Wytwórnia: Blue Note 602438327508 (dystrybucja Universal)

Emanation; Don’t Break; Fugitive Ritual, Selah; Shadow; Witness; Lighthouse; Lift

Muzycy: Immanuel Wilkins, saksofon altowy; Micah Thomas, fortepian; Daryl Johns, kontrabas; Kweku Sumbry, perkusja; gościnnie: Elena Pinderhughes, flet 

Recenzja opublikowana w Jazz Forum 3/2022

The 7th Hand

Immanuel Wilkins

„Pisałem suitę, dzięki której byłbym gotów stać się naczyniem Stwórcy”.

Po takiej deklaracji autora – żarliwego wyznawcy Kościoła Zielonoświątkowego – trudno nie przystąpić do słuchania z trwogą i przejęciem. Z publikowanych tu i ówdzie wypowiedzi Immanuela Wilkinsa, rocznik 1998, wynika bowiem, że mamy do czynienia z dziełem natchnionym i wykreowanym w czasie zbiorowego aktu strzelistego. Dzieła, które symboliką tytułu i liczby składających się na nie części, wskazuje, kędy duch (święty) wieje. Otóż w starotestamentowej Księdze Ezechiela Bóg nakazuje prorokowi zbudować ołtarz szeroki na sześć łokci i dłoń – szóstka symbolizuje tu zakres ludzkich możliwości, a siódemka (ów dodatkowy odcinek miary) – boską interwencję, bez której człowiek i tak niewiele zdziała.

Niech będzie – drugi album genialnego filadelfijczyka (teraz już nowojorczyka; nie można szturmować show-biznesu, nie będąc na pierwszej linii frontu) robi wielkie wrażenie. Na mnie akurat religijne konotacje (o perswazjach nie wspominając) nie działają, ale rozmach, kompozytorskie kompetencje lidera, koncept formalny, no i osadzenie muzyki w kontekście jazzowego kanonu – już tak.

Album składa się – jak ów ołtarz Ezechiela – z dwóch modułów: sześć ściśle zaaranżowanych, krótkich utworów to część „ludzka”, zorganizowana na bazie nieparzystych, a więc „nienaturalnych”, miar rytmicznych. Słuchamy soczystego, finezyjnego i nastrojowego jazzu głównego nurtu, wypełnionego wysokiej klasy partiami solowymi nie tylko członków kwartetu, ale i gościa specjalnego, znakomitej flecistki Eleny Pinderhughes. Najbardziej w tym zestawie przypadły mi do gustu ballada Fugitive Ritual, Selah i eteryczna miniatura Witness. Obowiązkowy w dzisiejszych czasach afroamerykańskocentryczny przekaz wzmacnia udział zespołu perkusyjnego Farafina Kan w Don’t Break.

Ale gwoździem programu jest tu blisko półgodzinna, zespołowa improwizacja Lift – to część siódma, „boska”, do której wszystko, co wcześniej, jest ledwie wdzięcznym wstępem. Odzywają się w niej, owszem, echa wcześniej zagranych kompozycji, ale raczej jako emocjonalne wzmocnienie niż cytaty konkretnych fragmentów. I jak zawsze, gdy chodzi o najlepszy free jazz, brak ograniczeń oznacza tak naprawdę zaangażowanie całego kunsztu drzemiącego w sercach, mózgach i palcach – zespół dwudziestoparolatków wzbija się tu na wyżyny wyobraźni i uczucia. Wielka muzyka!

I nie widzę powodu, by zaprzątać sobie głowę dylematem w rodzaju: „Czy można lubić święta Bożego Narodzenia i nie być wierzącym?”.



Autor: Adam Domagała

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm