Wielce zasłużone dla europejskiej muzyki improwizowanej trio niemieckiego pianisty wystąpiło z dwoma koncertami 11 i 12 czerwca br. w prężnym warszawskim klubie Pardon To Tu. Obok lidera grali Evan Parker - ts, Paul Lovens - dr.
Miałem szczęście odwiedzić to miejsce podczas drugiego z tych występów i porównać moje wrażenia z koncertem tej formacji, który odbył się 14 lat temu w nieistniejącym już dzisiaj klubie Jazzgot.
Z tamtego występu zapamiętałem ogromną intensywność gry wszystkich muzyków, melodyczne arabeski wydobywane z saksofonu Parkera przy użyciu techniki circular breathing, barwną i cokolwiek aleatoryczną warstwę perkusyjną Lovensa (było nawet solo na pile, które przerodziło się w duet z saksofonem).
Tym razem panowie byli już starsi, ich gra może nie jest już tak siłowa i intensywna, jak kiedyś, ale za to dysponują znacznie szerszą paletą nastrojów i emocji, jaką przekazali warszawskiej publiczności. Zaskakujące, jak wiele było w ich grze nawiązań do jazzowej tradycji. Schlippenbach oprócz harmonicznych inspiracji muzyką fortepianową pierwszej połowy XX wieku, często „grał Monkiem”. Z kolei Parker chyba wyraźniej niż kiedykolwiek udowadniał, że jednym z jego najważniejszych wzorów był Trane.
Oczywiście nadal był to free improv – czyli muzyka tworzona tu i teraz, z potrzeby chwili i będąca odpowiedzią na tę właśnie chwilę. Banałem będzie stwierdzenie, że ten istniejący od początku lat 70. zespół osiągnął porozumienie graniczące z telepatią. Dzięki temu ich muzyka to rodzaj dyskursu, którego podstawą jest błyskawiczna reakcja na pomysły kolegów. Cały koncert był dźwiękowym misterium, o zmiennej intensywności przypominającej kolejne fale. Po fragmentach freejazzowego kotła następowało wyciszenie – często wówczas pałeczkę przejmował lider – a to fragmentem solowej improwizacji, a to wreszcie preparując fortepian. Parker bodaj jeden tylko raz wypuścił się w charakterystyczne dla siebie długie polifoniczne solo na okrężnym oddechu. Mimo tego, jego gra robiła nawet silniejsze wrażenie niż kiedyś, była bardziej dojrzała, w pełni wykorzystująca możliwości wyrazowe instrumentu. Lovens tworzył perkusyjne nawałnice, ale w momentach wyciszenia wypełniał przestrzeń pojedynczymi dźwiękami całego zestawu talerzy i gongów.
Pierwsza przerwa na oklaski nastąpiła dopiero po zakończeniu właściwego setu. Później już były tylko bisy – na drugi z nich wyszedł sam lider i zagrał piękną, bardzo monkowską improwizację na fortepianie.
Marek Romański
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>