Opowieść o Andrzeju Dąbrowskim pióra żony legendarnego perkusisty, wokalisty i rajdowca – Agnieszki Matyni Dąbrowskiej.
Recenzuje Tomasz Gregorczyk:
Kilka lat temu nagrywałem z Andrzejem Dąbrowskim długi, kilkugodzinny wywiad. Wracałem z niego ze srogim napomnieniem, żeby zawsze trzymać obie ręce na kierownicy samochodu i delikatnym poczuciem, że moje własne życie przecieka mi między palcami. Spotkałem oto człowieka, który nie tylko jako perkusista zespołów Andrzeja Trzaskowskiego, Andrzeja Kurylewicza, Wojciecha Karolaka czy Jana Ptaszyna Wróblewskiego współtworzył legendę fenomenu zwanego polskim jazzem, ale był też: kierowcą rajdowym, gwiazdą polskiej piosenki, fotografikiem z tuzinem indywidualnych wystaw na koncie i cenionym dziennikarzem publikującym między innymi w „Przekroju”. A przy okazji zwiedził pół świata i wszystko, czego się imał, robił – jak Lionel Hampton w słynnej anegdocie – świetnie.
Życie Andrzeja Dąbrowskiego aż prosiło się o kompletną autobiografię, która wreszcie trafia do rąk czytelników. Pełną swady gawędę bohatera opracowała – i uzupełniła rzeczowymi objaśnieniami kontekstu biograficznego i historycznego – Agnieszka Matynia-Dąbrowska, w przeszłości wzięta dziennikarka radiowa i telewizyjna, prywatnie – żona perkusisty. Opowieść płynie spokojnie i swobodnie, przetykana jest częstymi dygresjami i anegdotami, na które przecież liczymy sięgając po takie wydawnictwo.
Wspomnienie rodzinne, portrety babć i dziadków Dąbrowskich i Motyczyńskich, mają wartość nie tylko sentymentalną, ale również poznawczą, bo to refleksy świata, który już nie istnieje: świata przedwojennego sznytu „sztywnych dam, ściśniętych gorsetem”, ale i przedwojennej biedy, kiedy na świątecznej choince wieszano owinięty w celofan kawałek węgla, „żeby los przyniósł go więcej”. Nie brak też momentów dramatycznych. W czasie niemieckiej okupacji Wilna rodzina Dąbrowskich z małym dzieckiem przeniosła się do nieodległej Kolonii Wileńskiej. Ostrzeżeni przez sąsiada-Litwina rodzice, wraz z pięcioletnim Andrzejem wyjechali z Kresów na dzień przed wywózką na Sybir. Podróż na południe Polski w przepełnionych bydlęcych wagonach, chłodną jesienią, trwała kilka dni.
Jakżeż kolorowa była za to krakowska młodość Dąbrowskiego. Nie mogło być inaczej – jego kolegami z klasy w Liceum Muzycznym byli Roman Dyląg i Jan Byrczek, o rok wyżej uczył się Zygmunt Konieczny, niżej Wojciech Karolak, Zbigniew Namysłowski, Janusz Stefański i Ewa Demarczyk. Gromadka potężna i nieco zwariowana. Nie zdradzę, co zrobił Dąbrowski z kluczem do pokoju nauczycielskiego, w którym zamknął całe licealne grono pedagogiczne. Nie napiszę, do czego użył Wojciech Karolak wiadra z wodą podczas szkolnego pożaru (ale na pewno nie do gaszenia ognia). Nie będę też wyjaśniał, jakim cudem bohater książki wjechał na rowerze do gabinetu rektora Wyższej Szkoły Muzycznej, spektakularnie wywracając się przed samym jego biurkiem („spokojnym głosem mówił coś o leczeniu u psychiatry”). Takich historii znajdziemy w książce dziesiątki. „Nie mieści mi się w głowie, że byliśmy tacy głupi – komentuje dziś tamte lata muzyk. – Jakim cudem to wszystko nam się upiekło?”
Gdyby jednak młodość Dąbrowskiego wypełniały wyłącznie wybryki, nie byłoby żadnej kariery. „Od razu pokochałem jazz – ten tradycyjny swingowy jazz – miłością czystą” – wspomina. Rytmiczny talent niedoszłego pianisty już po przyjęciu do liceum został wyłowiony przez profesora Józefa Stojkę. Maturalna dedykacja profesora brzmiała zaś: „Hasło: Andrzejku, wytrwaj!”. I tak wytrwałość (ale i talent) zaprowadziły młodego muzyka na sceny, które dzielił z wielkimi osobistościami nie tylko polskiego, ale światowego jazzu. Nocne nagranie i koncerty ze Stanem Getzem w 1960 roku („strach, trzęsły mi się ręce”) to jeden z mitów założycielskich polskiego jazzu, potwierdzenie umiejętności polskich artystów w kontakcie z amerykańską gwiazdą największego formatu.
W książce znajdziemy całą masę migawkowych ujęć słynnych artystów, których Dąbrowski napotkał na swojej drodze, jak nieobecnego duchem Buda Powella, Jona Hendricksa, który zachęcał perkusistę do śpiewania czy Duke’a Ellingtona, któremu muzyk zrobił znakomite zdjęcie w momencie, kiedy ten… zakrapiał sobie oczy. Autor nie udaje też, że życie jazzmanów było życiem grzecznych chłopców i sporządza skrupulatne a barwne rejestry szkód i skandali po ekscesach swoich kolegów z zespołów.
Sporo miejsca zajmuje archiwalna
korespondencja z rodzicami, prowadzona regularnie od pierwszego wyjazdu na
Zachód w 1959 roku aż po lata 80. Dzięki niej możemy popatrzeć na ulice i kluby
Wiednia i Paryża oczyma oszołomionego przybysza zza żelaznej kurtyny: „O kupnie
czegoś mowy nie ma! A tyle tu różności, że szlag może trafić. Co za sklepy! Co
za salony samochodowe! Co za magnetofony i radia. Można zgłupieć. Wydałem
prawie 50 szylingów na coca-colę, nalepki samochodowe i chorągiewkę z herbem
Wiednia”. Pomysł kupienia za zagraniczne gaże magnetofonu Grundig TG 35 urastał
wtedy do rangi wielomiesięcznej epopei.
Polish Jazz Quartet przed klubem Blue Note w Paryżu, 1963: Andrzej
Dąbrowski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojtek Karolak i Roman „Gucio"
Dyląg
Jednak sam Dąbrowski miałby chyba kłopot z odpowiedzią na pytanie, co jest jego największą miłością. „Nieustannie zmagałem się z moją pasją samochodową – wspomina. – Gdy zbliżał się jakiś rajd, to przeżywałem męki, że odbywał się akurat wtedy, gdy ja miałem koncerty i nie mogłem startować, ani nawet obejrzeć odcinków specjalnych”. Nie mówimy tu o jakimś zwykłym hobby, ale pasji człowieka, który w zielonej simce 8 został w 1957 roku wicemistrzem Polski Rajdów Samochodowych, w jednym z późniejszych wyścigów plasując się wyżej od samego Sobiesława Zasady.
„Dla mnie dźwięk motoru brzmi jak muzyka! – mówi Dąbrowski. – Cóż może być piękniejszego na przykład od dźwięku mojego motocykla, czyli suzuki DR 125?” Skąd jednak ten dryg do jazdy sportowej, który pozwalał mu ścigać się jak równy z równym z zawodowcami, a później regularnie zajmować czołowe miejsca w takich wyścigach jak Rajd Żubrów? „Technika gry na perkusji ma dużo wspólnego z prowadzeniem samochodu – wyjaśnia – bo podczas gry na perkusji i podczas prowadzenia auta potrzebna jest synchronizacja pracy nóg z pracą rąk i szybki refleks”. Sportowe zamiłowanie – oraz liczne podróże – były zresztą przepustką do jego kariery jako dziennikarza: reportaże motoryzacyjne dla tygodnika „Motor” zaczął pisywać jeszcze w latach 50. Temat kolejnych rajdów przewija się w książce wielokrotnie – nic dziwnego, skoro I miejsce w warszawskich zawodach Kryterium Bizonów zdobył w 2021 roku: „Jak mógłbym odpuścić Kryterium Bizonów i nie pojechać?”.
Na lata 70. przypadają początki – w zasadzie dość przypadkowe – kariery Dąbrowskiego jako wokalisty i erupcja popularności po zaśpiewaniu piosenki Zielono mi na festiwalu w Opolu w 1970, ze wszystkimi konsekwencjami sławy: „Czasami myślałem, że jestem jakimś zakładnikiem w tej machinie obowiązków, jakie na mnie spadały”. Kiedy po nagraniu Do zakochania jeden krok wokalista słyszał swój głos w radiu po kilkanaście razy dziennie i nie mógł zjeść obiadu w restauracji nie nagabywany przez fanów, poważnie zastanawiał się nad słusznością obranej drogi. Kulisy funkcjonowania PRL-owskiego, a przede wszystkim radzieckiego „przemysłu rozrywkowego” są jednymi z ciekawszych fragmentów książki.
Aktywne życie Dąbrowskiego nie było wyłącznie tryumfalnym pochodem od jednego wielkiego sukcesu do drugiego. Artysta uczciwie opisuje rozpad pierwszego małżeństwa, nie pierwszą i zapewne niestety nie ostatnią ofiarę trybu pracy muzyka i wielomiesięcznych tras koncertowych. Mówi o objawach wyeksploatowania i o chorobie, która niemal doprowadziła do utraty wzroku, również o kryzysach rozłąki z domem, które dopadały go podczas zarobkowego grania na statkach transoceanicznych; epizodu, który zaliczyło wielu polskich jazzmanów tamtego czasu, a który w przypadku Dąbrowskiego ciągnął się długo, od drugiej połowy lat 70. do początków 90.
Na drugim i trzecim planie tej wielowątkowej opowieści pojawiają się osoby dość niespodziewane, jak choćby Violetta Villas czy Omar Sharif. W tym nieuniknionym gąszczu informacji połapać się łatwo dzięki wysokiemu poziomowi edytorskiemu publikacji – nawigację ułatwiają jasno zatytułowane podrozdziały, dobór licznych ilustracji, dyskografia wraz z katalogiem nagród, osiągnięć dziennikarskich, sportowych i fotograficznych, a przede wszystkim porządny indeks (wcale nieoczywisty w tego typu wydawnictwach).
Kiedy czytałem biografię artysty, wzmagało się we mnie przeświadczenie, że poprzednie pokolenia miały znacznie więcej fantazji od nas, którzy mamy wszelkie możliwe rozrywki na wyciągnięcie ręki – tyle że na ekranie komputera czy smartfona. Książka o Andrzeju Dąbrowskim jest opowieścią o tym, jak mądrze (a czasem i nie) korzystać z życia naprawdę.
Tomasz Gregorczyk
Agnieszka Matynia-Dąbrowska „Andrzej Dąbrowski. Do zwariowania jeden krok”, Czytelnik 2021
Zobacz również
Książkę Dionizego Piątkowskiego o ikonie polskiego jazzu recenzuje Tomasz Gregorczyk. Więcej >>>
Biografia Michała Urbaniaka – rozmowa-rzeka z Jackiem Góreckim. Recenzuje Łukasz Maciejewski Więcej >>>
Transkrypcje solówek Zbigniewa Seiferta spisane przez Macieja Afanasjewa. Recenzuje Krzysztof Lenczowski. Więcej >>>
Niezwykła książka amerykańskiego trębacza Gary’ego Guthmana. Recenzja Piotra Iwickiego. Więcej >>>