Wytwórnia: ACT 9019-2

Voyage

Youn Sun Nah

  • Ocena - 5

Dancing With You; The Linden; Calypso Blues; My Bye; Jockey Full of Burbon; Voyage; Please, Don’t Be Sad; Shenandoah; Come, Come; Frevo; Inner Prayer; India Song
Muzycy: Youn Sun Nah, śpiew; Ulf Wakenius, gitara; Mathias Eick, trąbka; Lars Danielsson, kontrabas, wiolonczela, melodica; Xavier Desandre-Navarre, perkusja





Youn Sun Nah lansowana jest jako „koreańska Norah Jones”. Bzdura! Uwielbiam Norę i sam byłem jednym z jej „odkrywców” (kto nie wierzy, niech sprawdzi starsze roczniki JF), ale jeśli ta płyta ma służyć za podstawę porównania obu wokalistek, to sympatyczna córka Raviego Shankara nie sięga do pięt swej koreańskiej koleżanki. Wystarczy posłuchać, z jaką lekkością pokonuje ona rytmiczne i harmoniczne łamańce Gismontowskiego Frevo, ile czadu i swobody jest w jej scatowaniu, by przekonać się, że nie jest to wokalistka „jazzująca”, a jazzwoman pełną gębą.

To prawda, że w swych własnych, zwykle balladowych kompozycjach, jak tytułowa Voyage, Youn preferuje stonowany, „breathy” (niestety nie znam tu polskiego odpowiednika) styl śpiewu, ale jest to kwestia świadomego wyboru środka ekspresji, a nie ograniczeń technicznych. Bowiem kiedy trzeba, jak w Come, Come czy My Bye, jej głos brzmi mocno i czysto jak dzwon. Jest to głos ewidentnie ustawiony i szkolony w różnych technikach wokalnych, w tym też klasycznej czego dowodem quasi-koloraturowa kadencja w My Bye.

Absolutny podziw wzbudza naturalność, z jaką Youn posługuje się językiem angielskim, tym bardziej że w języku koreańskim brak niektórych głosek europejskich. Ta sama swoboda, z jaką śpiewa ona po francusku w India Song, dowodzi jednego – niewiarygodnej muzykalności wokalistki. Stylistyczny rozrzut repertuaru na tej płycie może w pierwszej chwili stworzyć wrażenie pokazówki typu „patrzcie ludkowie, potrafię wszystko”, bo od Toma Waitsa, przez amerykański folk do francuskiej chanson. Na każdym jednak z wykonywanych utworów koreańska wokalistka wyciska piętno własnej osobowości artystycznej.

Trzeba też przyznać, że bardzo w tym dziele pomagają akompaniujący jej muzycy. Lars Danielsson, który na swych ostatnich płytach – jak na mój osobisty gust – po prostu przynudza, jako akompaniator i producent trafia tu w każdym utworze w dziesiątkę. Osobne słowa uznania należą się Ulfowi Wakeniusowi, i to nie tylko za stylowy akompaniament, ale i dwie obłędne solóweczki we Frevo i Shenandoah. To naprawdę, niedoceniany muzyk, po prostu światowa czołówka.

Na koniec ogólniejsza refleksja. Żeńska wokalistyka jazzowa od dziesięcioleci zastygła w szablonie kopii Ella – Billie – Sarah. Po recenzowanej przez mnie niedawno na tych łamach płycie Buiki, album Youn Sun Nah jest kolejnym dowodem, że szablon ten zaczyna się przełamywać, i to dzięki wokalistkom z kręgów kulturowych – zdawało by się – jak najodleglejszych od jazzu. Wokalistyka jazzowa miała wspaniałą przeszłość, Buika i Youn dowodzą, że może mieć ona równie fascynującą przyszłość.
 

Autor: Marek Garztecki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm