Książki

Herbie Hancock oraz Lisa Dickey, „Autobiografia Legendy Jazzu” (oryg. „Possibilities”)
tłumaczenie Katarzyna Gawęska, redakcja merytoryczna Bohdan Chmura
wyd. Sine Qua Non, 2015

Recenzje opublikowano w numerze 9/2015 Jazz Forum.


Herbie Hancock oraz Lisa Dickey: Autobiografia Legendy Jazzu



Spośród wielkich artystów współczesnej sceny jazzu Herbie Hancock jest postacią szczególną, bo przykuwa uwagę fanów różnych gatunków muzyki. I te różne nurty znajdują odbicie w autobiografii, powstałej przy pomocy wybitnego ghostwritera, jaką jest Lisa Dickey. Hancock jest też osobowością pozornie paradoksalną, łączącą pragmatyczny racjonalizm (ma za sobą studia inżynierskie) z głęboką wrażliwością, co znajduje odbicie na niemal każdej stronie książki.

Ta opowieść rozpoczyna się od hołdu złożonego Milesowi Davisowi i znanego epizodu, gdy w decydującym momencie utworu Hancock popełnia kiks, z którego w twórczy sposób Davis buduje nową myśl. I to jest jedno z przesłań późniejszej życiowej filozofii pianisty, który w różnych, nawet najtrudniejszych sytuacjach, potrafił zdobyć się na chłodną analizę, by porażkę zamienić w sukces. Hancock już w początkowych fragmentach autobiografii demonstruje postawę optymisty („Zawsze skupiałem się na dobrych stronach każdej sytuacji”), choć musiał sobie poradzić z różnymi problemami, np. z kompleksem niskiego wzrostu. Przełomem stał się wybór profesji („Muzyka zmieniła w moim życiu wszystko. Dała mi cel, zmieniła sposób, w jaki mnie postrzegano, ale przede wszystkim sprawiła, że zacząłem inaczej postrzegać samego siebie”).

W lutym 1952 roku młody Herbie zagrał koncert Mozarta z Chicago Symphony Orchestra (jedna z najsłynniejszych wówczas orkiestr symfonicznych na świecie!) i niewiele brakowało, by rozpoczął karierę klasycznego pianisty, na szczęście tak się nie stało. I ciekawostka – któż był pierwszym idolem i mistrzem dla Hancocka? George Shearing, którego solówki młody Herbie najpierw spisywał, potem uczył się na pamięć, by wreszcie samemu improwizować („Improwizacja – prawdziwe życie chwilą, odkrywanie tego, czego się nie wie”). A kto najbardziej pomógł w pierwszych latach? Donald Byrd, z którym nagrywał pierwsze płyty i który m.in. doradził, jak korzystać z praw autorskich.

Zatem na przełomie lat 50. i 60. rozpoczyna się ta wielka kariera, którą jak się wydaje dobrze znamy, ale oczami jej autora wygląda nieco inaczej. Choćby historia z Watermelon Man, utworem, który stał się światowym hitem, i nie tylko przyniósł rozgłos pianiście, ale przez wiele lat pozwalał mu na bezpieczeństwo finansowe. Albo praca w reklamie i promocji telewizyjnej, gdy dźwiękowe spoty stawały się zaczynem poważniejszych kompozycji (tak było z muzyką do kreskówki o Grubym Albercie, co zaowocowało projektem Fat Albert Rotunda, czy z utworem Maiden Voyage, który był przeróbką dźwiękowej reklamy perfum Yardley!).

Oczywiście lata 60. to przede wszystkim Miles Davis i jego wielki kwintet. Wspomnienia Herbie’ego to kopalnia wiedzy o każdym z muzyków zespołu, o jego cechach osobistych, umiejętnościach, zwyczajach. Także wspólnej pracy nad utworem, o trasach, sukcesach i sytuacjach trudnych. Wayne Shorter, Tony Williams, Ron Carter i Miles Davis są na łamach „Autobiografii” wręcz idealizowani (choćby Shorter: „Piękno Wayne’a polegało na tym, że po prostu istniał”, albo Williams: „Grał tak, jakby miał osiem rąk”). Zwłaszcza Davis, któremu Hancock poświęca sporo miejsca opisując, jak kierował dramaturgią utworu, jak sugerował taki czy inny sposób gry, jak w niezwykły sposób prowadził zespół, który – o czym wielu z nas nie wiedziało – nigdy nie odbywał żadnych prób! – i na czym polegała jego magia („Od Milesa biło światło, szczególnie, kiedy grał. Uwielbiał to. A gdy grał, był jak kamyk przecinający taflę jeziora”).

Zdumiewa i budzi ogromny szacunek czytelnika lojalność Hancocka w stosunku do muzyków, z którymi grał i to dotyczy nie tylko kwintetu Davisa. Choć z drugiej strony trudno było się rozstawać – co zapewne jest problemem wszystkich wybitnych grup jaz­zowych – i od tej kwestii Hancock nie ucieka, a przecież choćby okres 1960-90 oznaczał całą serię grup i inicjatyw, które tworzył.

Pewne kwestie mogą budzić wątpliwości, jak choćby relacje między twórczością a komercją. Gdy rozpoczął przygodę z ro­ckiem i elektroniką i gdy powstawały takie płyty, jak „Man-Child”, „Secrets”, czy „Future Shock”, krytyka na całym świecie załamała ręce. Z książki wynika, że Hancock myślał o zmianach już w okresie Mwandishi, gdy tworzył muzykę zbyt wymagającą dla słuchacza („Zacząłem się zastanawiać, kto ma na to w ogóle czas. Ludzie mają za dużo na głowie. Wydawaliśmy albumy z trzema długimi kawałkami, gdzie zmieniają się tempa, metra, tonacje i wymagaliśmy od słuchaczy ogromnej uwagi. Nic dziwnego, że mieliśmy tak mało fanów”).

Wzorem stała się grupa The Pointer Sisters (koncert z 1973 roku: „Chcę, żeby moja muzyka trafiała do słuchaczy, którzy lubią The Pointer Sisters”). Powstaje grupa Headhunters i tak rozpoczyna się nowa epoka w działalności pianisty. To przede wszystkim fascynacja funkiem, elektroniką i nowym brzmieniem, w późniejszych latach także współpraca z Billem Laswellem, próby wokalne (vocoder), choć równolegle działa V.S.O.P., zespół będący przedłużeniem kwintetu Davisa (słynny bezprecedensowy koncert trzech grup Hancocka – Mwandishi, Headhunters i V.S.O.P. na Newport Jazz Festival w 1976 roku!).

Herbie w fascynujący sposób opowiada o nowinkach elektronicznych, które wprowadzał do instrumentarium (był uznanym autorytetem, znał wszystkie najważniejsze osoby z branży komputerowej z Xerox Parc i Apple na czele), wykorzystywał natychmiast przełomowe odkrycia w branży (rok 1975 – pierwszy komputer osobisty Dyna­book: „Komputer wyposażony w twardy dysk mógł również zarejestrować to, co grałem, a później mi to odtworzyć. Natychmiast zdałem sobie sprawę, że to urządzenie na zawsze zmieni sposób tworzenia muzyki – nigdy wcześniej nie widziałem cyfrowych urządzeń audio. Ten pomysł, zgodnie z którym to pudełko mogło odtworzyć wszystko, co do niego wrzuciłem, był niesamowity”).

Są też w „Autobiografii” ważne wątki osobiste. Miłość życia, czyli pochodząca ze wschodnich Niemiec Gigi, późniejsza żona Herbie’ego, której dedykował książkę („Dla mojego bezcennego klejnotu, pięknej, eterycznej żony Gigi”), buddyzm, religia i „czantowanie”, które pomagało w trudnych momentach życia, uzależnienie od narkotyków, zwłaszcza kokainy pod koniec lat 90., z czego udało się wyjść dzięki rodzinie i religii. I cała masa innych wspomnień, tematów i przemyśleń. Laureat Oscara za „Round About Midnight”, wielokrotny zdobywca Grammy Award, Herbie Hancock wyłania się z nich jako człowiek niezwykle aktywny, dociekliwy, nadzwyczaj kreatywny i mimo wszystko bardzo pogodny, prawdziwe „dziecko szczęścia”, które wygrało wielki życiowy los na loterii.

Konfrontacja jego znanych płyt z autobiografią jest z kolei fascynującą, niekiedy zaskakującą przygodą dla czytelnika. Pojawia się tu potężna galeria postaci od Donalda Byrda po Stinga, od Dextera Gordona po Quincy’ego Jonesa, od Freddie’ego Hubbarda po Stevie’ego Wondera, świat filmu, nowych technologii i muzyki. I – co dla nas może najważniejsze – mówi wiele o tym, czym jest jazz i kim są ludzie jazzu. Na czym polega wyjątkowość i niepowtarzalność tego gatunku muzyki, na czym polega istota przeżyć, zmaganie się z muzyczną materią, jak wielką radość i energię niesie wspólne uprawianie tego gatunku muzyki.

Tomasz Szachowski



Zobacz również

Komeda On Records

Książkę Dionizego Piątkowskiego o ikonie polskiego jazzu recenzuje Tomasz Gregorczyk. Więcej >>>

Michaś

Biografia Michała Urbaniaka – rozmowa-rzeka z Jackiem Góreckim. Recenzuje Łukasz Maciejewski Więcej >>>

Quo Vadis

Transkrypcje solówek Zbigniewa Seiferta spisane przez Macieja Afanasjewa. Recenzuje Krzysztof Lenczowski. Więcej >>>

Grając na własną nutę

Niezwykła książka amerykańskiego trębacza Gary’ego Guthmana. Recenzja Piotra Iwickiego. Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu