Koncerty
Zbigniew Namysłowski Quintet
fot. Jan Rolke

Benefis dla Sławka – koncert roku nr 2

Marek Garztecki


Benefis dla Sławka Kulpowicza zorganizowany pod koniec stycznia ub. r. w kilku klubach warszawskich, jeszcze przed śmiercią nieodżałowanego pianisty, został uznany w ankiecie naszych czytelników Jazz Top 2008 za Koncert Roku Nr 2. Oto relacja Marka Garzteckiego opublikowana w JAZZ FORUM 3/2008:

Czasem trzeba dopiero śmierci artysty, aby współcześni uświadomili sobie w pełni jego znaczenie. Sławomir Kulpowicz doczekał się tego uznania już na łożu śmierci, ale jeszcze za życia, co, miejmy nadzieję, stanowiło osłodę Jego dni ostatnich. Uznanie to przyszło w formie niezwykłej imprezy „Benefis dla Sławka”, zorganizowanej staraniem Tomka Tłuczkiewicza i Mila Kurtisa w pięciu warszawskich klubach.

Koncerty, jakie w czasie siedmiu styczniowych dni odbyły się w Fabryce Trzciny, Akwarium Jazzarium, Tygmoncie, Jazz Clubie Rynek i MCKiS Elektoralna, złożyły się w prawdziwy festiwal, na którym wystąpiło kilkanaście różnych formacji. Znalazły się wśród nich i aktualnie koncertujące zespoły, i takie, które specjalnie reaktywowano po latach na tę właśnie okazję, składy utworzone ad hoc oraz parę znanych wokalistek. Kluczem ich doboru było oczywiście uprzednie wspólne granie ze Sławkiem, a ich różnorodność stylistyczna stanowiła świadectwo niezwykle szerokich horyzontów muzycznych tego artysty i szacunku, jakim się cieszył wśród swych kolegów.

Wypada też podziwiać niesamowitą energię Tomka Tłuczkiewicza, który w ciągu niewiarygodnie krótkiego okresu czasu ściągnął muzyków z czterech (nie licząc Polski) krajów na dwóch kontynentach, zachęcił do wspólnego grania artystów, których drogi często rozeszły się już przed dziesiątkami lat i to nie zawsze w przyjaznych okolicznościach, a wreszcie zmontował z tego znakomity program. Był to bowiem festiwal, mimo tragicznych okoliczności, jakie go zrodziły, pozytywnych emocji.

Na pierwszy ogień poszła Fabryka Trzciny z największą do wypełnienia salą. Jeszcze na trzy dni przed koncertem dzwonił Milo spanikowany, że sprzedano zaledwie jedną trzecią biletów, a na mieście brak choćby śladu plakatu zapowiadającego imprezę. Medialna i szep-tana propaganda okazała się jednak zupełnie wystarczająca, bo gdy na estradzie pojawiło się, rozpoczynające imprezę, Trio Andrzeja Jagodzińskiego, na sali nie widać było ani jednego wolnego krzesła. Pianista i towarzysząca mu sekcja już na wstępie wprowadzili słuchaczy w nastrój zadumy chopinowskimi Preludium e-moll i Nokturnem Es-dur. Nastrój podtrzymał Maciej Strzelczyk wykonując wspólnie z Triem Alone Together i I Remember April.

Pierwszą niespodziankę imprezy sprawili Tomek Stańko i Wojtek Waglewski. Rzadko bowiem można dziś usłyszeć Stańkę w roli akompaniatora, tym razem w minorowych, pełnych emocji kompozycjach Waglewskiego. Stańko w konwencji bluesowej, niemal funkowej? Czemu nie. Tak też zapewne sądziła publiczność, której aplauz nagrodzony został bisem w postaci przejmującego wykonania kołysanki z „Rosemary’s Baby”. Warto by było tego składu posłuchać w wymiarze całego koncertu. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że większość wykonawców Kulpowiczowskiego festiwalu miała czas na wykonanie zaledwie trzech, rzadziej czterech utworów. Mocnych wrażeń dostarczyła też Krystyna Prońko, wykonując trzy utwory z towarzyszeniem Artura Dutkiewicza na fortepianie. Ten ostatni, przesiadłszy się za elektroniczną klawiaturę wystąpił jeszcze jako partner w duecie z Tomaszem Szukalskim. Majestatyczne, potężne brzmienie instrumentów klawiszowych i przenikliwy płacz tenoru dosłownie chwytały za gardło.

„Fabryczną” część imprezy zwieńczył koncert zreformowanego po latach String Connection w swym pierwszym, oryginalnym składzie. Już w otwierającej ich set kompozycji Kulpowicza Goa Time zespół ostro przyczadował i tak było aż po zagrany na bis Back-in-Nang. Było to znakomite granie, odpowiednio docenione przez publiczność i należy tylko mieć nadzieję, że przekonało to członków String Connection do ponownego spotkania na dłuższą trasę!

Drugi koncert imprezy, w Akwarium Jazzarium, wypełnił Sekstet Stanisława Sojki z gościnnie występującym skrzypkiem Henrykiem Gembalskim. Sojka jak zwykle mistrzowsko dozował emocje, które jego zespół znakomicie przetwarzał na tkankę muzycz-ną. Zwracał uwagę znakomity gitarzysta, nadający całości wyraźnie bluesowe brzmienie. Z kolei Gembalski w swym solowym spocie dłuższy czas popisywał się techniką, ale jakoś większych emocji na sali nie wzbudził.

Występ zespołu Piotra „Bociana” Cieślikowskiego w Tygmoncie był chyba najbliższy tego, co można by określić jako muzyczny „tribute” Sławkowi Kulpowiczowi. Na jego program, zgodnie z tytułem, „I Remember Coltrane”, składały się kompozycje takie jak Naima, Chasing the Trane, India i Afro-Blue. Pierwotnie w jego wykonaniu miał wziąć udział sam Kulpowicz, tym razem musiał go już zastąpić Paweł Kaczmarczyk. Po dwóch znakomitych, energetycznych setach zespołu publiczność oczekiwała równie stymulującego jamu, jaki przewidywał program. Niestety wszystko ograniczyło się do jedynego Straight No Chaser, w składzie Jonkisz, Wegehaupt, Kaczmarczyk i Cieślikowski.

Na brak publiczności nie mógł narzekać kolejny benefisowy koncert, w staromiejskim Jazz Clubie Rynek. Otwierający go Vitold Rek, który specjalnie przyjechał z Niemiec by złożyć muzyczny hołd Sławkowi, zaprezentował się jako solista, grając na kontrabasie, głównie arco, i podśpiewując w wiązance ludowych melodii z Rzeszowszczyzny i inspirowanych nimi kompozycji własnych. Elektronika, którą częściowo wspomagał się Rek, była też istotnym składnikiem występu Uli Dudziak w nietypowym dla niej towarzystwie Piotra Iwickiego i Milo Kurtisa. Głównie akustyczne brzmienie zaprezentował za to zespół Angelic Music, kierowany przez harfistkę Annę Faber. Współpracowała ona swego czasu z Kulpowiczem, co tłumaczyło jej udział w tym koncercie, bo uprawiana przez nią muzyka odległa była od jazzu o lata świetlne.

Koncert w MCKiS na Elektoralnej zamknął „Benefis dla Sławka” wyjątkowo mocnym akcentem. Paradę gwiazd polskiej sceny jazzowej rozpoczęła stylowo i z klasą Ewa Bem. Wyjątkowym wydarzeniem okazał się występ zespołu Zbigniewa Namysłowskiego, gdzie obok muzyków najmłodszego pokolenia (z wszechobecnym na imprezie, znakomitym Kaczmarczykiem) po raz pierwszy od 30 (!) lat pojawili się w sekcji rytmicznej Paweł Jarzębski i Janusz Stefański. Porywające solo Jarzębskiego w Jasmine Lady przypomniało wszystkim, że mimo całego legionu młodych basistów, jaki nam wyrósł w kraju w ostatnim dwudziestoleciu jest to w dalszym ciągu jeden z najlepszych Polaków grających na tym instrumencie.

Z samych Stanów, specjalnie na imprezę przyleciała ciemnoskóra wokalistka Radha Botofasina, związana z Kulpowiczem węzłami przyjaźni i wyznawanej religii, co tłumaczyło hinduski chant, którym zaczęła występ. Zakończyła go jednak bardziej konwencjo-nalnie, bo dwoma spirituals, He’s the One i He’s Got the Whole Wide World in His Hands, tym ostatnim z wokalną partycypacją – niestety skromną – widowni.

Jarek Śmietana wystąpił – jak sam to określił – z „lokalną sekcją” rytmiczną ale za to z nowym, przygotowywanym do nagrań, programem kompozycji Ornette’a Colemana. Na bis porcja nostalgii – Pamiętasz, była jesień połączona z Night in Tunisia.

Podobnie jak występ Śmietany nie zapowiadaną uprzednio atrakcją był zespół Jacka Kochana z Jarzębskim, Piotrem Baronem (ts) i Piotrem Wojtasikiem (tp). W ich wykonaniu Yellow Car for the First Time i Black and Yellow wniosły dawkę wyjątkowej energii. Tuż przed ich występem prezes PSJ Krzysztof Sadowski odczytał list ministra kultury, przyznający Kulpowiczowi odznaczenie „Gloria Artis”.

Ptasi Chór i kolejna unia starych wyjadaczy (Ptak i Miśkiewicz) z młodymi wilkami (bracia Majewscy i Wojtek Pulcyn) w klasycznym repertuarze dwóch standardów i kompozycji własnej lidera Takie sobie robaczki. Niemal identyczny skład, minus Ptak, pojawił się później na estradzie jako zespół Henryka Miśkiewicza. Nieco inną konwencję zaprezentował Kwartet Zbyszka Wegehaupta, w repertuarze zaczerpniętym z jego najnowszej płyty „Tota”. Mniej tu było nieokiełznanej energii a więcej precyzji w grze zespołowej.

Nie mogło być przypadkiem powierzenie zespołowi Kazimierz Jonkisz Energy roli cody, klamry spinającej całą imprezę. Ta wyjątkowo trafnie nazwana grupa pojawiła się na estradzie w specjalnie wzmocnionej obsadzie, gdzie jej dwóch „etatowych” tenorzystów Borysa Janczarskiego i Tomasza Grzegorskiego zasilili Henryk Miśkiewicz i Piotr Baron. Sekcja rytmiczna (Jonkisz - dr i Pulcyn - b) pobiła tym razem znakomitą przecież konkurencję, ale najsilniejszych wzruszeń dostarczyli goście zespołu. W finałowym Afro-Blue wspaniałe, drapieżne, niemal aylerowskie solo zagrał Piotr Baron, ale odpowiedź Miśkiewicza była wręcz powalająca. Ten znany z pięknego, lirycznego tonu swego altu muzyk, tym razem zagrał z zapierającą dech w piersiach pasją.

Marek Garztecki
 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu