27 stycznia br. w Studiu Radiowym im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie miał miejsce koncert eklektycznej formacji Sun of Goldfinger.
Naturalnym liderem zespołu, sądząc m.in. po tym, co działo się tego dnia na scenie, zdaje się być gitarzysta David Torn. Amerykański muzyk może się pochwalić bogatym CV. Jego dorobek obejmuje liczne nagrania autorskie z pogranicza jazzu, rocka i muzyki eksperymentalnej. Oprócz tego jest wziętym sidemanem i producentem, czego dowodzi współpraca z takimi artystami jak Jeff Beck, Madonna, David Bowie, czy Laurie Anderson.
Ogromnym doświadczeniem może się pochwalić także saksofonista Tim Berne. To postać znana wszystkim tym, którzy słuchają jazzu i preferują jego kreatywne odmiany. Nie sposób streścić w tak krótkim tekście jego dokonań, dla porządku rzeczy wymieńmy zatem kilku jego współpracowników: saksofonistę Johna Zorna, gitarzystę Billa Frisella oraz perkusistę Jima Blacka. Skład grupy Sun of Goldfinger uzupełnia Ches Smith. Wszechstronny perkusista i wibrafonista rodem z San Diego czuje się jak ryba w wodzie niezależnie od tego, czy występuje w składach jazzowych, czy też akurat eksperymentuje w duchu indie i post-rockowym – o ile w ogóle da się w ten sposób zaszufladkować dziwaczny zamysł twórczy jego formacji Xiu Xiu.
Gdyby zatem oceniać koncert Sun of Goldfinger tylko przez pryzmat dokonań członków zespołu, można byłoby się tylko rozpływać, nad tym, co aktualnie słyszymy. Niestety, koncert okazał się co najwyżej poprawny. Oczywiście David Torn robił, co mógł, by ukazać szeroką paletę gitarowych brzmień: od ambientowych, przestrzennych pomruków, aż po niemal hard rockowe solówki. Tim Berne również dokładał wszelkich starań, by jego saksofon wybrzmiał w pełni. Na różne sposoby modulował dźwięki, np. poprzez wkładanie plastikowej butelki po wodzie do korpusu saksofonu. Efektywnie wykorzystywał też akustyczne warunki sali, w której odbywał się koncert. Ches Smith dokładał do tego tygla brzmień i stylistyk nieregularne rytmy, co również robiło wrażenie, ale całościowo nie przekładało się na porywający koncert.
Występ Sun of Goldfinger momentami skojarzył mi się z muzyką King Crimson z okresu „Red”, ewentualnie dużo młodszego, ale też jakościowo dużo słabszego „The ConstruKction Of Light”. Jeśli jednak za punkt odniesienia w ocenie tego koncertu przyjąć klasyczny album z dorobku Roberta Frippa i spółki, to trzeba powiedzieć, że triu Torn/Berne/Smith zabrakło przede wszystkim precyzji. I choć sam koncert trudno uznać za nieciekawy, to jednak indywidualne umiejętności artystów przesłoniły ogólny zamysł twórczy, który rozchodził się w szwach.
Piotr Wojdat
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>