Wytwórnia: Verve 00602547846587 (2 CD) (dystrybucja Universal)

Muzycy: Charlie Parker, saksofon altowy oraz różne zespoły i orkiestry

Recenzję opublikowano w numerze 9/2016 Jazz Forum.

Unheard Bird The Unissued Takes

Charlie Parker

  • Ocena - 5

O „wydarzeniach” mówi się i pisze dziś tak często, że gdy rzeczywiście coś takiego się pojawia, brakuje stosownych określeń. Kwestia odpowiedniego słownika nie jest bez znaczenia, zabieram się bowiem do przedstawienia wyjątkowej płyty, istotnej z kilku powodów. Ukazał się więc album ze sporym zestawem niepublikowanych dotąd nagrań Charlie’ego Parkera! Owszem, od czasu do czasu pojawiają się w obiegu płytowym, zwłaszcza tym mniej oficjalnym, różne intrygujące rzeczy (rejestracje radiowe, dokumentacje koncertów), niemniej „Unheard Bird” jawi się jako coś specjalnego.

Ścieżki te (a jest ich w sumie 69, w tym 58 nigdy wcześniej nieopublikowanych) pochodzą z lat 1949-1952, powstały pod pieczą Normana Granza, ich odkrywcą i edytorem jest zaś Phil Schaap, który przygotował całe wydawnictwo z wielką starannością, dokładnie opisując zarówno historię odkrycia, kwestie technologiczne oraz wnikliwie komentując poszczególne części albumu. Monofoniczny dźwięk niemal zawsze jest tu znakomity, poprawka przypominająca czas rejestracji tej muzyki jest zbędna. „The Unissued Takes” stanowią osobną całość, dla porządku edytorskiego wypada przecież dodać, że stanowią one coś w rodzaju trzeciego woluminu po dziesięciopłytowym pudełku „Bird. The Complete Charlie Parker on Verve” (1988) oraz dwupłytowym albumie „The Complete Charlie Parker With Strings” z zeszłego roku.

„Unheard Bird” ułożony został przez Schaapa w kolejności chronologicznej. Poszczególne części to właśnie niedawno odkryte warianty nagrywanych przez Parkera utworów, których wersje ostateczne znaleźć można w jego dyskografii od dawna. Edytor zdecydował się na dołączenie również znanych już ścieżek. I dobrze – słuchacz ma poniekąd możliwość uczestniczenia w powstawaniu tytułów sygnowanych przez Birda, zmieniające się liczby na odtwarzaczu oznaczają przechodzenie przez kolejne wersje, również te przerwane i poniechane, aż do wariantu uznanego kiedyś za definitywny. A ponieważ na przełomie lat 40. i 50. sesje studyjne były zarazem nagraniami na żywo – w tym sensie, że obywano się jeszcze bez kawałkowania i montażu dźwiękowego – w naszych uszach odbywa się work in progress muzyki improwizowanej.

Zawartość „Unheard Bird” pochodzi już z późniejszego okresu Parkera (ten późny Parker zaczynał ledwie trzydziestkę). Owszem, to lata też ważne, a do wielkiego koncertu w Massey Hall w Toronto doszło jeszcze później, w roku 1953 – niemniej, gdyby trzeba było wskazywać najbardziej innowacyjny czas Birda, to byłyby to lata 1944-48, kiedy nagrywał dla wytwórni Savoy i Dial. W każdym razie nowy album jest bezcennym dokumentem, dramatem biograficznym, przedstawiającym zarówno jednego z najwybitniejszych muzyków jazzowych w pełni jego artystycznych możliwości, jak i kogoś, kto czasem chyba rezygnuje, lecz nie przestaje walczyć o własną wielkość.

Okiedoke big band gra żywiołowo czy wręcz skocznie, wchodzący alt Birda reinterpretuje natomiast tę muzykę w inny styl. Kolejne ścieżki ukazują zmienność relacji pomiędzy solistą a zespołem. Grupy tytułów, zrealizowane w mniejszych składach, zwłaszcza w kwintecie z Gillespie’m, Monkiem, Russellem i Richem to  jazz najwyższej próby. Ale jest też Bird lżejszy, żeby nie powiedzieć – cokolwiek rozrywkowy. Gra z orkiestrą smyczkową, wykonuje z big bandem kompozycje Cole’a Portera lub pojawia się w aranżacjach, powiedzmy, latynoskich. Tico Tico płynące z altu Parkera jest zaskakujące raczej w sposób osobliwy, ale My Little Suede Shoes (to już kompozycja lidera) brzmi znacznie ciekawiej, tym bardziej, że można uznać ten tytuł za zapowiedź sięgania przez Rollinsa do calypso.

W przerwanym nagraniu Mohawk Parker wydobywa nagle kilka ostrych nut, jakby przypominał o radykalizmie swojej propozycji artystycznej. W Porterowskim Almost
Like Being in Love
jego saksofon chce być kontrastowy w stosunku do orkiestry – w nagraniu próbnym, gdyż w wersji definitywnej napięcie ulega złagodzeniu. Wreszcie w jednym z podejść do What Is This Thing Called Love? podaje trzy, cztery nuty przypominające Salt Peanuts. Gdyby Kohelet znał Parkera, mógłby napisać, że jest czas innowacyjności i czas wstrzymania się od niej. A u Birda oba te czasy się przeplatały.

Autor: Adam Poprawa

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm