Koncerty
Dee Dee Bridgewater
fot. Jan Rolke

Dee Dee Bridgewater w Archikatedrze

Piotr Rodowicz


Archikatedra Warszawska, gdzie 20 grudnia ub.r. odbył się koncert świąteczny Dee Dee Bridgewater, to miejsce niezwykłe. Najważniejsze sanktuarium w mieście gości wielu muzyków jazzowych i klasycznych. A publiczność wielce sobie ceni te spektakle, bo słuchanie muzyki w tych murach nabiera głębszego wymiaru.

Już samo wejście do Katedry jest wielkim przeżyciem, bo za chwilę odbędzie się tu duchowe misterium. To niezwykłe wrażenie potęguje ciekawa i inspirująca akustyka oraz doskonałe nagłośnienie. Gotyckie surowe wnętrza nastroiły
też samą artystkę, która powiedziała, że zastanawiała się, w jakim składzie tutaj wystąpić. Najodpowiedniejszy wydał jej się akompaniament samego fortepianu. To jedyny taki koncert w czasie jej tournée po Europie. Dee Dee wybrała też odpowiedni repertuar. Oprócz świątecznych kolęd w aranżacji towarzyszącego jej na fortepianie Edsela Gomeza zaśpiewała też kilka standardów jazzowych.

Koncert rozpoczęła od tradycyjnej kolędy Away in a Manger, którą wykonała z zaskakującą dbałością o każdy dźwięk i słowo. Ta jej precyzja wykonawcza charakteryzowała też pozostałe utwory. Niezależnie, czy to był śpiewany ad libitum skomplikowany Midnight Sun, czy też rytmiczna i ekspresyjna kolęda Jingle Bells, docierały one do serc słuchaczy.

Podobało się też to, że wokalistka nawiązywała serdeczny kontakt z publicznością, opowiadając nieco o swej historii muzycznej, o odniesieniach do wzorców wykonawczych śpiewanych utworów. Wspomniała więc welwetowy głos Binga Crosby’ego w jego wersji White Christmas, doskonałego wokalistę Mela Tormego i jego wspaniały Christmas Song, kompozytora, bandleadera i trębacza Thada Jonesa w jego balladzie A Child Is Born oraz oczywiście Billie Holiday.

Tej ostatniej, jak wiemy, poświęciła swą niedawną płytę „Eleonora Fagen – To Billie With Love”. Wykonując jej sztandarowe pieśni God Bless the Child i Strange Fruit, Dee Dee uświadamia nam, jak mało znamy prawdziwe oblicze Billie Holiday. Dlatego w tytule płyty widnieje właściwe jej nazwisko Eleonora Fagen. Dramatyczny i przeszywający krzyk na końcu Strange Fruit dał nam do zrozumienia, że protest tego utworu przeciw niesprawiedliwości społecznej i rasizmowi na świecie jest nadal aktualny.

Koncert kończył z ekspresją i dynamiką oraz doskonałą improwizacją wykonany My Favourite Things, gdzie przypomniała nam swe właściwe oblicze wielkiej, jazzowej, improwizującej scatem wokalistki. Zachwycona publiczność brawami wywołała artystkę na bis. Dee Dee pożegnała nas wykonując solo, bez towarzyszenia fortepianu, natchniony song Amazing Grace.

Ten standardowy program wykonany wzorcowo i z wielką dbałością nie zabrzmiałby tak urokliwie w normalnej sali koncertowej. Nasze przeżycia i refleksje stały się równie ważne, co sama piękna i prosta przecież muzyka.

To był chyba najlepszy z dotychczasowych świątecznych koncertów, jakie zorganizowała Stołeczna Estrada.

Piotr Rodowicz


Artykuł opublikowane w JAZZ FORUM 1-2/2012



 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu