Koncerty

fot. Anna Rezulak

Opublikowano w JAZZ FORUM 9/2016

Jimek+

Borys Kossakowski


Widowiska z plusem od kilku lat elektryzowały fanów jazzu wielkimi nazwiskami. Leszek Możdżer, Marcus Miller, Tomasz Stańko, Bobby McFerrin, Esperanza Spalding i ich goście: Herbie Hancock, Wayne Shorter, John Scofield – takich koncertów ze świecą szukać na całym świecie. Poprzeczkę zawieszono na kosmicznej wysokości.

I kiedy wydawało się, że formuła się powoli wyczerpuje i więcej z tej cytryny wycisnąć się nie da, organizatorzy wykonali zwrot. Najpierw delikatny, bo imprezę w 2015 roku poświęcono nie jednemu artyście, ale całemu gatunkowi – był to Swing+. Zaś w tym roku (koncert odbył się 13 sierpnia na gdańskiej Ołowiance) ekipa Solidarity of Arts przygotowała rewolucję, zamiast jazzowej supergwiazdy zaproszono młodego kompozytora Radzimira „Jimka” Dębskiego, który jazz wprawdzie kocha całym sercem, ale najbardziej ciągnie go do… hip-hopu. Fani jazzu mogli kręcić nosem, czy słusznie?


fot. Anna Rezulak

Jazzu w tegorocznym programie było stosunkowo niewiele, ale Radzimir zadbał, by jego fani nie byli zawiedzeni. Na modłę swojego „Hip-Hop History Orchestrated” przygotował historię jazzu, którą wykonał razem z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. Długo trzeba było na nią czekać, ale było warto. Pięćdziesiąt jeden słynnych tematów jazzowych Jimek zaaranżował w jedną suitę, dbając o dramaturgię i spójność całości. Poszczególne fragmenty płynnie przechodziły jeden w drugi, Coltrane w Jobima (Giant Steps w rytmie bossa novy), Parker w Kapera, a Kaper w Komedę. Zaczęło się filmowo – od Iron­side Quincy’ego Jonesa, tematu znanego z filmu „Kill Bill” Quen­tina Tarantino. Filmowo było również i dalej, bo znalazło się miejsce dla When You Wish Upon a Star znanej z czołówki disneyowskich filmów, Moon River Henry’ego Manciniego (ze „Śniadania u Tiffany’ego” oczywiście) czy Sleep Safe and Warm, czyli kołysanka z „Dziecka Rosemary”.

Chronologicznie zaś swą historię Jimek rozpoczął od ragtime’u, Gershwina i Ellingtona (Maple Leaf Rag, Rhapsody in Blue, It Don’t Mean a Thing itp.). Lata 50. to m.in. Why Try to Change Me Now znane m.in. z wersji Franka Sinatry czy Blue in Green Milesa Davisa poprzedzony oryginalnym intro Billa Evansa, który jest prawdziwym kompozytorem tego utworu. Fanom rytmów latynoskich Jimek zafundował zaś gorącą podróż przez Girl From Ipanema, Mas Que Nada, czy Oye Como Va. Było jeszcze i Take Five z repertuaru Brubecka, Cantaloupe Island Herbie’ego Hancocka, a całość skończyła się hymnem hard bopu Moanin’ Bobby’ego Timmonsa.


fot. Anna Rezulak

Była to historia bardzo osobista, z jazzem Jimek zapoznawał się wertując przepastną płytotekę rodziców. Kronikarze mogliby się zżymać, że zabrakło miejsca dla tego czy owego (lista nieobecności siłą rzeczy była wielokrotnie dłuższa, niż lista obecności). Trzeba jednak przyznać, że całość zabrzmiała fantastycznie, kolejne tematy transformowały się, mutowały, przeistaczały się jak efekty specjalne w najlepszych hollywoodzkich produkcjach. To było świetne show, a publiczność nie oszczędzała rąk przy oklaskach. Warto wspomnieć, że orkiestrę NOSPR i Jimka wspierali na scenie jazzmani: Jose Manuel Juarez, Tomek Nawrocki i 13-letni Igor Falecki - perkusja, Andrzej Święs - kontrabas, Michał Tokaj - fortepian, Jerzy Małek - trąbka, Tomek Grzegorski - saksofon tenorowy.

Zaraz po jazzowej suicie Jimka dostaliśmy na koniec inny jazzowy smakołyk – Kenny Garrett Quintet. Tu widzowie (których było już niestety niewiele) nie oszczędzali także nóg i gardeł, bo afro-cuban jazz serwowany przez kwintet momentalnie porwał publiczność do tańca i śpiewów. Na scenie Garretowi towarzyszyli: Corcoran Holt - kontrabas, Rudy Bird - perkusjonalia, Vernell Brown - fortepian, Samuel Laviso - perkusja. Jak oni grali! Luźno, swobodnie, bezpretensjonalnie. Lider zaprezentował się nie tylko jako saksofonista, ale także jako wokalista, beat-boxer, wodzirej (domagając się, z powodzeniem, śpiewu także od widowni) i dyrygent zespołu. A wszystko to bez cyrkowej przesady znanej z wielu estrad, bez nadmiernego popisywania się. Często nadużywa się sformułowania, że „artysta czuje się na scenie jak ryba w wodzie”. Lecz właśnie w tym przypadku leży ono jak ulał. W pamięci widzów zaś na długo zostanie temat Happy People, z którego Garrett zrobił odrębną historię, wielokrotnie kończąc i rozpoczynając na nowo, ku uciesze tańczących pod sceną.

Elementy jazzu pojawiały się także w trakcie występu trzech innych „podmiotów wykonawczych”. Kwartet Alune Wade’a z Senegalu w składzie Leo Genovese - p, Macodou Ndiaye - dr, Renaud Gensane - tp, Olivier Tshimanga - g zaprezentował sjestowe, ciepłe afrykańskie fusion w stylu Richarda Bony. Anielski głos lidera w mgnieniu oka kazał zapomnieć widzom, że jeszcze przed chwilą lało jak z cebra, a nad głowami nadal wisiały ciężkie chmury. Dosłownie na chwilę na scenie pojawił się w solowej odsłonie pianista Michał Tokaj, który połączył Jimkową historię hip-hopu (o niej za chwilę) z występem Kapeli Maliszów. Jeśli dobrze zapamiętałem, podchwycił on temat New York – Empire State of Mind Alicii Keys i Jaya Z, grany chwilę wcześniej przez orkiestrę. Niestety – takich łączników, kolaboracji, było w tym roku jak na lekarstwo. Doskonale pamiętamy Esperanzę Spalding, Tomasza Stańkę, czy Leszka Możdżera wędrujących po scenach i dołączających do występów swoich gości. Zaaranżowane w ten sposób efemeryczne składy były solą tego widowiska. W tym roku bardzo mi ich brakowało.


fot. Anna Rezulak

Improwizacjami (choć raczej rockowymi) popisywał się także septet wokalny Naturally 7 śpiewający a cappella. Dla zespołu z Nowego Jorku najważniejsze było show – mieli przygotowane nawet układy choreograficzne – ale trzeba przyznać, że poziom wykonawczy tego septetu był oszałamiający. Zwłaszcza „sekcja rytmiczna” w składzie Warren Thomas („perkusja”) oraz Kelvin „Kelz” Mitchel („gitara basowa”) mogła wprawić w osłupienie. Wszystkie dźwięki na scenie były emitowane z ludzkich gardeł, ale bas brzmiał tak, jakby na scenie stał Bill Laswell – nisko, mocno, aż dudniło w klatce piersiowej. Wokaliści prezentowali niezwykłą wszechstronność, potrafili zagrać solo przesterowanej gitary, rapować, a gdy trzeba – zamieniali się w anielski chór lub miękko brzmiącą sekcję dętą. Zagrali kilka swoich kompozycji, ale publiczność najlepiej się bawiła przy coverach – Englishman in New York Stinga, While My Guitar Gently Weeps Beatlesów, czy Fix You z repertuaru Coldplay.

Niestety, szybko okazało się, jak daleko polskim raperom do jakości wokalistów z Naturally 7. A przecież hip-hop stanowił lwią część tego widowiska. Pierwszy na scenie pojawił się katowicki raper Miuosh. To właśnie od wspólnego projektu Jimka z Miuoshem zaczęła się przygoda tego pierwszego z orkiestrą NOSPR. To właśnie na tamten koncert w 2015 roku Jimek przygotował swoje Hip-Hop History Orchestrated, suitą z połączonych klasycznych temat w hip-hopowych. Wówczas zagrana na bis, podbiła później w Internecie serca fanów i artystów hip-hopowych na całym świecie. Na Ołowiance nie mogło zabraknąć tej wyjątkowej składanki, którą Jimek specjalnie na potrzeby widowiska rozbudował o kolejne fragmenty układanki. Zagrano ją mniej więcej w o połowie widowiska  między Naturally 7 a Kapelą Maliszów zaczęła się przygoda tego pierwszego z orkiestrą NOSPR. To właśnie na tamten koncert w 2015 roku Jimek przygotował swoje „Hip-Hop History Orchestrated”, suitę z połączonych klasycznych tematów hip-hopowych. Wówczas zagrana na bis, podbiła później w Internecie serca fanów i artystów hip-hopowych na całym świecie. Na Ołowiance nie mogło zabraknąć tej wyjątkowej składanki, którą Jimek specjalnie na potrzeby widowiska rozbudował o kolejne fragmenty układanki. Zagrano ją mniej więcej w połowie widowiska – między Naturally 7 a Kapelą Maliszów.


fot. Anna Rezulak

Wracając do Miuosha – spośród trzech polskich składów rapowych, to właśnie on chyba wypadł najlepiej. Po pierwsze – jego występ był stosunkowo krótki (co przy czterogodzinnym widowisku paradoksalnie staje się wartością), po drugie – cały czas za plecami miał orkiestrę NOSPR. Co więcej, jego utwory świetnie się wpisały w podniosły charakter symfonicznych aranżacji. Zwłaszcza Nie mamy skrzydeł czy poruszająca Piąta strona świata z odtworzonym refrenem nieżyjącego już Jana „Kyksa” Skrzeka mogły robić wrażenie.

Blado wypadł zaś wyczekiwany przeze mnie Kaliber 44, który w przeszłości ze smakiem samplował stare jazzowe płyty, wycinając z nich chwytające bity. O ile jeszcze trzy utwory grane z orkiestrą NOSPR (Wena, FilmNieodwracalne zmiany) zabrzmiały całkiem przyzwoicie, to pozostałe pięć, z podkładem rytmicznym serwowanym przez didżeja, zabrzmiało płasko i nużąco. AbraDab i Joka, którzy na nagraniach studyjnych potrafią ciekawie bawić się modulacją głosu, tutaj po prostu krzyczeli. Przeciętnie wypadł także skład Łona, Webber & The Pimps, choć szczecińskiemu raperowi towarzyszył akurat żywy zespół. Tu aż się prosiło, żeby do składu dołączył ktoś z kwartetu Alune Wade’a, Naturally 7, czy rodziny Maliszów. Gościnne solówki miałyby tu fantastyczny smak!

Każdy eksperymentator szukający zmian ponosi ryzyko. Tym większe, im większy sukces odniósł. Ryzyko, że spadnie, że zawiedzie oczekiwania publiczności. A oczekiwania były ogromne. Jimek wyszedł z tegorocznej konfrontacji obronną ręką, a jego aranżacje orkiestrowe mogły się podobać (czekamy na wideo z „Historii Jazzu”). Podniesienie ceny biletów za wstęp do Golden Circle (z 5 do 80 zł) sugeruje, że festiwal ma problemy ze sponsorami. Mamy nadzieję, że przejściowe. Bo choć nie wszystko na Ołowiance w 2016 roku trzymało poziom, do którego nas przyzwyczaiła ta impreza, to nie ukrywam, że… czekam z niecierpliwością na kolejne widowisko z plusem.

Borys Kossakowski



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu