Koncerty

Keith in Berlin

Agnieszka Antoniewska


Jak opowiedzieć największe marzenie? Od czego zacząć? Może od pierwszej płyty, która trafiła w moje ręce – „Changeless” – po przesłuchaniu której na zawsze zmieniło się moje myślenie o muzyce. Przez lata, z płyty na płytę – a jak wiadomo, jest ich na rynku ponad 90, odsłaniał przede mną swój talent, wrażliwość i zdumiewał nieograniczonymi możliwościami. Niestety nie dane mi było dostać się na jego koncert z triem w warszawskiej Sali Kongresowej, nigdy nie słyszałam go na żywo... Aż do tego wieczoru, który pozostanie w mojej pamięci do końca życia.

12 października, w złotej Filharmonii Berlińskiej zagrał On. Wyczekiwany przeze mnie latami. Keith Jarrett. Solo. W ramach krótkiej europejskiej trasy –  oprócz Berlina odwiedził też Brukselę i Zurych.

Zanim wyszedł na scenę, poczekał, aż publiczność się wyciszy, uspokoi, nastroi. A potem pojawił się, przywitał, podziękował Manfredowi Eicherowi za lata nieprzerwanej współpracy w wytwórni ECM. Żadnych zdjęć, filmowania.

Solowe koncerty Jarretta są improwizowane, wymagają szczególnego skupienia. Jednak ze względu na to, że grał bez nagłośnienia, a w ciszy słychać każdy szmer, dochodzący choćby z najdalszego końca filharmonii, dało się wyraźnie odczuć, że my – publiczność – jesteśmy równie ważnym elementem tego koncertu, jak sam pianista. I nie ma w tym cienia przesady.

Minęło jakieś 20 minut od rozpoczęcia koncertu. Jarrett zaczął grać delikatną, klimatyczną balladę, ale kilkanaście sekund później rozległ się dzwonek czyjegoś telefonu! Mistrz przerwał koncert, podszedł do mikrofonu i zaczął mówić o koncentracji, która możliwa jest tylko wtedy, gdy jesteśmy zrelaksowani, że za dużo jest stresu na świecie. Wrócił do fortepianu – o balladzie nie było już mowy, zniknęła bezpowrotnie – zaczął grać z nerwem, gniewnie. Wtedy dotarło do nas, że zepsuliśmy klimat po raz pierwszy. Tak, było takich chwil więcej. Telefon, kaszlnięcie, nieopatrzne stuknięcie o metalową balustradę, laser aparatu fotograficznego... Za każdym razem Jarrett przerywał utwór i komentował to, co się stało, pytając, czy nam nie przeszkadza, uświadamiając, że mimo iż wydaje się nam, że po tylu latach improwizowanie nie nastręcza mu problemów, jest dla niego za każdym razem wyzwaniem. Napięcie dało się wyczuć do tego stopnia, że słychać było ciężki oddech sąsiada, który – tak jak ja zresztą – bał się, by choćby najmniejszym ruchem nie zakłócić ciszy.

Jarrett od pierwszych dźwięków udowadniał, że jest w świetnej formie. Grał pięknie, dostojnie, by po chwili zatracić się w groźnych, nowoczesnych pasażach, unosząc się nad klawiaturą. Proste akordy, liczne pauzy, przestoje, momenty zadumy przeplatał skomplikowanymi fakturami, co stanowiło idealny balans dźwięków i ciszy. Jarrett ma przebogatą wyobraźnię muzyczną, a w zanadrzu wiele środków wyrazu, przy pomocy których budował dramaturgię koncertu od początku do końca. Pierwsza część złożona była z błyskotliwych improwizacji, w drugiej pojawiły się dobrze znane utwory: Sophisticated Lady czy My Song, które zagrał równie wyśmienicie. To wyrafinowany jazz, w którym słychać silny wpływ muzyki klasycznej, szczególnie wtedy, gdy pianista grał bardziej tradycyjnie.

Myślę, że nie tylko dla mnie cały koncert był przeżyciem mistycznym. Ale wieczór w Berlinie nie skończył się koncertem. Zostałam zaproszona na przyjęcie z okazji 40-lecia istnienia ECM. Gospodarzem był oczywiście Manfred Eicher. Na sali wyłącznie najwięksi przyjaciele wytwórni, ale czułam się jak na domowej imprezie, zwłaszcza kiedy zobaczyłam Marcina Wasilewskiego i Sławka Kurkiewicza, którzy tak jak ja przyjechali z Warszawy specjalnie na to wydarzenie. Dyskutowaliśmy na temat koncertu, żałowaliśmy, że Jarrett nie spędzi tego wieczoru z nami, pijąc wino za sukcesy Manfreda.

Ale oto wszedł On – niski, nieco zagubiony, z uśmiechem na ustach. Przyciągnął nas wszystkich jak magnes do niedużego pomieszczenia i tam zaczął wspominać lata pracy z Manfredem. Stałam tuż obok, prawie dotykałam go ramieniem, nie pamiętam, co mówił, obserwowałam jego dłonie, gdy gestykulował. Obok mnie – przejęty Marcin Wasilewski, dla którego Jarrett jest mistrzem największym. Marzył o tym, by z Nim porozmawiać, zamienić choćby kilka słów. I stało się. Podziękował Mu za inspirację. Do tego stopnia nie mógł uwierzyć, że Keith ma tak drobne dłonie, że zwrócił mu uwagę na to, że ma podobne i wtedy zdarzyło się to, co zapamiętam na długo. Mistrz i uczeń wyciągnęli ku sobie dłonie i zaczęli je porównywać. Wtedy czas jakby stanął. Gdybym tylko mogła zrobić zdjęcie, mogłoby ono trafić na okładkę niejednego jazzowego pisma na świecie.

Można mówić, że Keith Jarrett jest zakochaną w sobie gwiazdą, która wywołuje trudne do zniesienia napięcie, z drugiej jednak strony jego wyjątkowa czujność uczy szacunku do dźwięku. A przecież wydaje się to całkiem naturalne. Takie wysublimowane dźwięki nie potrafią, nie są w stanie przebić się przez szum publiczności. Tylko w pełnym skupieniu można usłyszeć, jak wiele odcieni ma jego muzyka, muzyka tworzona na naszych oczach. To on musi w sobie odnajdywać coraz to nowe pomysły, szukać inspiracji w pokładach swojej wrażliwości, podążać za każdym błyskiem myśli, przeczuciem. Dlatego warto się czasem zastanowić, co czuje artysta, podchodząc do fortepianu podczas solowego koncertu – czy, nawet będąc legendą, nie zadaje sobie pytania: „Co teraz? Co mam zagrać?”. Że to człowiek, nie automat, który zagra w ten sam sposób po raz drugi materiał z „The Köln Concert”.

Byłam świadkiem czegoś, co się nie powtórzy.

Agnieszka Antoniewska


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 12/2009


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu