtórzył w ten sposób sukces płyty „Flowers In The Dirt” z roku 1989, czekał na to ponad 30 lat. Warto przyjrzeć się po kolei wszystkim „pandemicznym” nagraniom Sir Paula.

Płytę otwiera utwór instrumentalny Long Tailed Winter Bird, popis artysty na kilku gitarach – oczywiście wejście gitary basowej to jednocześnie sygnatura McCartneya. Pory­wający numer rozkręca się stopniowo, gitara elektryczna nadaje mu rockowego charakteru, zaś instrumentom towarzyszy „chórek McCart­neyów” z nonsensownym tekstem. Pierwszy singiel, Find My Way, brzmi jakby pochodził z sesji do „Egypt Station”. Ta radosna piosenka z zabawnymi słowami zawiera wszystko, czego oczekujemy od przebojów byłego Beatlesa – natychmiast „wpada w ucho”.

Pretty Boys to prosta piosenka akustyczna, naznaczona palcówkami McCartneya na gitarze, sporo jest w jego dorobku podobnych utworów, ten wyróżnia się środkową częścią z instrumentalnie potraktowanym głosem wystylizowanym na aranżację sekcji dętej. Natomiast już w następnym utworze, Women and Wives, robi się mrocznie. Ta molowa piosenka z akompaniamentem fortepianu oddaje klimat niepewności i obaw, jakie towarzyszyły rozwojowi pandemii. Jest to pierwszy z wyraźnie wyróżniających się numerów z albumu „McCartney III”. Natomiast następny, Lavatory Lil’, prościutki rock­er w stylu Polythene Pam z płyty Beatlesów „Abbey Road”, miał być w założeniu zabawny, ale brytyjscy krytycy doszukali się w tekście niewybrednych aluzji do byłej żony Beatlesa – on sam twierdzi, że to tylko piosenka o anonimowej osobie, jakich pełno jest wokół nas, bo zawsze chcą nas oskubać. Nas miliarderów, Sir Paul?

Opus magnum tej płyty jest utwór Deep Deep Feeling, być może najlepsze nagranie McCartneya ostatnich dekad. Piosenkę rozpoczyna call & response i niskie, dziwne dźwięki bębnów, ale w tym utworze właściwie wszystko jest dziwne. Nie ma w nim podziału na zwrotki i refren, nie wiadomo, dokąd ta muzyka prowadzi, ani co czeka nas za rogiem. Nowe tematy pojawiają się nieoczekiwanie i jest to fascynujące doświadczenie – zmieniają się słowa, melodie, nawet styl wokalny, ciągle pojawiają się nowe instrumenty, a wszystko wykonane jest z maestrią nieczęsto spotykaną w muzyce popularnej. Jest tu coś z jazzu, jest coś z transu, jest solo gitarowe, jest nawet zakończenie, które niczego nie kończy, by wszystko zacząć od początku. Kompozycja, która prowokuje, by ją „zapętlić” i słuchać w kółko. Godzinami.

Slidin’ to najbardziej rockowy utwór na płycie, a zarazem jedyny nagrany z asystą dwóch kolegów ze stałego zespołu oraz producenta „Egypt Station” Grega Kurstina. Najkrócej rzecz ujmując, brzmi to jak reinkarnacja grupy Wings, co można odczytać zarówno jako krytykę, jak i komplement – nagrania Wings były bardzo nierówne. Za to piosenka The Kiss of Venus, to akustyczna perełka z McCartneyowską modulacją. Melodia i akompaniament gitarowy są tak charakterystyczne dla Paula, że nagranie to wtopiłoby się idealnie choćby w repertuar „Białego albumu”, kilka taktów klawesynu dodatkowo pogłębia to wrażenie. Pocałunek Wenus to „the best of McCartney”. Podobnie jak Seize the Day o beatlesowskim refrenie, kandydat na kolejny singiel – znowu te harmonie. Piosenka o tak chwytliwym refrenie zasługiwała może na nieco ciekawszą, bardziej dopracowaną zwrotkę, ale jako całość broni się to świetnie, takie piosenki McCartneya podśpiewuje się latami.

Do ulubionych utworów z tego albumu zdecydowanie zaliczam Deep Down, podobnie jak Deep Deep Feeling wymykający się strukturze typowej piosenki. McCartney śpiewa tu różnymi głosami, obsesyjne słowa stają się transową mantrą, powtarzaną do punktu, w którym zaczynamy pragnąć, by nagranie się nie kończyło. Oba te „głębokie” numery Paula przyprawiają o dreszcze. Deep Down stanowiłoby doskonałe zakończenie albumu „McCartney III”, ale mamy inne: Winter Bird/When Winter Comes. Piosenkę otwiera riff gitarowy ze wstępu do płyty (Winter Bird), bo McCartney lubi ostatnio podobne „klamry”. Następuje po nim absolutnie urocza akustyczna ballada o urokach wiejskiego życia, a Paul brzmi tu jakby nagle odmłodniał. I nic dziwnego, bo nagranie to pochodzi z 1992 roku. 

Autor: Daniel Wyszogrodzki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm