Koncerty
Cassandra Wilson
fot. Jacek Michałowski

Cassandra Wilson w księżycowej poświacie

Grażyna Świętochowska


Zapraszając Cassandrę Wilson na obchody Roku Jana Heweliusza władze miasta Gdańsk mile swoich mieszkańców zaskoczyły. Amerykańska wokalistka wystąpiła 30 stycznia w Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance.

Jaki mógł być ten koncert? Logiczną sekwencją, dopełnieniem narracji o ostatniej płycie Cassandry Wilson „Silver Pony”, jaka pojawiła się na łamach poprzedniego numeru JF 1-2/2011. Cover story utkane przez Pawła Brodowskiego z drobnych pereł nawiązań, kontynuacji, podskórnego dialogu nowych i dawniejszych utworów, wreszcie z partnerskiej opowieści samej artystki o intencjach i aurze muzycznego zrozumienia towarzyszących nagraniu nowej płyty pozostało obietnicą koncertu, którego uczestnikiem miałam nadzieję zostać. 

Jaki był? Podwójny (godz. 18.00 i 20.00) i krótki. Ten o 18.00, w którym brałam udział, mimo reprezentacji lokalnych oficjeli i ich obowiązkowych dla takich miejsc scenicznych występów, formułą najbliższy był próbie generalnej. Ukłonem
w stronę obchodów Roku Jana Heweliusza był inicjujący występ Fly Me to the Moon, mimo licznych wykonań na zawsze należący już do Franka Sinatry. In other words – gdański astronom budując peryskop czy wprowadzając wiedzę o nowych gwiazdozbiorach musiał oczywiście poprzestać jedynie na obserwacji Srebrnego Globu.

Z materiału ostatniej płyty zabrzmiały jedynie trzy utwory: Forty Days and Forty Nights (blues z repertuaru Muddy Watersa), tytułowy Silver Pony (być może tego właśnie wieczoru też odwołujący się do gwiezdnej przejażdżki) i nowoorleańska pieśń żałobna Went Down to St. James Infirmary, wypełniona nawoływaniem do tych, którzy pozostają, by pozwolili zmarłemu odejść, powinna stać się częścią i naszej sepulkralnej tradycji. Obok Caravan Duke’a Ellingtona instrumentalną i wokalną harmonię dało się poczuć w fenomenalnym Harvest Moon z „New Moon Daughter”.

Po raptem siedmiu utworach okazało się, że koncert właśnie dobiegł końca. Miłym gestem był bis, w którego realność nie wierzył nawet prezenter, po kontynuującym trop pochówków Death Letter, mówiącym, a jakże o pozostawianiu, rozstawianiu i wyjeżdżaniu chciałoby się jednak usłyszeć jeszcze wiele, wiele innych utworów.

Według słuchaczy koncertu z godziny 20.00, scenariusz liczby i układu kompozycji został dokładnie powtórzony. Artystce towarzyszyli: fantastyczny gitarzysta Marvin Sewell, na fortepianie Jonathan Batiste, na kontrabasie Lonnie Plaxico oraz tworzący sekcję instrumentów perkusyjnych: Lekan Babalola (kongi) i Herlin Riley (bębny).

Grażyna Świętochowska


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 3/2011

 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu