Koncerty
Gary Peacock, Keith Jarrett, Jack DeJohnette
Sven Thielmann/ECM Records

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 7-8/2012

Cesarski Wiedeń oklaskuje króla Jarretta

Marek Dusza


W niedzielę 8 lipca trio Jarrett/Peacock/DeJohnette rozpoczęło w Wiedniu europejskie tournée. Zagrali w sumie dziewięć koncertów m.in. w Baden-Baden, Zurichu, Stambule, by 29 lipca zakończyć trasę w Rzymie.

Koncerty Keitha Jarretta solo czy w trio są dziś bardziej pożądane niż niegdyś występy Milesa Davisa. Zamożni fani jeżdżą tam, gdzie ma zagrać, a jest tych miejsc kilka, kilkanaście w roku. Nie jest tajemnicą, że taki koncert kosztuje ok. 300 tysięcy dolarów lub euro.

Od kilku lat właśnie w lipcu Jarrett wyrusza na trasę koncertową z kontrabasistą Garym Peacockiem i perkusistą Jackiem DeJohnette’em. Tym razem rozpoczął ją w wiedeńskim Kozerthausie, sali na 1865 miejsc. Bilety w cenie od 59 do 170 euro sprzedawały się długo, najdroższe były dostępne niemal do ostatniej chwili. Te trafiły w ręce turystów, którzy w dzień podziwiają zabytki, a wieczorami słuchają koncertów w salach ozdobionych złotem. Przełom czerwca i lipca to czas Jazz Fest Wien, festiwalu prezentującego jazz, blues i okolice. Występy Melody Gardot, Herbie’ego Hancocka i Rufusa Wainwrighta w przepięknej Staatsoper przyciągnęły komplety widzów.

Ponieważ od 2003 r. Keith Jarrett omija Polskę, nie pozostawało nic innego, jak pojechać na festiwal do Wiednia, co stało się możliwe dzięki pomocy organizacji promujących turystykę: Austria.Info i Wien.Info.

W zabytkowej sali Konzerthausu wyczuwało się podniosły nastrój. Nawet dla Wiedeńczyków, przywykłych do wielkich muzycznych wydarzeń, koncert Jarretta był wyjątkowy. Wraca tu, od kiedy 13 lipca 1991 r. nagrał w Staatsoper znakomity solowy album „Vienna Concert”.

Muzycy wyszli na scenę przy burzy oklasków, stanęli na chwilę na jej brzegu, skłonili się nisko i skierowali do swoich instrumentów. Jarrett sięgnął po gruby plik nut leżący na Steinwayu i ostentacyjnie upuścił go na podłogę. Będzie się działo, można było pomyśleć, bo niektóre jego zachowania są dziwaczne. Mruknął pod nosem, podniósł nuty, położył pod klapą fortepianu i stracił dla nich zainteresowanie do końca występu.

Kilka pierwszych akordów fortepianu Peacock wykorzystał na strojenie kontrabasu. Jarrett zaczął temat delikatnie muskając klawiaturę, grał cicho, nawet jak na salę symfoniczną z nagłośnieniem. Po chwili dołączyła do niego sekcja rytmiczna. Nie było pewne, czy muzycy zagrają standardy, czy jak jedenaście lat temu w Tokio kompozycje Jarretta i spontaniczne improwizacje utrwalone na płycie „Always Let Me Go”. Tym razem był to koncert standardów.

Chociaż trio firmują nazwiska trzech muzyków, to Jarrett decyduje o wszystkim. Kiedy chciał zacząć temat sam, podnosił w górę dłoń i wskazywał palcem na fortepian. Kiedy zaczynali razem, sygnałem był uniesiony palec wskazujący. Pierwsza część koncertu trwała 40 minut, ale dopiero w ostatnim standardzie przed przerwą Jarrett pozwolił sobie na eksperyment. Powtarzał kilka razy te same akordy oczekując na reakcję Peacocka i DeJohnette’a. To technika znana z jego recitali solowych, totalnie improwizowanych, kiedy szuka właściwej nuty, harmonii, melodii. Czasem ją dośpiewuje. W Wiedniu krzyknął raz, aż ciarki przeszły po plecach, czasem cicho pomrukiwał. Nastrojowe tematy zaczynał od solowej improwizacji ledwo zaznaczając temat. Pochylony nisko nad klawiaturą wyczarowywał harmonie, które chciałoby się zapamiętać na zawsze. Kiedy wpadał w trans improwizacji z zespołem, kołysał się na taborecie, unosił się, stawał przy klawiaturze, jakby tańczył.

Druga część występu trwała godzinę, a wydawało się, że była to chwila. Trio Jarretta wyczarowywało muzykę, jakiej nie znajdziemy na żadnej płycie. Może to szczególna sala i fluidy płynące z widowni, nastrój oczekiwania i zachwytu harmonijnymi dźwiękami, a może fakt, że słucha się wielkiego artysty na żywo. Słuchacze zaczęli reagować gorąco na solówki, doceniać, dziękować i dopingować. Owacje na stojąco zachęciły muzyków do bisu – najpiękniejszej ballady zakończonej motywem kołysanki, jakby na pożegnanie i na dobranoc. Ale publiczność nie poprzestawała na oklaskach, okrzyki wywołały muzyków na drugi bis. Kiedy wydawało się, że tym może nie być końca, razem z muzykami pojawił się rosły manager, który powiedział: „Prosiliśmy, żeby nie robić żadnych zdjęć. Żadnych to znaczy żadnych!” To był znak, że to koniec koncertu. Niepotrzebny zgrzyt.


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu