Wytwórnia: Astigmatic Records
Wooden Music
Muzycy: Tomasz Stańko, trąbka; Janusz Muniak, saksofon tenorowy, instr. perkusyjne; Zbigniew Seifert, skrzypce; Bronisław Suchanek, kontrabas; Janusz Stefański, perkusja
Dorobek zmarłego w 2018 roku Tomasza Stańki wydaje się pokaźny, gdy zliczyć wszystkie jego realizacje, łącznie z muzyką do filmów, spektakli teatralnych i udziałem w zespołach innych liderów i orkiestrach. Ale w tym zestawie stosunkowo niewielką część zajmują nagrania legendarnego Kwintetu z Seifertem, Muniakiem, Suchankiem i Stefańskim. To raptem jedna (!) płyta wydana w Polsce („Music For K”) i kilka za granicą, w tym „Jazzmessage From Poland” i „Purple Sun”. Jednak nie ma żadnych wątpliwości, że w archiwach producentów festiwali czy w rękach prywatnych, a nawet w zapisach koncertowych rozgłośni zachodnich istnieje sporo nagrań tej formacji.
Potwierdza to premiera albumu „Wooden Music I” (planowana jest także część II) z zapisem koncertu radiowego z Bremy z 1972 roku. Album wydany zostanie w wersjach winylowej (w tym specjalnej limitowanej) i kompaktowej. Czy tytuł „Muzyka drewniana” znawcom polskiej sceny coś przypomina? Oczywiście! To tytuł jednej z kompozycji Stańki (z numerem „50”), nagranej w 1972 roku przez Studio Jazzowe Polskiego Radia, z udziałem m.in. autora i grającego na skrzypcach Zbigniewa Seiferta. Ale to jest inny utwór, gdzie „drewno” (głównie flet i skrzypce) eksponowane jest w formie wprawdzie „free”, ale zaplanowanej, zapisanej w Stańkowej partyturze.
Koncert z Bremy to całość zwarta, coś w rodzaju intuicyjnej suity, gdzie jednak nie da się jednoznacznie wskazać na części, choć cały plan jest czytelny emocjonalnie i dramaturgicznie. Ten niezwykły spektakl rozpoczyna się bardzo mocnym solem Seiferta, sekundują Stefański i Suchanek, tę sekwencję kulminuje „czyste drewno”, czyli skrzypce z kontrabasem, dochodząc emocjonalnie niemal do ściany. Odpoczynek, barwy, dogrywki perkusjonalne (Muniak, Stefański) i na fermacie wchodzi Stańko. Jest chwila spokoju, powstrzymania tempa i gorączki. Pojawia się coś na kształt hymnu, wspólnego zawołania, owej dźwiękowej „skamieliny”, o której przed laty pisał Adam Sławiński na okładce „Astigmatic” Komedy (ten efekt „hymniczny” pojawi się ponownie pod koniec wydarzenia).
I dalej rozgrywa się
ten swoisty kilkudziesięciominutowy dramat, którego aktorzy prowadzą grę
jednocześnie bardzo osobistą, wyrażając środkami jakże sugestywnymi swe
rozterki, wzloty i uniesienia, jesteśmy też świadkami hipnozy zbiorowej, której
jako słuchacze stajemy się częścią. Są momenty szczególne, na przykład, gdzieś
przed umowną codą, gdy Seifert gra nieprawdopodobne, wręcz gigantyczne, pod
względem siły ekspresji i długie solo.
Jeśli pamiętamy wszystkie ważne słowa, które wypowiedziano czy napisano na temat jego gry, w tym m.in. inspiracji Coltrane’em, to w owym obszernym fragmencie mamy imponujące potwierdzenie tych opinii. Zachwyca także Janusz Muniak, który dzieli tu swój muzyczny czas między kolorystykę perkusyjną (przeszkadzajki) i tenor. Jego wspólna kreacja z Seifertem (pod koniec umownej części A na winylu), albo epizod w trio z basem i bębnami (z części B) pozwalają na nowo odkryć talent artysty, którego pamiętamy (przynajmniej niektórzy) jako mistrza jazzowego standardu, zwłaszcza w jego segmencie balladowym. Bronisław Suchanek od początku do końca płyty pełni rolę równorzędnego solisty – tu praktycznie nie ma mowy o podziale na frontmanów i sekcję. I to on w części początkowej umownej strony B, wprowadza sugestywny, minimalistyczny motyw oparty na repetycji, do którego dołączają pozostali muzycy. On również – jak wspomniałem – współtworzy kilka sugestywnych interakcji w duecie i w trio.
Sam Stańko jest taki, jakiego znamy, jakiego pamiętamy i o jakim będziemy jeszcze niejednokrotnie pisać. Choć uważne ucho wychwyci różnice w brzmieniu trąbki, tu – patrząc na całość – bardziej tradycyjnej, niż w latach następnych i jeszcze późniejszych, z okresu, który rozpoczyna album „Soul Of Things”. I Janusz Stefański! Jakże go dziś brakuje na polskiej scenie, mimo że mamy tak wielu świetnych młodych perkusistów. Jego gra zawsze imponowała inwencją i inteligentną kolorystyką, choć w kwintecie miewał przepiękne chwile szaleństwa, jak każdy z Wielkiej Piątki.
Chciałbym przytoczyć za Jakubem Knerą (świetny, kompetentny i pełen emocji tekst w bootlegu!) wspomnienie Bronisława Suchanka, jedynego żyjącego muzyka Kwintetu Stańki: „‘Muzyka Drewniana’ jest totalną improwizacją. Przyjeżdżaliśmy na koncert, zaczynaliśmy grać i nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Jedyne, co nas prowadziło, to wspólna i psychiczna zgodność, zrozumienie, przyjaźń i respekt w tej podróży muzycznej. Muzyka była pierwszym i najważniejszym elementem, któremu należało się przyporządkować – to był free jazz najczystszej wody. Jeśli są tam momenty, które wydają się zaaranżowane, to wynikają z tego, że graliśmy razem przez kilka lat, wieczór po wieczorze, jeżdżąc z klubu do klubu. Znaliśmy się lepiej niż znali nas nasi rodzice, mieliśmy do siebie totalne zaufanie – dzięki temu ta muzyka zaistniała w taki sposób”.
Kwintet Tomasza Stańki był jednym z najwybitniejszych europejskich zespołów freejazzowych tamtych lat. Polscy muzycy, plus plejada indywidualności w rodzaju Brötzmanna, Mangelsdorffa, Schlippenbacha, Vesali czy Surmana, współtworzyli ruch, który kooperując z awangardą amerykańską, miał jednak swą specyfikę i swą wyjątkową publiczność. Polscy jazzmani, przybysze zza żelaznej kurtyny, postrzegani byli jako ci, którzy niosą przesłanie wolności dla krajów regionu. Musiało upłynąć wiele lat, by to przesłanie mogło się spełnić. Dziś jazz europejski wydaje się być zdecydowanie bardziej erudycyjny, powściągliwy w emocjach, intelektualny, szukający związków ze współczesna awangardą i nurtami etno. To bardzo piękne, ale czasem chciałoby się, by całą tę dodatkową otoczkę odrzucić i wydobyć z jazzu jego esencję – synergiczną energię i dążenie do granic ekspresji, nawet, jeśli to grozi muzyczną eksplozją.
Autor: Tomasz Szachowski