Koncerty
Sade

Sade: pochwała kobiecości

Vanessa Rogowska


Wiadomość o koncercie Sade w Łodzi dotarła do mnie latem. Była prawdziwą wewnętrzną radością, niespodzianką i nadzieją na spotkanie niezwykłej kobiety, której głos i muzyka zatrzymywały moją uwagę w latach 80.

Cierpliwość w odliczaniu dni do koncertu w piątek 11 listopada była błahostką w porównaniu do oczekiwania na opóźnione z powodów technicznych wejście do łódzkiej Atlas Areny. Zimno przenikało kości, ale tylko do godziny 21.00, kiedy zgasły światła, a na scenie pojawiła się Sade w pierwszych taktach Soldier of Love. Smukła sylwetka w czarnym, obcisłym stroju przyciągała głosem, ruchem i charyzmą uczestników widowiska. Znany z ostatniej płyty teledysk utrzymany w militarnym stylu stał się pierwszym z wielu barwnych, przygotowanych przez Sophie Muller filmów ilustrujących koncert. Podkreślam dopełniających, a nie drugorzędnych, bo oprócz teatru świateł wizualizacje imponowały formą, kolorem. Dopełniały treści kolejnych utworów, były emanacją stylu i kobiecości Sade.

Wokalistka powitała nas wyjątkowo, po królewsku. Przeprosiła za opóźnienie podkreślając wyjątkowość sytuacji – jej pierwszego spotkania z naszym krajem. „Polska zasługuje na najlepsze, damy z siebie wszystko.” Po czym muzyczna machina czasu zabrała nas w minione lata utworem Your Love Is King. Klasa dziewięcioosobowego zespołu i elegancja wykonania podbiły serca słuchających, którzy po kolejnych hitach bili owacje.

Rozsypał się sznur pereł: King of Life, Sweetest Taboo, Smooth Operator – zza czerwonych kotar z niezapomnianym solem na saksofonie w wykonaniu Stewarta Matthewmana, który niczym bohater filmów akcji wkroczył do utworu rozgrywając jego charakter. Dalsze przeboje przeplatały się z kompozycjami z ubiegłorocznego krążka „Soldier Of Love”. Tajemniczy Morning Bird z czarno-białą wizualizacją drzew i chmur przypominał listopadowy świt, a Bring Me Home prowadził ciemną drogą gdzieś w nieznane...

Pośród 22 utworów nie zabrakło tych, w których Sade pokazała szeroki wachlarz możliwości wokalnych. Od ciepłego szeptu po głęboki niski ton. Od niezobowiązującego feelingu do dramatycznego wyznania. Od kobiecej słodyczy po gorycz rozstania. Tych możliwości na płytach Sade słychać znacznie mniej, a łódzki koncert udowodnił oryginalność i zaangażowanie wokalistki. Ballady Pearls czy Jezebel zaśpiewane z przejęciem uciszyły kilkutysięczny tłum. Ponownie gra saksofonisty dopełniała całości przekazu. Znajome Alleluja poszybowało wysoko, znacznie wyżej niż dach Areny.

Radość królowała jednak niepodzielnie, szczególnie przy singlowym Paradise, który przeobraził się w Nothing Can Come Between Us poprowadzony przez dwóch wokalnych towarzyszy Sade z chórku. W tym momencie nikt już nie siedział, a wszyscy stali się jednych chórem, który z towarzyszeniem zespołu wtórował: „Nothing can come, nothing can come... between us” klaszcząc zgodnie. Najnowsze Love Is Found pokazało drapieżne, gitarowe i cięższe brzmienie zespołu, któremu daleko od koktajlowych, kawiarnianych aranżacji. W połączeniu jazzu, soulu, ballady łatwo wykoleić się na miałkości i efekciarstwie, dlatego należą się brawa dla zgranej drużyny Sade Adu, której charakter i elegancja wykonania biją na głowę dziesiątki bezimiennych wykonawców tzw. smooth jazzu.

Z niespodzianek należy wymienić By Your Side, w czasie którego spadł złoty pył jak na królową przystało. Przy wyczekanym przeze mnie zmysłowym i delikatnym Love Is Stronger Than Pride świecił kinowy neon „Sade live night in Lodz” , a No Ordinary Love zabrał gdzieś w wodne odmęty, podobnie jak w teledysku przejmując melancholią.

Na bis Sade wykonała Cherish the Day wyniesiona w górę, pomiędzy szczyty wieżowców, w długiej, czerwonej sukni, pozostawiając nas ze świadomością radości z każdej przeżytej chwili. Rozpoczynające utwór intro na gitarze brzmiało niczym szklana kuleczka obijająca się między ścianami drapaczy chmur.

Nie sposób pominąć tematu aparycji Sade i klasy, z jaką podkreśla egzotyczną urodę. Jej zdystansowany, skromny taniec przypomina raczej poruszanie się dalekowschodniego bóstwa pełnego godności i ciepła. Proste, długie suknie podkreślają zewnętrzne i wewnętrzne walory wokalistki. Do boskich atrybutów królowej doliczyć należy nie tylko styl panowania, a przede wszystkim traktowanie podwładnych i współpracowników. Każdy z muzyków doczekał się indywidualnej prezentacji i królewskiego ukłonu od szefowej. Czy gitarzysta i publiczność mogą usłyszeć coś bardziej znaczącego niż „Dziękujemy Ci za dar Twoich rąk”?

Ponad dwugodzinny koncert był podróżą w czasie, spotkaniem z osobowością i spełnieniem dla mnie pierwszego akapitu tej recenzji. Brutalny kontakt z lodowatym powietrzem przywołał mnie do rzeczywistości, ale dar Sade niósł na skrzydłach do ciepłego domu.

Koncert Sade zorganizowała Agencja Live Nation.

Vanessa Rogowska


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 12/2011

 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu