Koncerty
Al Di Meola
fot. Jan Rolke

Al Di Meola

Piotr Iwicki


W poniedziałkowy wieczór 12 marca br. w warszawskiej Sali Palladium wystąpił Al Di Meola, a jego nazwisko na afiszu cyklu Era Jazzu, jak zwykle przyciągnęło nadkomplet słuchaczy. Opisując jego koncerty z dużą dozą bezpieczeństwa można sięgnąć do poprzedniej recenzji i przekopiować ją w znacznej części dopisując nowe tytuły utworów, ewentualnie zmieniając personalia muzyków towarzyszących liderowi. Dlaczego? Styl i konwencja jego gry są niezmiennie porywające od kilku dekad. Jak sięgam pamięcią (a słuchałem wszystkich solowych występów artysty w Warszawie, jak i jego kolaboracji w słynnym trio z McLaughlinem i DeLucią oraz Return to Forever), Di Meola zawsze podbijał serca słuchaczy, wywołując wręcz frenetyczną owację.

Z jednej strony jego wirtuozeria nie budzi jakichkolwiek zastrzeżeń, podobnie jak opanowanie wszelkich elektronicznych cudeniek (w tym koronny syntezator gitarowy Rolanda), dzięki którym nawet jego akustyczny instrument potrafi zabrzmieć pełną paletą rockowych i jazzowych barw. Di Meola też jak mało kto nadał gitarowej elektronice ludzką twarz, uczynił z tych brzmień barwy tak naturalne, że nawet gdy gra z przesterem jak rockowi metalowcy (czynił to w Palladium kilkakrotnie) jego instrument brzmi śpiewnie, naturalnie.

W wywiadzie, którego udzielił mi tydzień przed przylotem do Polski, jasno umiejscowił rolę gitary akustycznej w jego twórczości, czyniąc ten instrument odpowiedzialnym za rytmiczną ornamentykę, a przy wsparciu elektroniki, również za śpiewność frazy. Tak było w wypadku zagranej na bis Siberiany czy otwierającego występ Misterio. Tą samą sztuczkę Di Meola, wraz z towarzyszącym jak cień na drugiej gitarze Kevinem Seddiki, zaserwował nam w efemerycznym Brave New World, ograniczonym do ekspozycji połamanego tematu z pięknymi polifonizującymi kontrapunktami.

Cały występ (Meola odwiedził tym razem w ramach Ery Jazzu również Poznań i Łódź) w znacznej mierze oparty był na tematach z ostatniej płyty, jednak kilkakrotnie dostaliśmy też coś ze starszych albumów. Dzięki temu w pełni został zademonstrowany artyzm akordeonisty Fausto Becalossiego, który gdy trzeba odwoływał się do Piazzollowskiego tanga nuevo (Tango 1920) lub zgrabnie dopasowywał się do konwencji Passion – tematu znanego z gitarowo-orkiestrowego projektu „The Grande Passion”. Za warszawski występ nie mniejsze brawa należą się perkusiście Peterowi Kaszasowi.

Muzyka Di Meoli ma jeszcze jeden atut, kto wie czy nie najważniejszy. Jest nim bezpretensjonalność. Dzięki wypracowaniu własnego stylu i brzmienia bawi się muzyką i szybko wciąga słuchaczy porywając ich w muzyczną podróż od źródeł jazzu, przez argentyńskie tango nuevo i iberyjskie klimaty z flamenco na czele. Usłyszeliśmy też arabskie wątki rodem z Bliskiego Wschodu. Nic więc dziwnego, że witalność tej muzyki szybko udzieliła się publiczności. Oczywiście nie zabrakło na bis Mediteranean Sundance otwierającego megahit – koncertowy album z San Francisco popełniony onegdaj z Lucią i McLaughlinem.

Piotr Iwicki


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 4-5/2012


 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu