Koncerty
Chick Corea

Chic Corea

Piotr Kałużny


Corea kocha fortepian. Improwizowanie i interpretowanie na nim muzyki sprawia mu autentyczną radość. Miał okazję przeżywać to tysiące razy. Na koncercie poznańskim, w Auli UAM (sali reprezentacyjnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza) we wtorek 23 czerwca br. wydawał się wręcz być owładnięty tym uczuciem.

Wyszedł na estradę uśmiechnięty, ubrany swobodnie (i raczej niekonwencjonalnie, jak na podia filharmoniczne), a zanim dotknął klawiszy, wygłosił małe orędzie do obecnych. Sympatyczne, konkretne, ale i trochę kokieteryjne. Wytłumaczył się też, dlaczego będzie korzystał niekiedy z kartek leżących na fortepianie bądź za instrumentem (tu pokazał przykład papierowy), czym wywołał delikatny śmiech części audytorium. Potem już grał. Po mistrzowsku.

Wykonał szereg własnych kompozycji, a także wybrane standardy, głównie twórców będących również pianistami, jak m.in. Thelonius Monk, Bud Powell i Bill Evans. Potrafił zachować w nich ich charakterystyczne cechy przefiltrowane jednak zawsze przez swój idiom wykonawczy. Muszę od razu nadmienić, że w odróżnieniu od wrażeń deklarowanych wcześniej przez artystę, moje odczucia były już mniej jednoznaczne. Szczególnie pierwsza część występu pozostawiła mnie mało zaangażowanym, by nie rzec chłodnym, mimo że równocześnie zafascynowała mnie, rzadko spotykana na tak niebotycznie ustawionej poprzeczce, perfekcyjna wirtuozeria.

Okazuje się, że dla wykonawcy tej klasy czas nigdy nie jest wystarczającą przeszkodą, aby z chwilą, gdy tylko tego zechce, nie było wystarczającej przestrzeni dla umieszczenia perlistej gamki, błyskotliwego pasażu, gęstego trylu, czy budzącego respekt ornamentu. Tylko że – moim oczywiście zdaniem – w nadmiarze stosowane owe ozdobniki, zakłócały potoczystość narracji i gmatwały treść utworów. Gwoli jednak pełnej prawdy muszę dodać, iż przeciwnego zdania była zdecydowana większość innych słuchaczy. Oklaski stanowiły zawsze, po każdej prezentacji kolejnej pozycji, wizerunek swoistej euforii. To było – niezależnie od obiektywnych racji – miłe.

W drugiej części recitalu pianista znacznie silniej skoncentrował się na treściach związanych z tematyką przedstawianej materii dźwiękowej. Myślę, że przerwa wywołała korzystną refleksję dotyczącą trafności budowanej ekspresji wobec form i klimatu wybranych dzieł. Na pewno pomocnym okazał się częściowo tu sam repertuar. Obecność dwóch kompozycji klasycznych (polifonicznej i dwudziestowiecznej, tej ostatniej autorstwa Aleksandra Skriabina) wymusiła niejako na Corei poskromienie tempa biegłości palców, a w konsekwencji, zredukowanie popisowych przebiegów.

Od tego momentu pojawiła się w Auli aura prawdziwej sztuki. I chociaż potem olśniewające frazy, np. we flamenco, albo we fragmentach suity Children Songs, nadal się pojawiały, to jednak ich kontekst był dobrze wyważony, zrozumiały i logiczny. Przyjęta wcześniej postawa pianisty, przypominająca dalekim echem wizerunek dobrego wujka bawiącego towarzystwo dykteryjkami, została zarzucona. I tak było do końca. Chick Corea okazał się być wielkim, gdy paradoksalnie przestał się o to starać. Tylko bis – a nie była to ani La Fiesta, ani Spain – z wymuszonym udziałem publiczności zakłócił niepotrzebnie ten nastrój (chociaż został interesująco pomyślany i równie dobrze zrealizowany przez obie strony). No cóż, może zbyt wiele oczekuję od geniuszu.

Organizatorem koncertu była poznańska agencja Go Ahead


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu