Aktualności




Tal Cohen: gentle giant

Marek Romański



Wywiad z mieszkającym w USA izraelskim pianistą, który wystąpi na Sopot Jazz Festival

W dniach 4 - 6 października br. odbędzie się 16 edycja Sopot Jazz Festival. Już po raz trzeci rolę dyrektora artystycznego pełni amerykański saksofonista, kompozytor i pedagog Greg Osby. Podobnie jak w przypadku poprzednich edycji w Sopocie usłyszymy osiem zespołów, wśród których siedem to oryginalne projekty stworzone na potrzeby festiwalu.

Jedną z gwiazd będzie pochodzący z Izraela, a obecnie mieszkający w Miami, USA, pianista Tal Cohen. To świetnie wyedukowany, błyskotliwy technicznie muzyk. Jest zwycięzcą Barry Harris National Jazz Piano Competition oraz laureatem Australian Freedman Fellowship Award. W naszym nadmorskim kurorcie towarzyszyć mu będzie irlandzki basista Barry Donohue oraz dwóch polskich muzyków – Tomasz Dąbrowski na trąbce i Kuba Miarczyński na perkusji.

JAZZ FORUM: Jak przebiegało Twoje dzieciństwo w Izraelu?

TAL COHEN: Izrael to interesujące miejsce. Wszędzie wokół ciebie jest mnóstwo muzyki. To kraj o bogatej kulturze i tradycji. Muzyka tam jest pełna uczuć. Musi taka być, bo tworzący ją ludzie nie mają innego wyjścia. To miejsce o tak trudnej historii, skomplikowanej sytuacji politycznej, z tyloma ludzkimi tragediami, że musiało się to odbić na twórczości zamieszkujących go ludzi.

Ja zacząłem od grania muzyki klasycznej i pieśni ludowych. Początkowo nie miałem w ogóle pojęcia o jazzie. Dawałem koncerty z repertuarem tworzonym przez kompozytorów klasycznych. Kiedy tam mieszkasz przez dłuższy czas, to czujesz, jak otacza i wpływa na ciebie tradycja muzyczna tego regionu. Muzyka w Izraelu jest przesycona emocjami, nawet jeśli nie chcesz, te emocje działają na ciebie. Ja nie gram muzyki tradycyjnej, ale ona jest we mnie, moje melodie mają swoje korzenie w izraelskim folklorze.

JF: Jaki jest Twój stosunek do izraelskiej tradycji muzycznej?

TC: Nie jestem ekspertem od izraelskiej tradycji muzycznej. Przez lata studiowałem muzykę klasyczną. Po prostu słuchałem tego, co było grane wokół mnie, a z czasem wykorzystywałem niektóre elementy tej muzyki, jeśli uznałem, że mogą mi się przydać. Przeważnie dotyczyło to melodii, czasem również harmonii. Tak widzę to dziś, z perspektywy czasu.

JF: Kto w największym stopniu wpłynął na to, że zdecydowałeś się grać jazz?

TC: Fascynowałem się grą wielu muzyków. Już równolegle ze studiami klasycznymi próbowałem improwizować i słuchałem takich muzyków jak McCoy Tyner czy Bill Evans. Jednym z moich ulubionych pianistów jest Red Garland. Wiele też nauczyłem się analizując grę Herbie’ego Hancocka. Wśród ważnych dla mnie muzyków są też Jakie Byard, Monk, Bud Powell, Keith Jarrett i wielu innych. Wciąż odkrywam świetnych artystów, którzy mnie w jakiś sposób inspirują.

Kocham bebop, ta muzyka ma w sobie wszystko – melodię, harmonię, niesamowity rytm, feeling, spontaniczność. Tacy muzycy jak Charlie Parker, Powell, Fats Navarro, Mary Lou Williams byli niesamowicie twórczy, w tym co robili nie było żadnych obaw, po prostu szli do przodu wiedzeni intuicją. W późniejszych latach artyści jazzowi zaczęli się koncentrować na wielu aspektach wypracowanych przez bebop, często tracąc z oczu całość muzycznego przekazu.



JF: W wieku 16 lat wyjechałeś do Australii.

TC: To było dla mnie dosyć ciężkie przeżycie, zupełnie inne środowisko, inny świat, inna kultura. Pierwsze lata były dla mnie bardzo trudne. Nie miałem tam żadnych przyjaciół, czułem się trochę jak na innej planecie. Kiedy przyjeżdżasz z Izraela do Australii to nie masz z tym krajem nic wspólnego. Nawet w Stanach Zjednoczonych czujesz się bardziej u siebie niż tam. Możesz odnaleźć potrawy, które jadłeś, elementy kultury i tradycji przyniesione przez innych imigrantów z Izarela. W Australii jest tego bardzo mało. To dotyczy wszystkiego, nawet takich drobiazgów jak falafel. W Izraelu, Europie, czy nawet w USA wszyscy wiedzą co to jest falafel – w Australii nikt nie ma o tym pojęcia. To sprawia, że czujesz się tam obco i nie na miejscu. Jakoś się tam jednak odnalazłem, głównie dzięki kilku przyjaciołom z Western Australian Academy of Performing Arts, gdzie kontynuowałem studia. Angaż do kwartetu australijskiego saksofonisty Jamie’ego Oehlersa pomógł mi wejść w miejscowe środowisko jazzowe. W późniejszych latach współpracowałem z takimi artystami, jak Joe Lovano, Robert Hurst, Terence Blanchard, George Garzone czy Greg Osby.

JF: Który z tych muzyków najbardziej na ciebie wpłynął, okazał się najważniejszy dla Twojego rozwoju muzycznego?

TC: Zdecydowanie najwięcej dała mi współpraca z Gregiem Osbym. To niesłychanie inspirujący artysta, a przy tym fascynujący i dobry człowiek. Dużo dała mi też gra z Terence’em Blanchardem. Poznałem go już w USA, zagraliśmy dwa koncerty w Miami, a później zaprosił mnie do swojego Kwintetu na koncerty w Los Angeles i Nowym Orleanie. Wielkim przeżyciem był dla mnie wspólny koncert z Gonzalo Rubalcabą. Zagraliśmy gig w duecie, na dwa fortepiany, w pierwszym momencie nie wiedziałem zupełnie co się dzieje. Jego muzyka tworzy swoje własne uniwersum, nie masz żadnych punktów odniesienia. Dopiero po chwili zrozumiałem, że muszę podążać za sobą, za swoimi uczuciami i tak spróbować się odnaleźć w tym, co on robi. To było niesamowite doświadczenie, bardzo dużo się wtedy dowiedziałem o muzyce i o sobie. Uwielbiam grać z muzykami starszego pokolenia, uczyć się od nich, czerpać z ich doświadczenia. Cały czas się uczę, a to jest dla mnie najlepsza szkoła.

JF: Twoje płyty „Yellow Sticker” (2011) i „Gentle Giant” (2017) miały bardzo dobre recenzje, a co może jeszcze ważniejsze cieszyły się sporym zainteresowaniem słuchaczy.

TC: Myślę, że wynika to z tego, że w centrum mojej muzyki zawsze jest melodia. Właściwie każdy z moich utworów można zaśpiewać. Komponując staram się opowiadać historie. Ta muzyka łączy się zawsze z pewnymi realnymi wydarzeniami z mojego życia. Być może dlatego ludzie czują, że kryją się w niej szczere emocje i łatwiej im się z nią utożsamić.

JF: Podczas występu na Sopot Jazz Festival będzie Ci towarzyszyło dwóch Polaków i Irlandczyk.

TC: Dyrektor tego festiwalu Greg Osby stara się realizować swoją dewizę „East meets West” i zaprasza do wspólnych projektów muzyków z USA, zachodniej i wschodniej Europy. Tomasza Dąbrowskiego usłyszałem jeszcze w USA w ramach międzynarodowego World Citizen Band. Obejrzałem klip na Youtube i od razu pomyślałem: „Wow! On świetnie brzmi! Chciałbym z nim zagrać!”. Kubę Miarczyńskiego zaproponował Greg, nie znałem go wcześniej, ale kiedy usłyszałem, jak gra, od razu poczułem, że świetnie pasuje do mojej muzyki. Barry Donohue pochodzi z Irlandii, ale jego muzyczne myślenie jest zadziwiająco zbieżne z moim. To niesamowite, że ludzie z innych rejonów świata, wychowani w zupełnie innych warunkach, tak podobnie myślą o muzyce. To będzie interesujące spotkanie i świetny koncert. Już nie mogę się doczekać!

Rozmawiał: Marek Romański





  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm