Koncerty

fot. Maciej Nowak

Opublikowano w JAZZ FORUM 1-2/2016

Mahanthappa W Paryżu

Maciej Nowak


Tego roku listopad w Paryżu był niezwykle ciepły. Kierując się do legendarnego klubu Duc Des Lombards, w którym wieczorem miał zagrać kwintet Rudresha Mahanthappy, w ogóle nie czułem charakterystycznego dla naszego kraju listopadowego chłodu. O porze roku przypominał tylko wcześnie zapadający zmrok. Duc Des Lombards nie należy do największych klubów paryskich. Jest w stanie przyjąć pewnie z kilkadziesiąt osób. Muzycy występują na niewysokim podeście, na którym mieści się fortepian, zestaw perkusyjny i zostaje miejsce dla dwóch czy trzech muzyków. Pierwszy rząd stolików publiczności tworzy niejako wspólną granicę ze sceną. Podczas występu podawane są napoje i jedzenie. Niektórzy to lubią, bo przypomina im to historyczne środowisko, w jakim zrodził się jazz, inni nie, gdyż uważają konsumpcję za objaw braku szacunku dla muzyki.

Kwintet Mahanthappy zdawał się sympatyzować z tą pierwszą opcją. Muzykom nie przeszkadzały strzelające korki szampana i stukanie sztućców. Weszli w atmosferę klubu bez zbędnego wprowadzenia. Lider przyłożył ustnik i rozpoczął dość długą improwizacją ad libitum, w której słychać było echa jego hinduskiego pochodzenia. W pewnym momencie dołączyła do niego reszta muzyków i zaczął się pierwszy set tego wieczoru.

Program pochodził z ostatniego albumu Mahanthappy „Bird Calls” – oryginalnego hołdu złożonego Charlie’emu Parkerowi. Oryginalnego, gdyż saksofoniście bardziej niż na graniu utworów Birda, zależy na przeniesieniu w naszą teraźniejszość innowacyjnego ducha jego muzyki. Ducha sprawiającego, że jazz stał się wtedy – w latach 40. XX w. – autonomiczną dziedziną sztuki, a jego wykonawcy zostali uznani za pełnoprawnych artystów. „No dance” – tablicę z takim napisem bopperzy wieszali przed sceną, aby wyrazić swe emancypacyjne intencje.

Kwintet Rudresha Mahanthappy zagrał jazz na najwyższym poziomie, właśnie do słuchania, a nie do tańca, choć energia płynąca ze sceny mogłaby zasilić niejedną dzielnicę Paryża. Wciągającym kompozycjom i interesującym tematom towarzyszyły dojrzałe i inteligentne improwizacje solistów, uważnie siebie słuchających. Elementy nowoczesności były obecne w improwizacjach wszystkich muzyków, ale chyba najbardziej intensywnie w tym, co robił pianista Joshua White. Traktował on swój instrument totalnie, zarówno jako kotwicę harmoniczną, jak i instrument perkusyjny. Niekiedy można było pomyśleć, że taki jazz mógłby grać Anton Webern.

Kwintet Mahanthappy tak nas zachwycił, że zostaliśmy na drugi set, dopłacając jedynie po 15 euro za osobę. I tu magia jazzu – za drugim razem wykonano ten sam repertuar, ale przecież była to zdecydowanie inna muzyka! Gdy wracaliśmy zapadła już noc, nadal było ciepło, Paryż tętnił życiem wielkiej metropolii. Niestety, już po zaledwie tygodniu to życie boleśnie się zmieniło!

Maciej Nowak 



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu