Henryk Kotowski
Yankel Band istnieje 10 lat i trudno jednym słowem określić jego styl. W sobotni wieczór, 18 grudnia b.r. wystąpił w Staromiejskim Domu Kultury w ramach Jazz Clubu Rynek, z dwoma gośćmi, którzy jeszcze dodatkowo zakłócili próbę zaszufladkowania muzyki tej formacji.
Stali członkowie orkiestry, którzy przyjechali tego dnia do Warszawy to: Piotr Przybył - elektryczne skrzypce, Krzysztof Kociszewski - gitara klasyczna, Bogdan Grad - ośmiostrunowa gitara, Max Pelczarski - akordeon. Pochodzą z miasta Łodzi, gdzie hucznie obchodzili swój jubileusz dzień wcześniej w klubie Wytwórnia.
Pierwsze utwory sobotniego koncertu były bardzo melodyjne, niemal taneczne. Na półmetku zrobiono przerywnik w konwencji drum&bass, na scenie zostali tylko krakowski basista Krzysztof Ścierański i meksykański perkusista Thomas Celiz Sanchez. Perkusista ogólnie wypadł dość blado w tym koncercie. Wolałbym, aby na jego miejscu w centrum siedział akordeonista, który dawał dużo więcej koloru.
W drugiej części było mniej ekwilibrystyki na basie, a więcej wirtuozerii skrzypka i gitarzystów. Trudno wyliczyć wszystkie elementy muzyki Yankel Band. Było i tango, i flamenco, Hot Club de France, blues i progresywny rock, a także patyna miejskiego folkloru, jednak innego niż ten warszawski. A wszystko dość mocno synkopowane.
Zespół stanowczo niedoceniany przez organizatorów koncertów, zasługuje na większą scenę także poza Łodzią. Idealnie pasowałby do formuły Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur.
Henryk Kotowski