Koncerty
Branford Marsalis
fot. Jan Bebel

Przesłanie Branforda

Andrzej Kalinowski


Koncert Kwartetu Branforda Marsalisa to wydarzenie muzyczne o porównywalnej randze artystycznej, jak i komercyjnej – nic w tym dziwnego, że łatwo zainteresować nim publiczność, nawet wówczas jeżeli bilety sporo kosztują. Tak było 31 maja br. w Katowicach, gdzie w Górnośląskim Centrum Kultury licznie stawili się melomani wypełniając po brzegi salę zdolną pomieścić tysiąc osób. Idiomy modern jazzu budzą dziś duże zainteresowanie, nawet wśród tych, którzy do niedawna gustowali w klimatach o bardziej smooth-jazzowym czy jazz-rockowym charakterze. Amerykański saksofonista od dawna postawił na publiczność wrażliwą, dystyngowaną, wykształconą i o
sprecyzowanych już muzycznych gustach. To do niej zdaje się
adresować swoją twórczość, z całą pewnością nie zawiódł się w Polsce.

Na obszernej scenie, skromnie, ale wystarczająco dobrze oświetlonej pojawił się chwilę po 20:00, przyodziany w nienagannie skrojony garnitur, zadając swej muzyce stosownego „szpanu”, ale i oddając szacunek publiczności. Muzyka jego kwartetu połączyła ze sobą przynajmniej dwa pokolenia słuchaczy: starszych stażem tradycjonalistów, wychowanych na jazzowych audycjach radiowej Trójki, festiwalu Jazz Jamboree i płytach największych tuzów ubiegłego stulecia: Davisa, Coltrane’a, Evansa, Getza, Gordona czy Hancocka; uradowała jednak i tych, którzy z jazzem zetknęli się za pośrednictwem nagrań Stinga, Chrisa Bottiego czy Diany Krall.

Swój koncert Branford rozpoczął od krótkiego przedstawienia zespołu: na fortepianie Joey Calderazzo, na kontrabasie Eric Revis, na perkusji – to niespodzianka – nie Jeff „Tain” Watts, lecz 19-letni Justin Faulkner. Sam lider miał do dyspozycji trzy saksofony: sopranowy, altowy i tenorowy. Jako pierwszy wykonany został efektowny utwór oparty o nerwowe ostinato fortepianu i kontrabasu – The Return of the Jitney Man, otwierający najnowszy album kwartetu pt.: „Metamorphosen”. Muzycy, początkowo mocno skupieni, stopniowo wyrażali coraz więcej swobody w „rozgrywaniu” tematów. Szczególnie korespondencja fortepianu z saksofonem pełna była synergii, a chwilami nawet czułości z jaką muzycy wzajemnie odnosili się do wykonywanych przez siebie improwizacji.

O ile Branford zachowywał stosowny dla szefa dystans, to Joey brylował zarówno w swoich inwencjach, akompaniamencie, jak i medialności. Oczywiście ani przez chwilę nie wątpiliśmy, kto jest liderem w kwartecie, jednak Joey dodatkowo komplementował swego pracodawcę nie tylko szczerym zaangażowaniem w muzykę, ale i przyjacielskim, chociaż dobrze wypróbowanym gestem scenicznym, tak jakby chciał nam pokazać, na co należy zwrócić szczególną uwagę w kolejnych kompozycjach.

W tym czasie muzycy sekcji skoncentrowani byli na powierzonym zadaniu i przez to dalecy od wyrażania wzajemnych serdeczności. Lider odwzajemnił to oddanie porządkowi muzyki, pozostawiając na dłuższe solo kontrabasistę i schodząc wraz z zespołem z pierwszego planu, aby niczym nie odwracać naszej uwagi, a może aby uzgodnić dalszy przebieg koncertu?

Wszak powracając nieoczekiwanie zaintonował Happy Birthday to You wskazując równocześnie na osobę basisty, który w tym dniu obchodził swoje 42 urodziny. Po chwili już cała sala śpiewała gromkie „sto lat” zarówno dla Revisa, jak i całemu zespołowi, a po tak zbudowanej dramaturgii muzycy wykonali z furią karkołomną kompozycję Blakzilla z poprzedniej płyty kwartetu pt. „Braggtown”, zwieńczonej energetycznym, ale i pełnym inwencji solem na perkusji Justina Faulknera. Nieobecność Jeffa „Taina” Wattsa zapewne podyktowana była faktem licznych obowiązków związanych z realizacją jego własnych artystycznych projektów.

Brzmienie grupy nie straciło jednak nic na koherentności i precyzji, wprawdzie Justin, choć wybitnie uzdolniony, nie ma w sobie jeszcze takiej charyzmatycznej siły, jaka cechuje grę Wattsa. Jednak staż u charyzmatycznego lidera często znaczy więcej niż ukończenie najlepszych wydziałów czy muzycznych uniwersytetów – można więc oczekiwać, że u boku Branforda dopiero pokaże, na co go naprawdę stać. Ponadto kwartet hołduje demokratycznym zasadom współpracy, która przyczynia się kształtowaniu muzycznych osobowości. Tutaj trzeba się bowiem bardzo uważnie słuchać i wzajemnie wspomagać, aby machina mogła grać precyzyjnie, z silnym emocjonalnym przekazem – zarazem czule i energetycznie.

Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie: katowicka publiczność upodobała sobie ballady, czemu sprzyjała również akustyka sali, znacznie mniej przyjazna dynamicznym dźwiękom, co szybko wychwycił saksofonista, zatem niemal przez całą środkową cześć koncertu hipnotyzował ją tematami wolniejszymi w tempach i o dłuższych frazach. Nie było w tym nic z tandety, ani usilnego przypochlebiania się widowni, raczej poddanie się panującemu nastrojowi ku ogólnemu pożytkowi i skomunikowaniu za pomocą dobrego brzmienia.

Amerykanie nawiązali znakomity kontakt z publicznością, czego potwierdzeniem były gromkie owacje na stojąco prawie tysiąca osób i bis – tradycyjny nowoorleański marsz przechodzący w długiego bluesa, przypominający temat Gloomy Sunday z albumu „Eternal”. W ten sposób Branford Marsalis zaprosił nas do swego rodzinnego domu, opowiadając co zdarzyło się od momentu, gdy z niego wyszedł by grać muzykę. Musiała tam panować niezwykle dobra i serdeczna atmosfera, skoro tak lubi do niego powracać. Nic dziwnego, że to przesłanie udziela się publiczności. 

Branford Marsalis Quartet dał dwa koncerty: 31 maja grał w Górnośląskim Centrum w Katowicach, a dzień wcześniej w poznańskim klubie Blue Note.

Andrzej Kalinowski 

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2009
 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu