Koncerty

fot. Marek Rokoszewski


Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 9/2013

Roger Waters w Warszawie

Dariusz Michalski


Od kiedy w 1961 w Berlinie Wschodnim polecono zbudować potężny mur dzielący zły kapitalizm od dobrego komunizmu – angielskiego rysownika Geralda Scarfe’a poruszyły wcale nie tak znowu rzadkie ucieczki, pokonujących betonową przeszkodę, obywateli Niemieckiej Republiki Demokratycznej (niemal wszystkie zakończone ich aresztowaniami, jeśli nie śmiercią).


Nic dziwnego, że kiedy w 1979 brytyjski zespół Pink Floyd poruszył świat rockowy dwupłytowym albumem „The Wall” – pomysłodawcy gigantycznego przedsięwzięcia, basiście i wokaliście zespołu przyszedł z pomocą właśnie Scarfe, zaintrygowany opowiedzianym przez Rogera Watersa światem jego podświadomych samotności i wyobcowania, niemal murem dzielących go od współczesności, rzeczywistości, normalności. Naszkicowana przezeń „ludzka krewetka” Pink utożsamiała wszystkie ciemności duszy, wspomnień, lęków muzyka: brak ojca, modliszkowatą nadopiekuńczość matki, sadyzm szkolnego nauczyciela.


Ponad trzydziestomilionowy nakład „The Wall” dał sygnał do działania Alanowi Parkerowi – reżyserowi czującemu muzykę jak mało kto (dość wspomnieć musicale „Fame” i „Evita”). W 1982 na ekranach kinowych wyrosła „Ściana”, w której Pinkiem był Bob Geldof, świetnie rozumiejący swego bohatera, rockowego idola, w którego podświadomości roiła się potęga faszystowskiego dyktatora.

Reżysera nie zraziła ani katastrofa finansowa, jaką dwa lata wcześniej przyniosła trasa koncer­towa „The Wall”, ani pokrętność Watersowej ideologii (album Pink Floyd był w założeniu protestem przeciwko… stadionowemu życiu zespołu rockowego, coraz mocniej oddalającego się od słuchaczy swojej muzyki). Sam Waters – przez „prawdziwych rockfanów” krytykowany za „burżujski tryb życia” – po nieuniknionym rozstaniu z kolegami z zespołu rozpoczął mozolną pracę nad skonstruowaniem widowiska rocko­wego nafaszerowanego cytatami z wielkiej polityki, obfitującego w wizualne odniesienia, skłaniającego do refleksji.

Historia trochę mu pomogła, bowiem jesienią 1989 w NRD rozwijała się już Friedliche Re­volution (Pokojowa Rewolucja), której kulminacją był Wendezeit (Czas Przemian). Najpierw Bramę Brandenburską otwarto dla pieszych podróży „tam”, wreszcie 156 kilometrów zbrojeń, min, okopów i żelazobetonu kawałek po kawałku zaczęto rozmontowywać. 13 czerwca 1990 rozpoczęto oficjalną rozbiórkę muru, a już 21 lipca w stolicy likwidowanego państwa Roger Waters dał pierwszy koncert opowiadający na nowo ideologię pinkfloydowskiego albumu – czego byliśmy świadkami dzięki transmisji telewizyjnej.

Kolejna nowa trasa koncertowa „The Wall Live” wyruszyła w świat 15 września 2010 z kanadyjskiego Toronto, by pokonując kontynenty i oceany dotrzeć do mety w Paryżu 21 września 2013. Między szwedzkim Göteborgiem a Wiedniem, we wtorek 20 sierpnia Roger Waters ze swoją ogromną ekipą zatrzymał się na ponad dwie godziny na stołecznym Stadionie Narodowym. Co pokazał?
Przede wszystkim tytułową ogromną ścianę – dwanaście warstw wielkich białych cegieł, które w trakcie koncertu z muru wymontowywano, żeby je potem dokładać – co ilustrowało widowiskową ideologię, oczywiście odporządkowaną scenariuszowi albumu płytowego (trak­towanemu, co oczywiste, jako świętość). Jedna z dziur pomieściła na chwilę mieszczańsko wygodny pokój z lampą, fotelem i domowym ciepłem (Nobody Home). Sama Ściana była ekranem projekcji filmowych fantasmagorii – już to damskiej pupy (Don’t Leave Me Now), uosabiającej powojenny (s)pokój twarzy pieśniarki Very Lynn (Vera), samego gwiazdora (na koncercie w Londynie dwa lata wcześniej, w Comfortably Numb), już to wspaniałych animacji Geralda Scarfe’a (Waiting for the Worms, The Trial).

Były powitalne fajerwerki, były pacyfistyczne hasła (napis „Capitalism” pisany „kokakolicą”), była ogromna kukła Nauczyciela przypominająca Wujaszka Sama, była nadmuchiwana Latająca Świnia (w przedfinale publiczność wypuściła z niej powietrze), był pikujący i rozpadający się w wybuchu samolot (w Goodbye Blue Sky), było maniakalne strzelanie z kałacha, były apel i ostrzeżenie do publiczności – po polsku! („Czy są jacyś paranoicy? To dla was”, w Run Like Hell).

Była też muzyka. Obronił się przebojowy Another Brick in the Wall śpiewany (obowiązkowo!) przez dzieci. Niezłe były – instrumentalny The Last Few Bricks, a także Bring the Boys Back Home z lepszym niż lider wokalistą Robbiem Wyckoffem, Mother/Big Brother Is Watching You ze świetną partią gitary slide (brawa dla Jona Carina!), czy wreszcie finałowy Outside the Wall, zaśpiewany oraz zagrany akustycznie przez Rogera Watersa (trąbka!), z towarzyszeniem ukulele, mandoliny, banjo i dwóch gitar akustycznych. Trochę to mało jak na dwugodzinny show. Być może muzyki do słuchania było więcej, ale Stadion Narodowy do tego się nie nadaje. To była Kotlina Pogłosu.

Dariusz Michalski


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu