Wytwórnia: Polskie Radio PRCD 2064


To my
Polubmy się
Tralala
Jerycho
Panie
To co ma się w końcu stać
Tango na nice
W deszczu
Patrz
4h
Ciche cztery czwarte

Muzycy: Mateusz Pospieszalski, saksofon altowy, barytonowy, śpiew; Marek Pospieszalski, śpiew, saksofon tenorowy, flet, klarnet, klarnet basowy; Barbara Pospieszalska, śpiew; Maksymilian Mucha, kontrabas, śpiew; Karol Pospieszalski, tuba (1, 4); Moritz Baumärtner, perkusja, instr. perkusyjne


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 7-8/2017


Tra La La

Mateusz Pospieszalski Quintet

  • Ocena - 3

Synkretyzm międzygatunkowy – te dwa słowa najpełniej, choć bardzo skrótowo określają zawartość płyty Pospieszalskiego. W sytuacji, gdy słowo „jazz” oznacza wszystko i nic, płytę tę zaliczyć można do kategorii jazzu, ale równie dobrze umieścić ją można w szerokich widełkach muzyki pop z akcentami etnicznymi, muzyki alternatywnej, itp. itd. Wyobraźnia i doświadczenie lidera tego pięcioosobowego składu (szósty uczestnik, tubista Karol Pospieszalski, pojawia się tylko w utworach To my i Jerycho) ułożyły repertuar, który nie mieści się w kategoriach i widełkach, co w tym wypadku jest raczej zaletą niż wadą.

Jedna z definicji jazzu, taka „pół żartem, pół serio” głosi in extenso: „jazz jest to muzyka grana przez jazzmanów”. I owa definicja doskonale pasuje do sytuacji artystycznej, ewokowanej przez Mateusza Pospieszalskiego i jego rodzinny zespół. Pospieszalski jazzmanem niewątpliwie jest – więc nawet, jeśli odwołuje się do języka a to folkowej ballady amerykańskiej, a to muzyki gospel, a to jazzu free, innym razem do muzyki klezmerskiej i wielu innych niekoniecznie bliskich jazzowi gatunków, to doskonale rozumiemy, że nieokiełznana wyobraźnia ma jednak solidne oparcie w warsztacie i wiedzy jazzmana.

To, co napisałem wyżej, stawia krytyka w trudnej sytuacji, bo jedynym kryterium oceny niezwykłych zestawień stylistycznych pozostaje proste pytanie – jak to działa? Czy słuchacz pójdzie śladem wyobraźni artysty? Czy wykonawstwo dotrzymuje kroku pomysłom wymagającym dużej precyzji, czy nie ujawniły się jakieś niedorobione „miejsca zszycia”?

Uważam, że Pospieszalskiemu udało się znakomicie, a mimo zestawu niespodzianek stylistycznych całość układa się w formę jakimś cudem klarowną i logiczną! Jeśli mam zastrzeżenia, to do tekstów, które właściwie w całości tchną banałem, jedne mniej, inne bardziej. Jest to choroba, na którą cierpi cała współczesna polska muzyka pop, rocka nie wyłączając. Teksty dosłowne i płaskie czasem tylko ratuje żarliwość, szczerość wykonania, ale największa pasja nie doda poezji tam, gdzie jej po prostu nie ma.

Szkoda, bo wszystkie kompozycje Pospieszalskiego zapisane na płycie wiele by zyskały, gdyby ich warstwa słowna niosła mniej banału. Niestety, żaden z autorów (J.J. Bieleński, W. Waglewski, B. Kudasik, A. Nowak, M. Pospieszalski) nie ma wystarczającej wiedzy o zasadach twórczości literackiej w odniesieniu do formy piosenki. Owszem, „pisać każdy może”, ale aprobując w praktyce tę zasadę Pospieszalski ryzykuje, że wyrafinowana niejednokrotnie i pobudzająca wyobraźnię forma muzyczna, zamiast stanowić dopełnienie warstwy słownej i dodawać jej smaku, działa w kierunku przeciwnym. Słuchacz doświadcza dyskomfortu raz bardziej, innym razem prawie wcale, bo koncentruje się na słuchaniu muzyki, tekst niejako sobie darowując.

I w takim kontekście, mimo wszystko, mam wśród tych utworów kilkoro faworytów, np. Tango na nice (majstersztyk wyrafinowanej aranżacji), Ciche cztery czwarte (kandydat na popularny – w najlepszym sensie – hymn religijnej refleksji, utwór nie bojący się pastiszu i lekkiej autoironii, wyrażonych dźwiękami „orkiestry z remizy”), czy Jerycho.


Autor: Stanisław Danielewicz

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm