Jednym z fenomenów Trójmiasta jest trwanie – i wzbogacanie repertuaru – Big Bandu Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zespół, który z natury rzeczy ma skład zmienny (co roku pojawiają się nowi studenci), a którego coraz bliższy ideału poziom obserwuję – niestety nie jest wykorzystywany w takim stopniu, o jaki aż się prosi, choćby na różnego rodzaju imprezach miejskich. W ostatnim czasie jednak było kilka okazji do słuchania tej orkiestry. W listopadzie ub.r. akompaniowała solistom imprezy „Jazzowisko Trójmiasta” w klubie Żak, zaś 7 grudnia zagrała w ramach koncertów monograficznych, organizowanych przez Akademię, by 18 grudnia pojawić się
w klubie Miasto Aniołów w Gdańsku.
Mnie zainteresował koncert w Akademii Muzycznej, gdyż był nie tylko okazją do kolejnego pomiaru „siły rażenia” big bandu i poznania nowego rocznika studentów na scenie, lecz pozwolił na rekapitulację impresji, jakie pojawiają się przy okazji słuchania kompozycji Leszka Kułakowskiego – bo jego właśnie utworom, powstałym na przestrzeni lat, koncert był poświęcony. Niektóre znałem wcześniej (w wersji na combo), kilka stanowiło dla mnie zagadkę – zwłaszcza piosenki, pisane do wierszy krakowskiego poety Zbigniewa Książka, zaśpiewane przez Joannę Knitter.
Pierwsze wrażenie: orkiestra pod batutą Kułakowskiego brzmi imponująco, młodzi muzycy są dokładni, dobrze zestrojeni i precyzyjni, jeśli idzie o odczytanie niejednokrotnie skomplikowanych figur rytmicznych. Kolejna impresja: kompozytor zadał sobie wiele trudu, by wykorzystać możliwości rozszerzenia doznań słuchaczy o te elementy dzieła muzycznego, na których ujawnienie pozwala właśnie transpozycja kameralnych dzieł na orkiestrę. Mam wrażenie, że tak zadziwiająco trafna transformacja jest wynikiem doświadczeń, jakie zbierał Kułakowski przez lata, współpracując m.in. z „prawie big bandem” (Sami Swoi) czy klasyczną orkiestrą kameralną.
I wreszcie trafne obsadzenie solistów w poszczególnych utworach. Już pierwszy utwór, Repetition 2005, pozwolił na pokaz dojrzałej konstrukcji linii napięcia w solówce trębacza Dawida Lipki. Potem tenże trębacz udanie zinterpretował przydzielone sobie odcinki w Serial Blueslism, Cap Ca Rap i Kwarcie – ten ostatni utwór z mojej ulubionej płyty „Interwały”. Szanse pokazania się jako improwizatorzy otrzymali też inni – i wszystkie bez wyjątku partie solowe były zagrane na profesjonalnym poziomie, zaś ich bohaterami byli: Łukasz Juźko - ts, Piotr Chęcki - as, Arkadiusz Krawiel - p, Krzysztof Słomkowski - b, Piotr Żarnoch - tb, Marcin Janek - bcl, Wojciech Bergiel - bs, Sławomir Koryzno - dr. Cichym (ale w kategoriach dynamiki głośnym) bohaterem był Jacek Binasiewicz, znający miejsce perkusisty w big bandzie, bliższy szkole Eda Shaughnessy’ego niż Buddy’ego Richa. Wreszcie słowo o Joannie Knitter – sprawdziła się jako wrażliwa interpretatorka niełatwych, ale nieudziwnionych piosenek, z których dwie zaśpiewała z towarzyszeniem orkiestry, zaś dwie w trio i duecie z Leszkiem Kułakowskim. Piosenki Nie ma nic, W łóżku zima i szron (przejmująca!), Dam złote kaczeńce i jedna bez tytułu – to kandydatki na solidną płytę, która wypełniłaby lukę w zakresie kiedyś hołubionej, dziś trochę zapomnianej sztuki – jazz skojarzony z poezją wysokich lotów.
Do beczki miodu zaledwie maleńka szczypta dziegciu – warto zadbać o właściwe proporcje brzmieniowe w tutti – między sekcją dęciaków a sekcją rytmiczną.
Stanisław Danielewicz
Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 1-2/2012
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>