Wytwórnia: Astigmatic Records
Calme
6 & 8 I
6 & 8 II
Flute’s Ballad
Muzycy: Tomasz Stańko, trąbka; Zbigniew Seifert, skrzypce; Janusz Muniak, saksofon sopranowy, flet, instr. perkusyjne; Bronisław Suchanek, kontrabas; Janusz Stefański, perkusja, flexatone
Recenzja opublikowana w JAZZ FORUM 12/2023
Oto ukazała się druga płyta z niepublikowanym wcześniej zapisem koncertu radiowego kwintetu Tomasza Stańki z Bremy, z 9 listopada 1972 roku. To etap finalny działalności tego niezwykłego zespołu, który u szczytu popularności w Polsce i Europie Zachodniej rozwiązał się, dając początek karierom indywidualnym każdego z muzyków. Realizacje tego zespołu określa się krótko jako „free jazz”, choć jak wiemy, tych freejazzowych odcieni było w tamtych latach sporo i były one bezpośrednio związane z osobowościami artystów. Bo jak w żadnym innym nurcie muzyki improwizowanej, właśnie free jazz stanowił (i nadal stanowi) czystą projekcję osobowości, temperamentu, fantazji i ekspresji muzyków. Wynikiem takiej kreacji jest forma a nie, jak w wypadku choćby jazzu standardowego, podstawą i punktem wyjścia do improwizacji. Dlatego nie ma większego sensu drobiazgowe analizowanie poszczególnych fragmentów, które nawet jeśli eksponują wyraźne motywy czy tematy, to tworzone one były spontanicznie, w czasie rzeczywistym, podczas koncertu. Zaś utwory wraz z tytułami, zapewne były opisywane post factum przez samego Stańkę.
Walorem twórczym w wypadku każdego z muzyków kwintetu był z pewnością sposób prowadzenia improwizacji, czy szerzej – narracji, czy jeszcze szerzej – budowania indywidualnej dramaturgii. I równie ważna była interakcja we wszelkich kombinacjach personalnych, od duetu po pełny kwintet.
Zacznijmy od Stańki, którego gra w tamtym okresie w najmniejszym stopniu nie zapowiadała stylistyki „Soul Of Things” i okresu ECM-owskiego. Już w pierwszych minutach Calme, po wstępie ad lib i po ekspozycji quasi-tematu (viol + tp + ss) Stańko wyprowadza całą serię biegników, które tworzą – gdyby próbować interpretować to subiektywnie – rozdygotaną aurę pełną rosnącego niepokoju. Odnosi się nieodparte wrażenie, że skala trąbki jest dla artysty niewystarczająca i Stańko próbuje wyjść poza nią. To wrażenie powraca przy słuchaniu płyty kilkakrotnie, szczególnie silnie w 6 & 8 II. Podobny typ ekspresji prezentuje Janusz Muniak na saksofonie sopranowym, co szczególnie słychać w 6 & 8 I, gdzie po solach Suchanka i Seiferta saksofonista dokonuje jakby ekspresyjnej rekapitulacji, wykorzystując cały arsenał środków, m.in. przedęcia, szalone biegniki czy uporczywie powtarzane interwały ze skłonnością do obsesji.
Z kolei Zbigniew Seifert w partiach improwizacji na skrzypcach wydaje się najbliższy myśleniu harmonicznemu. Jeśli mówi się o wpływie improwizacji Coltrane’a na jego grę, to ta płyta jest chyba tego dobrym przykładem. Seifertowskie modalizmy, ulubione transpozycje chromatyczne, charakterystyczne równoległe kwinty, podawane rzecz jasna w sosie free, w zbiorowej atmosferze szaleństwa, tworzą jednak zauważalną relację do wielkich mistrzów, w tym wspomnianego Coltrane’a.
Osobny rozdział płyty stanowi gra Janusza Stefańskiego, zaangażowanego w całe przedsięwzięcie w niebywałym stopniu – przynajmniej takie odnosi się wrażenie. Stefański przez cały okres swej kariery muzycznej łączył – mówiąc w dużym skrócie – kolorystykę z timingiem. Jest to gra gęsta, inspirująca, wypełniająca i potęgująca napięcie. Stefański sprawia, że w danej jednostce czasu dzieje się więcej, niż gdyby na jego miejscu był inny perkusista (pod tym względem umieściłbym go w tej samej przegródce stylistycznej, w której znalazł by się też Tony Williams!).
Wreszcie Bronisław Suchanek, także silnie obecny, z kilkoma ważnymi solówkami (6 & 8 I, 6 & 8 II), ruchliwy, niespokojny, świetny w dialogach i duetach. I to jest ten dodatkowy walor nagrania – mini formaty, w których spotykają się poszczególni muzycy. Choćby Suchanek ze Stefańskim w początkowej partii 6 & 8 I – to jeden z najlepszych epizodów płyty, podobnie jak trio Muniak-Stańko-Seifert w tym samym utworze.
Minęło ponad 50 lat od tamtego koncertu, jazz się bardzo zmienił, pojawiły się nowe pokolenia muzyków. Prawdopodobnie nie dałoby się dziś sformować podobnej grupy i nie chodzi tu wcale o umiejętności warsztatowe czy świadomość stylistyczną. Wizja free jazzu lat 70. była czysta, szaleńcza i jednocześnie miała w sobie coś z zakazanego, ale piekielnie pociągającego owocu. Muzycy nie bardzo dbali o przyszłość, komfort czy własne zdrowie i poświęcali się swojej pasji w stu procentach. Warto o tym pamiętać, gdy dziś przypominamy dzieje tego wyjątkowego kwintetu.
Autor: Tomasz Szachowski