Ś. p. Kazimierz Dejmek, znany tyleż z niepośledniego talentu reżyserskiego, ile z więcej niż dosadnych sformułowań, zwykł mawiać, że „aktor jest do grania” na tej samej zasadzie, na jakiej pewna część ciała służy do wykonywania pewnej dyskretnej czynności z „graniem” się rymującej. Należałoby wnosić, per analogiam, że wokalista, także jazzowy, jest przede wszystkim do śpiewania – co, podczas solowego występu Urszuli Dudziak pod szyldem „Jazz w Muzeum” (13 września br., dziedziniec Muzeum Mazowieckiego w Płocku), wcale nie wydawało się oczywiste.
Na niespełna 80-minutowy koncert złożyło się osiem względnie krótkich utworów: od Beatlesowskiego Yesterday, przez He Wants to Be Free (zainspirowany kryzysem małżeństwa artystki ze znanym jazzmanem Michałem Urbaniakiem, który oświadczył jej niespodziewanie, że „chce być wolny”), Jaki śmieszny jesteś pod oknem (śpiewany ongiś przez Kalinę Jędrusik, a teraz wykonany przy własnym akompaniamencie na gitarze akustycznej, co Dudziak, na ogół występującej z zespołem,
nie zdarza się często), po przebojową Papayę (zaśpiewaną na koniec z półplaybacku).
Resztę wieczoru wypełniły anegdotyczne reminiscencje z biografii jego bohaterki, opowiadane ze swadą prawdziwie gawędziarską: dowiedzieliśmy się między innymi, że mistrzyni strun głosowych dobrze i chętnie gra w tenisa, ma pozytywny stosunek do życia (choć pochodzi z miejscowości pod brzemienną w negatywne konotacje nazwą Straconka) i należy do tak zwanej elity (o czym miałyby świadczyć zażyłości rozciągające się od „Jurka” Kosińskiego po „Janka” Englerta). Gdyby była to jedynie megalomańska autokreacja, tekst niniejszy nie miałby większego sensu – podobnie jak nie miałaby go owacja na stojąco w finale występu światowej gwiazdy wokalistyki jazzowej.
Bo przecież pani Urszula ową gwiazdą bezsprzecznie jest. Mimo 66 lat (do których się bez oporów przyznaje) wciąż imponuje bez mała młodzieńczą prezencją estradową, szerokością skali, czystością i akrobatyczną giętkością intonacji, a także pomysłowością w elektronicznym miksowaniu na żywo ścieżek wokalnych. Opowiadając o swej karierze zagranicznej w stylu amerykańskiej success story, potrafi się zdobyć na szczyptę niezbędnej autoironii – potrafi też wciągnąć publiczność do wspólnej zabawy, w danym wypadku prowokując repetycje karkołomnych miejscami zaśpiewów w New York Polka.
Pozostaje nam tylko życzyć dyrekcji Muzeum Mazowieckiego kolejnych, równie udanych imprez z serii „Jazz w Muzeum”: twórczej, miejmy nadzieję, konkurencji dla „Kawiarni jazzowej” POKiS-u i, już w tej chwili, stałego, wartościowego elementu pejzażu kulturalnego miasta.
Andrzej Dorobek
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>