Każda wizyta w Nowym Jorku to dla miłośnika jazzu wyjątkowa okazja do posłuchania jazzu granego na żywo na najwyższym poziomie. Wystarczy spojrzeć na program koncertów zamieszczany na przykład w miesięczniku „New York Jazz Record” (gorąco polecam go wszystkim jazz fanom wybierającym się do Wielkiego Jabłka, jest dostępny za darmo formacie pdf), aby stanąć wobec dylematu – na jaki koncert wybrać się dziś wieczorem?
Muszę jednak przyznać, że we wtorek 30 czerwca wraz ze znanym z łamów JAZZ FORUM Maćkiem Nowakiem (również znakomitym fotografem, co widać na dołączonych zdjęciach) i ks. Włodkiem Łasiem, stałymi towarzyszami moich nowojorskich wypraw, nie mieliśmy większych wątpliwości – tego wieczoru musieliśmy wybrać się do słynnego Dizzy’s Coca-Cola Jazz Club, w którym na jedynym koncercie w Nowym Jorku występował Maciej Obara International Quartet. Polak w Nowym Jorku, w Lincoln Center – tego nie wolno było przepuścić. Nie wiem, czy któremuś z polskich muzyków udało się już trafić do tego renomowanego miejsca. Może grał tu Tomasz Stańko, ale w moich poszukiwaniach w Internecie nie trafiłem na żaden ślad takiego koncertu.
Spore wrażenie robi już samo miejsce, w którym znajduje się Dizzy’s Coca-Cola Jazz Club. Umieszczony na piątym piętrze Time Warner Center klub dysponuje – w odróżnieniu od wielu innych, nawet tych bardzo znanych jazzowych klubów (jako pierwszy przychodzi mi na myśl słynny Village Vanguard, do którego schodzi się prawie tak, jak do piwnicy) – przestronnym i nowoczesnym wnętrzem. Przez szklaną ścianę, na której grają muzycy, widać wieżowce Manhattanu, a w dole Central Park. Czyż można sobie wyobrazić bardziej sugestywne miejsce?
Jak w większości nowojorskich klubów, muzycy grają tu dwa, mniej więcej godzinne, sety. I tu pierwsza niespodzianka – kiedy chcieliśmy zarezerwować bilety na pierwszy set, okazało się, że można jeszcze dostać jakieś miejsce przy barze, bilety na miejsca na sali zostały już wyprzedane. No to świetnie – mówimy, może zmobilizowali się nasi rodacy. Idziemy zatem na drugi set. Okazuje się, że i tym razem sala jest prawie pełna, a ku naszemu zdziwieniu język polski słychać chyba tylko przy jednym stoliku. Publiczność jest raczej wielojęzyczna, choć przeważa oczywiście angielski.
Koncert rozpoczyna się od zapowiedzi Piotra Turkiewicza – szefa festiwalu Jazztopad (przy udziale Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku). Dowiadujemy się występ Macieja Obary w Dizzy’s Coca-Cola Jazz Club nie jest wydarzeniem jednorazowym. Wrocławski festiwal nawiązał stałą współpracę w nowojorskim klubem i na przyszły rok planowane są występy liczniejszego polskiego „desantu”. Oby nic nie przeszkodziło w realizacji tych ambitnych planów! Większa obecność naszych muzyków w stolicy jazzu byłaby na pewno pożądana.
No i wreszcie czas na koncert. Międzynarodowy Kwartet Macieja Obary to przedsięwzięcie polsko-norweskie. Oprócz lidera tworzą go pianista Dominik Wania, kontrabasista Ole Morten Vaagan i perkusista Gard Nilssen. Kwartet ma już na swoim koncie wydaną przez wytwórnię For Tune płytę z muzyką Krzysztofa Komedy. Na nowojorskim koncercie muzycy przedstawili natomiast oryginalne kompozycje, szkoda tylko, że ich tytuły nie były zapowiadane. Z drugiej jednak strony muzyka, której nie przerywało mówione słowo, tworzyła pewną zamkniętą całość – i kto wie, może muzykom również chodziło o to.
Nieco ponadgodzinny set dał dobre wyobrażenie o muzyce Obary i jego towarzyszy, można też było usłyszeć i zobaczyć, że kilka lat wspólnego grania dobrze scementowało ten zespół, który gra nowoczesny, czasami bardzo energiczny, a czasami liryczny jazz. Trudno było mi nie porównywać tej muzyki z koncertem zarejestrowanym na płycie poświęconej Komedzie. Powiedziałbym, że – może to wpływ wszechobecnego w Lincoln Center ducha Wyntona Marsalisa – nowojorski koncert trzymał się bardziej środka jazzu, unikając nazbyt awangardowych wycieczek. A może po prostu muzycy starali się trafić do szerszej publiczności, która zazwyczaj odwiedza tego rodzaju kluby.
Tak czy owak, koncert Obara International Quartet w Dizzy’s Coca-Cola Jazz Club był wydarzeniem znaczącym. Miejmy nadzieję, że to tylko początek bardziej odczuwalnej obecności polskiego jazzu na nowojorskiej scenie.
Jarosław Merecki
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>