Biografię Krzysztof Ścierańskiego recenzuje Tomasz Gregorczyk.
Kilka lat temu przeprowadzałem w Krakowie wywiad z Wojciechem Karolakiem. Po rozmowie przeszliśmy do klubu Harris, kiedy w bramie pojawił się Krzysztof Ścierański – i zaczął mówić po węgiersku. Nie miałem wtedy pojęcia, czy to prawdziwy czy udawany węgierski, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Nie pamiętam też, czy Karolak po węgiersku odpowiadał, ale chyba tak. Stałem tam, oszołomiony pięknem tej sceny, w której dwóch przyjaciół – gigantów polskiej muzyki – potrafiło z banalnego powitania zrobić małe przedstawienie.
A może Ścierański powiedział po prostu: „Jo estét kivanok! Ścierański Krzysztof vagyok!” („Dobry wieczór! Nazywam się Krzysztof Ścierański”)? Dziś, po lekturze jego biografii, pióra Renaty Bednarz, wiem, że węgierskiego uczył się naprawdę. „Z basem przez życie” ma niestandardową budowę: to nie tylko opowieść Ścierańskiego o sobie, ale – chyba nawet przede wszystkim – opowieści innych o Ścierańskim. Oprócz rozmów z basistą na biografię składają się bowiem wywiady z dziesiątkami osób, które spotkał na swojej drodze. Są więc koledzy z pierwszego zespołu Różowy Młyn, są członkowie legendarnych formacji Laboratorium, String Connection i Air Condition (ze Zbigniewem Namysłowskim na czele), super tria Music Painters i wielu innych – aż po współczesność.
Ścierańskiego jako basistę najcelniej opisał chyba węgierski perkusista Gábor Szendi: „Bas jest w muzyce Krzysztofa we właściwym miejscu, wszystko tam płynie. A sekcja rytmiczna jest mocna, pulsująca, zawadiacko rozrabiacka, ale też solidna i soczysta. Bas jest centrum Krzyśkowego wszechświata jako instrument rytmiczny, harmoniczny i melodyczny jednocześnie (…) Gra się z nim tak, jakby to było szybowanie w przestworzach, a nie ciągnięcie zepsutego wozu.” Z kolei Attila Malecz, pianista i główny organizator węgierskich tras Polaka na przełomie lat 80. i 90., wraca w książce do wrażenia, jakie wywołała na nim muzyka tria Ścierańskiego w 1987 roku: „Pięknie grali, mogę nawet stwierdzić, że ta muzyka była dla nas zbyt nowoczesna. Nigdy takiej dotąd nie słyszeliśmy, prawie płakaliśmy ze szczęścia. Piękne doświadczenie, katartyczne”.
Jak zaczął Ścierański występować na gitarze basowej solo (co w tamtych czasach było przecież ewenementem)? W jakich warunkach nagrywało się płyty w latach 70. (niesamowite opowieści Janusza Grzywacza o budowaniu namiotów nad perkusją w krakowskiej Rotundzie)? Jak wyglądały wtedy trasy koncertowe członków Związku Transportowców z Własnym Programem Artystycznym (określenie Marka Radulego)?
Kolejne wspomnienia i anegdoty układają się w historię Ścierańskiego jako muzyka, ale też w jego portret jako człowieka. Wielokrotnie pojawia się w tych rozmowach legendarna skłonność basisty do przesiadywania po nocach kosztem poranków oraz przychodzenia na koncerty na ostatnią chwilę. „Dawno temu grał w Rzeszowie z Carrantuohill. Koncert miał być o godz. 19.00, a on przyjechał o 18.50. Zespół zaczął szybko przenosić na scenę jego sprzęt, a Krzysiek wyszedł przed klub, zapalił papierosa i mówi: ‘Jak tu jest pięknie!’” – opowiada Zbigniew Jakubek. „Można być na niego maksymalnie wkurzonym, że się spóźnia, ale kiedy już przyjedzie, rzuci jeden tekst i natychmiast rozładuje napięcie. Na niego trudno się gniewać.”
Dziś mogą nas też bawić opisy zdarzeń, które kiedyś nie były tak śmieszne – czyli opowieści z innej planety o nazwie PRL. Macieja Hrybowicza o technologicznej inwencji w czasach Różowego Młynu („Nie mieliśmy mikrofonu, to zrobiliśmy go z latarki. Wyjęliśmy z niej baterię, daliśmy w jej miejsce przystawkę i dodatkowo dla odpowiedniego wyglądu założyliśmy sitko do herbaty”) czy samego Ścierańskiego o zdobywaniu uprawnień do pracy na scenie („Komisja przyznała mi warunkowo prawo wykonywania zawodu muzyka, do czasu uzupełnienia części dotyczącej historii jazzu. Renata Bednarz: „Uzupełniłeś?” Ścierański: „Cały czas uzupełniam”).
Basista przywraca właściwą hierarchię różnym epizodom swojej kariery. „Granie u Marka nie było celem mojego życia” – mówi o współpracy z Grechutą. Z drugiej strony Ścierański sporo miejsca poświęca nieoczywistym inspiracjom. Pierwszą był wyjazd na festiwal Jazz Yatra 1978 w Bombaju: „Inspiracje, jakie wyniosłem z Indii, sprawiły, że w nowy sposób zacząłem traktować materię muzyczną i szerzej wykorzystywać instrument” – wspomina basista. Drugą – koncert ze Zbigniewem Namysłowskim i Wolfgangiem Thierfeldtem oraz trzema bębniarzami z Senegalu: „To dla mnie było, jak spotkanie z kosmitami, taki rytmiczny kocioł. Koncert z nimi mocno wpłynął na moje późniejsze granie i był jednym z najważniejszych momentów mojego życia”.
Niezwykle interesujące są fragmenty dotyczące życia rodzinnego. „Lidka rozświetliła mi życie już na początku naszej znajomości” – mówi o żonie Ścierański. „Czułem, jakby piorun we mnie strzelił, nie rozróżniałem czerwonych świateł na skrzyżowaniach, noc mieszała się z dniem. (…) W 1983 roku przyjechałem do Lidki na herbatę i do dzisiaj ją pijemy”. Szczerze i nieszablonowo wypowiada się Andrzej Ścierański, syn muzyka, opowiadając o domu rodzinnym, w którym panowała miłość, ale i odrobina chaosu. Tytuł utworu Tatusiu, nie graj z solowej płyty Ścierańskiego „Far Away From Home” dobrze pokazuje problemy, z jakimi musiała mierzyć się rodzina koncertującego muzyka tej rangi.
W wypowiedziach syna nie ma jednak żalu, raczej wdzięczność i zrozumienie: „Chciałbym, żeby ludzie byli jak mój tata, w zdrowej relacji przede wszystkim z samym sobą, bo dopiero wtedy możemy budować dobre relacje z innymi”. Nieco inną relację – bo również stricte muzyczną – zbudował z ojcem Marcin Ścierański, perkusista występujący z nim na jednej stenie: „Z początku, kiedy zaczynaliśmy grać razem, było to dla mnie duże przeżycie i po koncercie nie wiedziałem, jak się nazywam. To było 1,5 godziny ogromnego skupienia i z mojej strony próba zrozumienia, co tata ma mi muzycznie do powiedzenia”.
Tytaniczna praca dziennikarska, jaką wykonała autorka, w połączeniu z przywiązaniem do mniej znaczących detali sprawiają, że czytelnik musi oswoić tę bardzo obszerną pozycję i nauczyć się z niej korzystać. Ponieważ jednak rozmówcy Renaty Bednarz mówią o Ścierańskim, ale też o samych sobie i własnej działalności artystycznej, biografia basisty jest też swoistą encyklopedią polskiej (choć nie tylko, bo choćby węgierskich tropów jest tu sporo) sceny jazzowej od lat 70. począwszy. Całość uzupełnia rzetelnie przygotowana dyskografia, lista festiwali, spektakli i nagród oraz ponad 400 fotografii.
Książka o Krzysztofie Ścierańskim jest, jak zauważył jego syn Andrzej, próbą złapania piorunu w butelkę. Co się w niej kłębi? Determinacja i pracowitość, talent, fantazja, czarująca osobowość, umiejętność życia i spora doza niespokojnego ducha. I nawet z zakończenia książki wyczytać można charakter jej bohatera: „Dzięki również, lecę”.
Tomasz Gregorczyk
Krzysztof Ścierański, „Z basem przez życie”, wyd. Renata Bednarz, 2021, str. 506.
Zobacz również
Książkę Dionizego Piątkowskiego o ikonie polskiego jazzu recenzuje Tomasz Gregorczyk. Więcej >>>
Biografia Michała Urbaniaka – rozmowa-rzeka z Jackiem Góreckim. Recenzuje Łukasz Maciejewski Więcej >>>
Transkrypcje solówek Zbigniewa Seiferta spisane przez Macieja Afanasjewa. Recenzuje Krzysztof Lenczowski. Więcej >>>
Niezwykła książka amerykańskiego trębacza Gary’ego Guthmana. Recenzja Piotra Iwickiego. Więcej >>>