Festiwale
Ron Carter
fot. Jan Minkiewicz

11. Bielska Zadymka Jazzowa

Bogdan Chmura


Tegoroczna Bielska Zadymka Jazzowa Zadymka rozpoczęła się 18 lutego w warunkach prawdziwie zimowych. Pogoda dostroiła się do nazwy festiwalu; w Bielsku zadymiało jak się patrzy, fani, brnąc w śniegu po kostki, przedzierali się do klubu Klimat, gdzie odbywał się pierwszy koncert.

DWA PRZECIWIEŃSTWA
O godz. 19.00 dyrektor Jerzy Batycki rozpoczął uroczystą ceremonię otwarcia imprezy. W chwilę później na scenie pojawił się Nigel Kennedy ze swoim polskim zespołem (Tomasz Grzegorski, Piotr Wyleżoł, Adam Kowalewski, Krzysztof Dziedzic), by wykonać program z najnowszej płyty zatytułowanej przewrotnie „A Very Nice Album”. Płyta (2CD) zawiera obszerny repertuar, zatem koncert też musiał trochę potrwać; zapowiedziano dwie części, ale Nigel był tak rozkręcony, że chyba o tym zapomniał. I może lepiej, bo dramaturgia występu była nieszablonowa: na początku ogromna dawka energii, potem wyciszające ballady, a na koniec znów skok temperatury. Muzyka Nigela okazała się bardzo miłą mieszanką jazzu, folku, bluesa, rocka, fusion i elektroniki (pokaźny zestaw przetworników
na scenie), wspartą olśniewającą wirtuozerią lidera i doskonałą postawą członków zespołu.

Koncert pokazał, jak ciekawie rozwinął się warsztat Kennedy’ego, ile w jego graniu zmieniło się od pierwszych flirtów z jazzem, a nawet od albumu nagranego dla Blue Note. Jego improwizacje to już nie proste ogrywanie tematu i obłędna technika, ale pogłębiona ekspresja, zróżnicowana kolorystyka i artykulacja, a przede wszystkim wiele nowych, często odległych od jazzu elementów. Repertuar koncertu wykroczył poza utwory albumu; Nigel zagrał też utwór Hendriksa Third Stone From the Sun.

Część publiczności pewnie bardziej niż muzykę zapamięta inne wyczyny artysty: konsumowanie w miejscu publicznym, nieobyczajne wyrażenia, dialogi z publicznością i fotoreporterami. Cóż, Nigel Kennedy to urodzony showman, boży szaleniec, a jego popisy nie były wynikiem kalkulacji; kto widział go w repertuarze barokowym wie, że i wówczas zachowuje się co najmniej swobodnie.

Młody amerykański trębacz Christian Scott to kompletne przeciwieństwo Keneddy’ego: skromny, wyciszony, skupiony. Organizatorzy świetnie wykorzystali kontrast między charakterami wykonawców, choć chyba byłoby lepiej, gdyby Scott wystąpił jako pierwszy. Podobnie jak wielu wielkich trębaczy, artysta pochodzi z Nowego Orleanu. W 2004 roku ukończył słynną Berklee, a już dwa lata później był nominowany do Grammy za album „Rewind That”; uznanie przyniósł mu też kolejny krążek „Anthem”, który krytycy okrzyknęli arcydziełem. Znany z luźnego stosunku do trendów muzycznych, w Bielsku Scott mógł nieco zaskoczyć przywiązaniem do tradycji. Miało to swoje plusy; w porównaniu z nagraniami studyjnymi, jego muzyka na żywo jest bardziej ekspresyjna i bogatsza rytmicznie (brawa dla perkusisty Jamire’a Williamsa).

Początek koncertu ukazał tylko część możliwości zespołu, a to z powodu problemów z nagłośnieniem. Podczas przerwy usterki usunięto i na pierwszym planie zajaśniała trąbka lidera. Kwartet Scotta wykonał m.in. Rewind That (ze wspomnianej płyty), Litany Against Fear (z „Anthem”) oraz najnowszy, nienagrany jeszcze, Angola Louisiana 13th Ammendment. Scott operował ciepłym, pozbawionym wibrata brzmieniem, dobrze czuł się w niskim i środkowym rejestrze instrumentu, jego fraza była płynna, zaokrąglona. W improwizacjach angażował się emocjonalnie, wplatał momenty dramatyczne, ale też zostawiał sporo przestrzeni partnerom. Christian Scott kontynuuje główny nurt jazzowej trąbki, lecz czyni to w sposób subtelny, nie tracąc z oczu współczesnych kontekstów, co zjednuje mu  fanów klasycznego jazzu, jak i młodych słuchaczy. Podobał mi się też gitarzysta Matthew Stevens i jego rozbudowane sola wypełnione raz śpiewnymi, raz bardziej drapieżnymi liniami. Scott wystąpił w Polsce po raz pierwszy i od razu zaskarbił sobie sympatię naszej publiczności. 

Po koncercie wielu fanów udało się na pierwszy jam. W tym roku nocne muzykowanie odbywało się nie w Piwnicy Zamkowej, lecz w restauracji hotelu President, a rolę gospodarzy pełnili studenci Instytutu Jazzu AM w Katowicach. Już pierwszego wieczoru działy się tam rzeczy niebywałe.  

NOC SAKSOFONÓW
Podczas kolejnego koncertu w Klimacie zagrały dwa zespoły kierowane przez saksofonistów. Pierwsza wystąpiła formacja Wojciecha Staroniewicza; ten znakomity muzyk co jakiś czas przedstawia nowe autorskie projekty, które za każdym razem posiadają ciekawą ideę i są szczegółowo dopracowane. W Bielsku zaprezentował coś bardzo szczególnego, a mianowicie mutlimedialny spektakl o nazwie „A’ Freak-an Project” (tytuł ten można odczytać co najmniej na dwa sposoby). Inspiracją powstania tego „Projectu” były prace plastyczne Agnieszki Ledóchowskiej, a utwory Staroniewicza, łączące jazz i muzykę etniczną, okazały się pomysłowym do nich komentarzem.

Do realizacji przedsięwzięcia muzyk zaangażował pokaźną grupę wykonawców wywodzących się ze sceny trójmiejskiej. W wielopokoleniowej formacji znaleźli się: Dominik Bukowski, Darek Herbasz, Marek Romanowski, Michał Gos, Kuba Pogorzelski, Janusz Mackiewcz i wreszcie weteran – Przemek Dyakowski. Bardzo podobały mi się kompozycje lidera, ogólny klimat muzyki i aranżacje; Staroniewicz doskonale wykorzystał potencjał kolorystyczno-dynamiczny większego składu wzbogaconego brzmieniem instrumentów afrykańskich. Nie zabrakło zaskakujących zwrotów akcji, świetnych solówek; warstwę muzyczną uzupełniał pokaz „foto-grafik” Ledóchowskiej. Prawdziwa uczta dla oka i ucha.

Po występie Staroniewicza na scenie pojawił się James Carter, który wraz ze swoim kwintetem (Dwight Adams - tp, Gerard Gibbs - p, Ralphe Armstrong - b, Leonard King - dr) przedstawił repertuar z albumu „Presenttense” (m.in. Sussa Nita, Song of Deliah, Bro. Dolphy, Shadowy Sands, Bossa J.C.); kto poprzedniego wieczoru był na jamie, mógł poczuć przedsmak tego, co miało się wydarzyć. Rdzeniem muzyki Cartera pozostaje hard bop i jego współczesne szczepy. On naprawdę wie, jak to wszystko działa. Jego muzyka jest niezwykle efektowna, pełna wirtuozowskich fajerwerków i energii, które bezpośrednio trafiają do słuchacza.

Artysta, grający na saksofonach (sopran, alt, tenor), flecie i klarnecie basowym, posiada bajeczną technikę, pozwalającą mu zagrać wszystko, co pomyśli głowa (a ta myśli bardzo szybko). Jego gra jest gęsta, skondensowana; na niewielkiej przestrzeni udaje mu się skompresować niezwykłą ilość przeróżnych dźwięków, a wszystkie idealnie wtopione w muzyczną akcję. No i ta kondycja; najpierw zagrał dwuczęściowy koncert w Klimacie, potem pojawił się na jamie w Presidencie (w sumie spędził tam trzy noce, co jest rekordem w historii Zadymki), i za każdym razem dął w swoje instrumenty z taką samą pasją. Zastanawiające, skąd czerpie tę ogromną moc, niesłabnącą inwencję i ciągłą gotowość do wznoszenia się na najwyższy poziom ekspresji? Wszystko to sprawiło, że towarzyszący mu muzycy (n.b. bardzo sprawni) zeszli nieco na dalszy plan. Niektórzy fani po koncercie próbowali porównywać Cartera i Staroniewicza, co nie miało większego sensu; Staroniewicz to świetny muzyk o naturze konceptualisty, natomiast u Cartera dominuje czysty żywioł.

OKOLICE JAZZU
Ten punkt programu Zadymki od lat cieszy się ogromnym powodzeniem, zwłaszcza wśród młodej publiczności. W tym roku organizatorzy nie zawiedli fanów jazzu i elektroniki, zapraszając gwiazdę francuskiej trąbki Erika Truffaza, jednego z ciekawszych artystów, któremu udał się ten ryzykowny mariaż. Truffaz słynie też z tego, że dźwięki syntetyczne tworzy w czasie rzeczywistym, rzadko i oszczędnie korzysta z gotowych tracków. W Bielsku znalazł złoty środek między muzyką akustyczną a elektroniką. Trąbka, fortepian (także Fender), bas i perkusja były wystarczającymi narzędziami do kreowania atrakcyjnej muzyki, a proste tematy, wyraziste rytmy i nieskomplikowana harmonia okazały się odpowiednimi nośnikami dla energii, których oczekiwała publiczność. Obok lidera wyróżniał się klawiszowiec Patrick Muller, zwłaszcza wtedy gdy zasiadał przy elektrycznym fortepianie.

Po przerwie pojawili się kolejno Dj Dusty (z Niemiec) i Dj Igor Boxx (Polska). Fani tylko czekali na podobny sygnał; muzyka didżejów zadziałała jak środek psychoaktywny, zamieniając publiczność w pogrążonych w transie tancerzy. Było głośno, kolorowo, efektownie (światła, dymy), a więc tak, jak lubią miłośnicy okolic jazzu.

KONCERTY GALOWE
W sobotę (21.02) impreza przeniosła się do pięknie odnowionego Teatru Polskiego. Tam miały miejsce najbardziej doniosłe momenty festiwalu. Najpierw przedstawiono gości specjalnych – słynnego brytyjskiego krytyka, publicystę, redaktora „Billboardu” Mike’a Hennesseya oraz jego żonę Gaby Kleinschmidt, która prowadzi jedną z najważniejszych agencji impresaryjnych w Europie. W tym roku Hennessey kierował pracami jury zadymkowego konkursu, a obok niego zasiadali: Jan Ptaszyn Wróblewski, Paweł Brodowski, Grzegorz Żmuda i Andrzej Herman. Decyzją jurorów główna nagroda (statuetka Aniołka Jazzowego oraz nagranie albumu) przypadła zespołowi Witold Janiak Mainstreet Quartet, zaś za największą indywidualność uznano gitarzystę Marka Kądzielę, lidera zespołu Off-Quar-Tet; inny członek tej formacji, trębacz Tomasz Dąbrowski, otrzymał nagrodę dla najlepszego solisty, ufundowaną przez Deutsche Bank.

Po całej ceremonii na scenie pozostał kwintet Janiaka (lider na fortepianie, Michał Kobojek - as, Marcin Błasiak - bg, Emil Waluchowski - dr), który wykonał pięć utworów. Zespół pokazał bardzo przyzwoite rzemiosło i dobre zgranie, łącząc stylistykę jazzu akustycznego z elektryczną muzyką fusion. Gratulujemy, czekamy na płytę.

Gdy na scenie pojawiła się zapowiedziana przez Ptaszyna Lynne Arriale, można było się poczuć jak na jak oscarowej gali w Hollywood. Pianistka o urodzie Nicole Kidman, we wspaniałej kreacji (ciemna suknia z mieniącymi się złotem aplikacjami), już na wejściu miała publiczność u stóp. Trio rozpoczęło ciekawą wersją Wrapped Around Your Finger Stinga, potem pojawiły się standardy jazzu (A Night in Tunisia Gillespie’ego, Evidence Monka), popu (Come Together Lennona-McCartneya) oraz autorskie kompozycje artystki (Carry On, Home). Bardzo udany koncert, delikatna mieszanka jazzu środka i muzyki klasycznej, pełna liryzmu i kobiecości. Na bis Lynne wykonała Mountain of the Night Abdullaha Ibrahima

Kulminacją wieczoru był koncert kwartetu Rona Cartera. Zanim zabrzmiały pierwsze dźwięki, artysta został obdarowany statuetką Anioła Jazzowego (przyznawaną co roku największym gwiazdom), dyplomem oraz egzemplarzem najnowszego numeru JAZZ FORUM z Nim na okładce. Moment ten okazał się bardzo wzruszający; bohater szybkim ruchem otarł kropelkę, która nieoczekiwanie zakręciła mu się w oku. Takich chwil się nie zapomina...

W historii jazzu basistów-liderów było stosunkowo niewielu, m.in. Mingus, Holland, Haden – do tego ekskluzywnego grona dołączył także Ron Carter. Skojarzenia z Hadenem są uzasadnione, bowiem równo dwa lata temu grał on na tej samej scenie. Jednak, o ile Haden miał w zespole saksofonistę (za którym mógł się nieco schować), o tyle Carter wziął główny ciężar muzyki na siebie, stał na pierwszej linii dosłownie i w przenośni, był melodykiem, harmonikiem i członkiem sekcji rytmicznej, a najczęściej pełnił te funkcje jednocześnie. Przez cały koncert grał wyłącznie pizzicato (czasem także lewą ręką), operował szlachetnym tonem, często wplatał dwu- i trójdźwięki, flażolety, efektowne glissanda, co sprawiało, że jego kontrabas potrafił mówić, śpiewać, rozbawiać. Niewyczerpana inwencja w improwizacjach, prostota przekazu, idealne proporcje między ekspresją a dźwiękiem, ogromne, choć nieco ukrywane emocje, to tylko niektóre cechy stylu dojrzałego Mistrza.

Zespół Cartera zaprezentował trzy kompozycje z płyty „Dear Miles” (595, Seven Steps to Heaven, My Funny Valentine) i kilka innych (Mr. Bow Tie, Flamenco Sketches, Orpheus, Caminado); kolejne utwory przechodziły płynnie w następne, a tematy były podawanie nie wprost, pojawiały się gdzieś na dalszym planie (podobną technikę stosował Davis). Uwagę zwracali pozostali muzycy, zwłaszcza pianista Stephen Scott, idealnie współpracujący z liderem, grający we wszystkich możliwych stylach, sypiący cytatami z jazzu i muzyki popularnej. Nieco osobną postacią był Rolando Morales-Matos, obsługujący instrumentarium perkusyjne. Przy całym uznaniu dla jego techniki, pomysłowości i humoru, chwilami miałem wrażenie, że jest go ciut za dużo, że wyraziste brzmienia i latynoskie rytmy nieco trywializują przesłanie muzyki. Doskonale spisywał się natomiast, stojący nieco w cieniu, perkusista Payton Crassley.

Warto dodać, że 72-letni Carter pozostaje w świetnej kondycji fizycznej; prosty jak struna, bez oznak zmęczenia grał w pozycji stojącej przez półtorej godziny. Jego zespół był też najelegantszą grupą całego festiwalu: idealnie skrojone czarne garnitury, białe koszule, muszki – niemal jak Modern Jazz Quartet. Choć pogląd, iż ubiór muzyków jest wyrazem szacunku (lub jego braku) wobec słuchacza trąci banałem, to z pewnością należy  wcielać go w życie (tak, tak, młodzi artyści, naśladujcie mistrzów we wszystkim). Carter, widząc owację na stojąco, nie ociągał się z bisem; wkrótce ze sceny popłynęły dźwięki Some Day My Prince Will Come.

W niedzielę (22.02) odbyły się dwa koncerty. Pierwszy w klubie Klimat, gdzie zagrał Big Band Akademii Muzycznej w Katowicach pod dyr. Andrzeja Zubka z mieszkającą w Holandii wokalistką Anką Kozieł, a wieczorem, w schronisku na Szyndzielni, wystąpiła kapela z Francji Pad Brapad Moujika. Publiczność bawiła się doskonale, zaś organizatorzy znów obawiali się, czy budynek wytrzyma napór setek nóg rytmicznie uderzających w podłogę.

Po przekroczeniu okrągłej dziesiątki, kolejna, XI edycja Zadymki utrzymała wysoki poziom, a jej topowa pozycja w rankingach imprez jazzowych wydaje się niezagrożona. Znów nie zabrakło wielkich nazwisk (Christian Scott, James Carter, Lynne Arriale i Ron Carter przybyli specjalnie do Bielska na jeden koncert) i różnych odmian jazzu, zaś to, co się działo na jamach przeszło najśmielsze oczekiwania. Ciekawie wypadły imprezy towarzyszące: pokaz kolekcji mody jazzowej Igi Batyckiej, wystawy prac plastycznych Krzysztofa Kokoryna i spotkanie z Markiem Karewiczem, który osobiście podpisywał lewą ręką każdy egzemplarz albumu swoich wspaniałych fotografii „This Is Jazz”. Był jazz!

Bogdan Chmura


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 4-5/2009
 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu