30 października br. Sala Kongresowa wypełniona była prawie do ostatniego miejsca. Nic dziwnego, grupa Take 6 ma u nas rzesze wielbicieli i występowała wielokrotnie – poprzednim razem dwa lata temu na Jazz Jamboree. Doszło wtedy do konfrontacji dwóch najlepszych zespołów wokalnych na świecie – bo najpierw mieliśmy Manhattan Transfer, a po przerwie Take 6. I wówczas – jak to się mówi – Take 6 zdmuchnęli swoich konkurentów ze sceny. Różnica w mocy i sile ekspresji była porażająca. Było to zestawienie niefortunne.
Manhattan wypadł blado, bo był o wiele gorzej nagłośniony, a poza tym reprezentuje zupełnie inną konwencję – bardziej jazzową, swingową, czasem nawet kabaretową, śpiewając standardy i przeboje muzyki popularnej. Natomiast specjalnością Take 6 jest żarliwa muzyka gospel, z przesłaniem duchowym i moralnym. Nawiasem mówiąc ta specjalizacja bywała też czasem przedmiotem spekulacji, czy aby na pewno Take 6, które zaczęło prowadzić w rankingach jako najlepsza jazzowa grupa wokalna świecie, jest rzeczywiście zespołem jazzowym.
Ale oto wspaniała szóstka po dwudziestu latach wspólnej kariery dokonała zaskakującej wolty i wtargnęła na terytorium Manhattan Transfer. Nie tylko wypuściła płytę ze standardami jazzowymi, ale posunęła się nawet do tego, że wzięła na warsztat jeden ze sztandarowych numerów Manhattanu A-Tisket A-Tasket i z zaświatów wciągnęła do zabawy samą Ellę Fitzgerald! Zaprosiła też jako specjalnych gości takie gwiazdy jazzowej wokalistyki, jak Al Jarreau, George Benson i Jon Hendricks.
Tych gości specjalnych na koncercie teraz nie było, ale dużą część programu wypełniły właśnie utwory z płyty „The Standard”, m.in. Straighten Up and Fly Right, Seven Steps to Heaven, Smile, Windmills of Your Mind, choć także, jak się można było spodziewać, gospele i spiritualsy, m.in. Wade in the Water i Shall We Gather at the River.
Był też specjalny tribute dla Stevie’ego Wondera i przekomiczna parodia Michaela Jacksona, z wojną ulicznych gangów – wokaliści podzielili się na dwie walczące ze sobą grupy, raz jedni atakowali, raz drudzy. Koncert zakończył się bisem z rutynowym popisem w prastarym spiritualsie Mary Don’t You Weep.
Szóstka stawiła się w komplecie: faworyt publiczności, śpiewający basem Alvin Chea, posługujący się przenikliwym falsetem Claude’a V. McKnight, także Dr. Cedric Dent, David Thomas oraz zdumiewający bracia Mark Kibble, III i Joey Kibble.
Organizatorem koncertu była agencja STX Jamboree.
Paweł Brodowski
Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 12/2009.
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>