Na koncercie amerykańskiej wokalistki i pianistki bluesowej 31 marca br. w warszawskim klubie Proxima nie było gdzie szpilki włożyć. Mówią, że podobnie było dwa dni wcześniej w MDK Batory w Chorzowie. Oba koncerty zorganizowała agencja Delta Art, którą kieruje Andrzej Matysik, redaktor naczelny magazynu „Twój Blues”.
Warto wspomnieć, że życie Beth Hart, zarówno estradowe, jak i prywatne nie zawsze było udane, a właściwie w takim samym stopniu usiane wzlotami i upadkami. Czyli szybka kariera, ogromne sukcesy wokalne (i to od najmłodszych lat) oraz tragiczne lata, w których walczyła z uzależnieniami, anoreksją, psychozą maniakalno-depresyjną i z prawem.
Te życiowe dramaty artystka ma już na szczęście za sobą, a w Proximie miałam przyjemność usłyszeć na żywo, jak mocnym głosem operuje i jak doskonale posługuje się klawiszami, jak czuje scenę, jak się na niej porusza. Ustawiłam się z przodu, przy samej barierce, rezerwując najlepsze, stojące miejsce – godzinę przed koncertem. Widok na Beth miałam więc wspaniały. Jednak gorzej było z nagłośnieniem. Za plecami miałam rozentuzjazmowaną widownię, która była momentami głośniejsza niż sama Beth! Ale w końcu jakie to miało znaczenie, skoro znalazłam się tak blisko ulubionych muzyków, którzy grali aż dech zapierało: na gitarach Jon Nichols i PJ Barth, na gitarze basowej Bob Marinelli, na perkusji Bill Ransom. W większości utworów Beth śpiewała siedząc przy fortepianie elektrycznym.
Przyjrzałam się jej w nadziei, że dostrzegę słynne tatuaże. Niestety. Za to ubrana była swobodnie, w proste ciuchy, co nie było bez znaczenia, ponieważ Beth lubiana jest również i za to, że nie jest sztywną, napuszoną i wystrojoną gwiazdą. Od razu zintegrowała się z fanami, nic więc dziwnego, że widownia szalała.
Jestem pewna, że tej rangi wokalistka zasługuje w naszym kraju na o wiele większą scenę. Wystarczy przypomnieć jej koncert na słynnej gali Kennedy Center Honors, gdzie Beth okrzyknięto sensacją wieczoru. Wówczas na trybunach siedziały gwiazdy rocka, a także znani biznesmeni i politycy, na czele z prezydentem Obamą i jego małżonką. Trudno się dziwić, że zrobiła takie wrażenie, ponieważ nie tylko sama jest wyjątkową wokalistką, ale zawsze gra z najlepszymi muzykami na świecie. Wspomnę tylko o takich gitarzystach jak Slash, Jeff Beck, Les Paul, czy Joe Bonamassa.
Koncert trwał zaledwie dwie godziny, i chociaż na pewno chciałoby się więcej, to i tak dostarczył tylu emocji, że na zawsze pozostanie w mojej pamięci i pewnie we wspomnieniach każdego, komu udało się zobaczyć i usłyszeć artystkę na żywo. Żałowałam tylko, że tego wieczoru nie zaśpiewała mojego ulubionego Your Heart Is as Black as Night. Za to nie zapomniała o Bang Bang Boom Boom, którym to utworem koncert zakończyła.
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>