Wywiady
fot. Andrzej Bernat

ABBEY LINCOLN: audiencja u królowej

Paweł Brodowski


Abbey Lincoln występowała w Polsce tylko dwa razy – najpierw w Poznaniu na koncercie Ery jazzu w kwietniu 2000 roku i rok później jesienią w Warszawie na Jazz Jamboree. Podczas tej drugiej wizyty Paweł Brodowski uzyskał audiencję u ostatniej z wielkich wokalistek złotej ery jazzu. Wywiad został opublikowany w JAZZ FORUM 12/2001.

 

Abbey Lincoln jest piękna. Jakże piękna musiała być 45 lat temu, kiedy nagrywała swoją pierwszą płytę. W tym samym czasie debiutowała jako aktorka w filmie „The Girl Can’t Help It” u boku Jane Mansfield. Na fotografii na okładce czasopisma „Ebony” miała na sobie sukienkę, którą Marilyn Monroe nosiła w filmie „Mężczyźni wolą blondynki”. „Nikt nie oczekiwał od dziewczyny, która jest wspaniała, piękna i sexy, by była wielką wokalistką jazzową” – zwierza się teraz Abbey. „Wszyscy wiedzieli, jak wielką wokalistką jest Billie Holiday, a nikt nie mówił, jaka była piękna. A była najpiękniejszą kobietą w całych Stanach!”

Abbey Lincoln jest egzaltowana i uczuciowa. Nigdy dotąd nie zdarzyło się mi, by w trakcie wywiadu moja rozmówczyni zalała się łzami. Po raz pierwszy widziałem ją na scenie w Paryżu na początku lat 80. Swój wielki comeback miała wtedy jeszcze przed sobą.


ABBEY LINCOLN: Gdyby nie Francuzi, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Oni kochają tę muzykę i robili wszystko by mi pomóc, a najwięcej zrobił dla mnie mój producent Jean-Philippe Allard. Prosto stąd jadę do Francji, tak po prostu w odwiedziny i przy okazji porozmawiać o mojej nowej płycie.

JAZZ FORUM: To właśnie tam, w Paryżu miał miejsce renesans Pani kariery po kilkuletnim okresie kompletnej ciszy.

AL: Zagrałam w filmie „For Love of Ivy” z Sidneyem Poitier, a potem wyjechałam z Nowego Jorku. Opuściłam męża Maxa Roacha, opuściłam kraj, porzuciłam karierę. Nie zdawałam jeszcze sobie sprawy, że porzucam karierę. Trochę czasu spędziłam w Afryce, a potem przeniosłam się do Los Angeles. Wynajęłam mieszkanko nad garażem i malowałam. Mam sporą kolekcję obrazów. Napisałam też trochę piosenek. Ale dla mnie twórczość to coś więcej niż kariera. To sposób życia. Nie wiem co bym robiła, gdybym nie  mogła śpiewać czy komponować piosenek.

Kiedy wydawało mi się, że straciłam już wszystko, czytając Biblię doznałam olśnienia, które przyniosło mi ulgę. Natknęłam się na myśl, że tego, co jest we mnie, nie mogę odrzucić, nie mogę utracić. I napisałam piosenkę, którą śpiewam do dziś:

I think about the life I live
A figure made of clay
And think about the things I lost
The things I gave away
And when I’m in a certain mood
I search the halls and look
One night I found these magic words
In a magic book.

Throw it away
You can throw it away
Live your life
Give your life
Each and every day
Keep your hand wide open
And let the sunshine through
You can never lose a thing
If it belongs to you.

JF: To bardzo piękna i mądra piosenka. Znam kilka jej różnych wersji. Często mówi się o Pani, a nawet Pani sama o sobie mówi jako „ostatniej z wielkich wokalistek jazzu”.

AL: Nie tylko wokalistek. Prawie wszyscy z mojego pokolenia już odeszli. Jestem jedną z niewielu osób, które jeszcze pozostały. Mam już 71 lat. Etta Jones umarła 10 dni temu. Nie tak dawno odeszła Teri Thornton. Obie były ode mnie młodsze. Już prawie nikt nie pozostał, z tych którzy w podobny sposób podchodzili do muzyki. Takie jest jednak życie.

JF: A więc jako ostatnia z wielkich kontynuuje Pani tradycję, która wywodzi się od...

AL:... Billie Holiday. A także od Sary Vaughan i Elli Fitzgerald. Również od Louisa Armstronga. I Charlie’ego Parkera. Nie zanosi się na to, że ktoś mógłby zająć ich miejsce. To już inny świat.

JF: W jaki sposób Billie Holiday wywarła wpływ na Pani styl śpiewania?

AL: Usłyszałam ją po raz pierwszy, gdy miałam 14 lat. Przenieśliśmy się wtedy z rodziną ze wsi do miasta. Do Kalamazoo. Mieszkałam tam ok. 4-5 lat. Chodziłam do szkoły. Usłyszałam wtedy Billie a także Colemana Hawkinsa na płycie, którą przyniosła do domu jedna z moich sióstr. Billie śpiewała Body and Soul. I to zrobiło na mnie duże wrażenie. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego połączenia na raz: dusza i ciało. (śmiech) Tak czy inaczej od razu się w niej zakochałam. Brzmienie jej głosu przeszyło moje serce. Trochę później odkryłam jej Strange Fruit – piosenkę o linczu na Południu Stanów. Napisała również God Bless the Child (That’s Got His Own). Śpiewała: Hush now, don’t explain (Bądź cicho, niczego nie wyjaśniaj. Powiedz tylko, że zostaniesz...). Jestem poligamistką i sądzę, że Billie też taka była. Wiesz co mam na myśli. (śmiech) Nie wiemy tylko, jak to wdrażać w życie.
Billie była dla mnie źródłem inspiracji. Żadna z pozostałych wokalistek niczego sama nie napisała. Śpiewały tylko piosenki o zawiedzionej miłości. Billie była natomiast wyczulona na problemy społeczne. Bessie Smith też taka była. To właśnie od niej wywodzi się Billie. Bessie napisała pieśń pod tytułem Back in Black Mountain (Abbey recytuje):

Back in Black Mountain
a child will smack your face
Babies cryin’ for liquor
and all birds sing bass.

I’m bound for Black Mountain
me and my razor and my gun.
I’m gonna shoot him if he stand still
And cut him if he run!

Oh yeah. (śmiech) Zawsze mieliśmy kłopoty. Dzieci zawsze cierpiały w tym całym zamieszaniu, które nazywamy życiem.

JF: Również pod względem muzycznym jest Pani chyba bliższa Billie niż np. Elli.

AL: To prawda, bo nie śpiewam scatem. I nigdy nie będę śpiewała. Wydaje mi się, że jestem bardziej politycznie zaangażowana niż Billie. Napisałam w sumie około 57, a może nawet 60 pieśni. Ponad 40 napisałam wyłącznie sama – słowa i muzykę.
Wiele nauczyłam się od Maxa Roacha. Max wprowadził mnie w świat muzyki Charlie’ego Parkera. Birda jednak nigdy nie spotkałam. Poprzez Maxa poznałam Theloniousa Monka i Charlesa Mingusa – to byli prawdziwi mistrzowie. Miałam okazję z nimi współpracować.
Napisałam słowa do Blue Monk Theloniousa Monka. Nie spytałam go o pozwolenie. Ale jakoś wiedziałam co chciał w tym utworze przekazać. Mój tekst mówi o życiu Monka (Abbey śpiewa):

Goin’ alone, life is your own
and the cost sometimes is dear...

Napisałam też tekst do Africa Johna Coltrane’a. Zrobiłam to w taki sposób, że Trane zaakceptował. Po upływie paru lat zorientowałam się, że nie muszę pisać do kompozycji innych muzyków, że mogę sama komponować. To Thelonious Monk odkrył mój talent. Poproszono Maxa Roacha o napisanie komentarza na moją płytę „Straight Ahead”. Max zadzwonił do paru muzyków, żeby wyrazili swoją opinię i Thelonious powiedział: „Abbey Lincoln jest nie tylko wielką wokalistką i wielką aktorką, ale także wielką kompozytorką”. A ja wtedy jeszcze niczego nie skomponowałam! Ale w ten sposób Monk dał mi do zrozumienia, że skoro potrafię pisać słowa do muzyki innych artystów, to znaczy, że słyszę melodię. Thelonious nigdy nie kłamał. To co mówił, zawsze było prawdziwe.

JF: Gdy Pani komponuje to najpierw rodzi się melodia, czy może pierwsze wyłaniają się słowa i powstaje poezja, do której układa Pani melodię?

AL: Moje piosenki nie powstają jako wiersze. Bywa, że najpierw słyszę melodię, a słowa pojawiają się dopiero po upływie jakiegoś czasu. Bywa też, że jest odwrotnie – piszę tekst i potrzebuję trochę czasu, by usłyszeć melodię. A niezależnie od tego piszę również wiersze. Mam już cały ich zbiór, który zatytułowałam „Where Are the African Gods?” (Gdzie są afrykańscy bogowie?).

JF: W trakcie swojego życia używała Pani różnych imion i nazwisk, co być może zaszkodziło albo też pomogło w karierze.

AL: Nigdy z tego powodu nie zmieniałam nazwiska – dla rozgłosu czy sławy.

JF: Czy pod każdym z tych nazwisk była Pani trochę inną osobą?

AL: Myślę, że tak. Moi rodzice dali mi imię Anna Maria. Nazywałam się Anna Maria Wooldridge. Anna Maria to imię francuskie, a Wooldridge to nazwisko angielskie. Utraciliśmy swoje prawdziwe nazwiska w czasach niewolnictwa. Ludzie mają kłopoty z wymową tego nazwiska. Mówili na mnie czasem Woolridge albo Woodidge. (śmiech) Wszystko tylko nie Wooldridge. Dlatego się go pozbyłam. Ktoś nazwał mnie Gaby Wooldridge, kiedy występowałam w Moulin Rouge w Los Angeles. Chcieli, żebym miała francuskie imię. Nie wiedzieli, że Anna Maria pochodzi się z Francji. Nazwali mnie Gaby – a to przecież imię niemieckie!
A potem spotkałam tego wielkiego człowieka Boba Russella, który był impresariem i autorem tekstów. To on napisał słowa do standardów Ellingtona Do Nothing Till You Hear >From Me i Don’t Get Around Much Anymore. Dzięki niemu posiadłam umiejętność pisania tekstów do piosenek. To on nazwał mnie Abbey Lincoln – Abbey jak Westminster Abbey i Lincoln jak Abraham Lincoln. Powiedział: „Skoro Abrahamowi Lincolnowi nie udało się wyzwolić niewolników, to może ty się tym zajmiesz”. Uśmiałam się. Nie wierzę w to, co kryje się pod nazwiskiem.
Już taka jestem, nie dopuszczam w swoim życiu nieuczciwości. Wszystko traktuję poważnie. Matka nauczyła mnie być kimś. Mój ojciec sam swoimi rękoma zbudował dom, w którym się wychowałam. Matka dała mu dwanaścioro dzieci! Z takiej rodziny pochodzę.
Na Victroli, którą mieliśmy w domu, słuchałam nie tylko Billie Holiday, ale także Berta Williamsa i innych artystów. Płyty te przynosił ojciec z domów, w których pracował jako majster od wszystkiego.

JF: W waszym domu z pewnością rozbrzmiewały pieśni gospel i blues.

AL: Nie było bluesa. Mama nie lubiła bluesa. Uczyła mnie piosenek, które nauczyła ją jej matka, czyli moja babka. Babka uderzyła kiedyś naszą mamę w twarz za to, że słuchała bluesa. Powiedziała, że nie pozwoli słuchać piosenek, które mówią o degradacji człowieka.
W naszym domu był fortepian. Kiedy miałam pięć lat siedziałam przy fortepianie i starałam się wygrywać melodie piosenek, które śpiewaliśmy. Nikt mi w tym  nie przeszkadzał. Mama nigdy nie mówiła: „Anna Maria odejdź od fortepianu, przestań grać, bo tego nie znoszę!”. Ani matka, ani ojciec, ani nikt z rodzeństwa. Im zawdzięczam swoją karierę.

JF: Czy brała Pani lekcje muzyki?

AL: Nie, śpiewałam po prostu piosenki, które inni śpiewali. Ktoś pokazał mi parę akordów, gdyż początkowo grałam tylko na czarnych klawiszach. Pamiętam, że przychodził do nas pewien młody gość i pokazał mi parę rzeczy.

JF: W jaki sposób trafiła Pani do świata jazzu?

AL: Nikt nie nazywał tej  muzyki jazzem. Dopiero w okresie ostatnich 30 lat zaczęto ją w ten sposób szufladkować. Duke Ellington powiedział, że on tej nazwy w ogóle nie używa, on nazywa się Duke Ellington. Louis Armstrong powiedział mi, że można tę muzykę nazywać nowoorleańską, bo wywodzi się z Nowego Orleanu, ale z pewnością nie jest to żaden „dixieland”. Ludzie wymyślają różne nazwy, jak np. rock czy rap. Ale ja nie widzę siebie jako wokalistki jazzowej. „Jazz” to 4-literowe słowo, które ktoś wymyślił. Ja śpiewam piosenki o życiu. Opowiadając o życiu daję świadectwo swego istnienia i istnienia ludzi, których reprezentuję. Napisałam pieśń pt. People in Me, a dotyczy ona ludzi całej naszej planety. (śmiech)

JF: Kiedy i jak poznała Pani Maxa Roacha?

AL: Spotkałam go w Los Angeles, kiedy miałam 23-24 lata. Przyszedł zobaczyć mnie w lokalu, gdzie występowałam. To był nocny klub na Sunset Strip, niedaleko stamtąd zaczyna się dzielnica wielkich klubów. Występowałam z zespołem George’a... zapomniałam jego nazwiska. To był mój pierwszy występ z zespołem złożonym z samych białych muzyków. Wszyscy byli dla mnie mili, szanowali mnie. Żona pianisty spotkała Maxa na plaży i powiedziała mu, że koniecznie musi mnie zobaczyć. I przyszedł. Miał takie piękne ręce. Wielu muzyków ma piękne ręce, bo tam kryje się duch. Zakochałam się w nim i on zakochał się we mnie. Trzy lata później wzięliśmy ślub.
Kiedy przyjechaliśmy do Nowego Jorku, powiedział mi, bo rozumiał mój dylemat, że jestem poważną kobietą, która odgrywa niezbyt poważną rolę. Rzekł: „Abbey, ty nie musisz tego robić!” Uratował mnie i zaopiekował się mną. Zaczęliśmy mieszkać razem. On płacił wszystkie rachunki, a ja nie musiałam się martwić o pracę. Moja praca polegała na życiu razem z nim. (śmiech)

JF: Ale przecież cały czas rozwijała się Pani jako wokalistka, nagrywała płyty...

AL: To Max wprowadził mnie do wytwórni Riverside Records. Nie miałam jeszcze reputacji jako wokalistka. Od kobiety, która była wspaniała, piękna i sexy, nikt nie oczekiwał, żeby została wielką wokalistką. Nikt nie mówił jaka piękna była Billie Holiday. A nigdy nie było piękniejszej niż ona kobiety w całych Stanach Zjednoczonych! Mówiono o niej, że jest wielką śpiewaczką, ale nikt nie mówił jak wygląda. Była bardzo piękna. A ja miałam szansę być i jedną drugą. Traktowałam życie poważnie. A zawdzięczam to Maxowi, który powiedział: „Nie musisz tego robić”. I odkryłam, że to prawda.

JF: Razem z Maxem Roachem nagrała Pani album, który wszedł do historii jazzu: „We Insist! Freedom Now Suite”.

AL: Gdyby nie on, nie uczestniczyłabym w takim przedsięwzięciu. Kiedy poprosił mnie, żebym w jednym z utworów krzyczała, powiedziałam, że nie umiem w ten sposób krzyczeć. Moim zdaniem to nie jest muzyka. Ale w końcu zgodziłam się. Oscar Brown, Jr. napisał słowa.
Nadal tak czuję, jeśli chodzi o krzyk. Ale krzyk pomógł mi pokonać strach przed wolnością. Było to dobre doświadczenie dla mnie jako wokalistki. Pokonałam niektóre swoje opory. To nagranie stało się sławne, ale nie wracam więcej do tamtych spraw, nie mam zamiaru krzyczeć. Dla Riverside nagrywałam przede wszystkim piosenki miłosne: o mężczyznach, którzy są nic niewarci. O tym śpiewały wszystkie śpiewaczki – o mężczyźnie, który był niczym, marnie wyglądał, nie miał forsy i był frajerem, ale lubiły się z nim kochać. Wszystko to pozostawiłam za sobą.
Na płycie „That’s Him” nauczyłam się śpiewać o tym, co jest ważne w mym życiu. A nie żyję po to, żeby dzielić życie z jakimś mężczyzną – żyję dla swych przodków i dla dzieci. Chcę, żeby miały godne życie. Wiem coś o takim życiu. Wywodzę się z bardzo dalekiej linii. Wiem to z całą pewnością.

JF: Razem z Maxem Roachem angażowała się Pani w ruch obrony praw obywatelskich.

AL: Nie angażowałam się. Po prostu występowaliśmy dla tych, którzy byli zaangażowani, którzy w tej walce uczestniczyli. Graliśmy dla Malcolma X, dla Czarnych Muzułmanów. Uczestniczyłam tylko w jednej demonstracji, kiedy zabito Lumumbę.

JF: Przyjaźniła się Pani z Mayą Angelou?

AL: Byłyśmy przyjaciółkami przez wiele lat. Ale od dłuższego czasu nic nas już nie łączy. Zorientowałam się, że po naszym rozwodzie lubiła bardziej mojego byłego męża niż mnie. Ale Max Roach nigdy by nie poszedł do łóżka z moją przyjaciółką. On nigdy taki nie był. Miał różne przywary, ale akurat nie tą. Nie sypiał z moimi przyjaciółkami, ale one też nie miały chyba ochoty się z nim kochać. Minęło sporo czasu zanim go dobrze poznałam. To nie był powód rozpadu naszego małżeństwa. On jest po prostu męskim szowinistą. A ja nie dam się nikomu w ten sposób traktować! Jestem królową! A jeśli ktoś tego nie wie, to do diabła z nim! Jestem córką swej matki!

JF: Maya Angelou zaznaczyła w swej książce „Wiem, dlaczego ptak w klatce śpiewa”, że to Pani zawdzięcza ten tytuł.

AL: To nie ja dałam ten tytuł. To był... Dunbar. Zapomniałam jego imienia. Pewnego dnia Maya przeczytała mi jego wiersz przez telefon, a kiedy doszła do linii „Wiem, dlaczego ptak w klatce śpiewa”, powiedziałam: „To brzmi jak tytuł twojej książki, Maya”. To nie ja wymyśliłam ten tytuł i ona o tym wie. Ja jej tylko pomogłam. Ale jakiś czas potem napisałam piosenkę pod podobnym tytułem, Caged Bird:

I know why the caged bird sings
a sweet and soulful song
I know why the caged bird sings
when everything seems wrong
I know why the caged bird sings
and flaps its tethered wings
Birds were made to fly and birds
were made to sing.

JF: Muzyka bywa traktowana jako broń w walce o wolność.

AL: Zawsze była i zawsze będzie. Kiedy byliśmy niewolnikami, śpiewaliśmy: „To ja, to ja, to ja mój Panie!”  Napisali: „Swing low, sweet chariot! Come to carry me home!”
(W tym momencie Abbey zaczyna ze wzruszenia płakać, duże łzy ciekną jej po policzkach, ociera twarz chusteczką i po chwili powraca do rozmowy.)
Z tego się wywodzę! Po to właśnie istnieje muzyka. Rozmaicie ją nazywają. Bywa, że w imię muzyki ciskają ze sceny przekleństwa i obelgi. Ale my Afrykanie praktykujemy różne rodzaje sztuki, które wywodzą się od czarowników plemiennych, od naszych przodków w Afryce. Tańczymy i śpiewamy...
Afrykanie mają bogów w rodzaju męskim i żeńskim. Nie mają bogiń. Miriam Makeba zabrała mnie do Afryki i to dzięki niej dostałam nowe imiona: Aminata Moseka. Minister Informacji Zairu poprosił ją, by mi powtórzyła, że Moseka znaczy bóg miłości w kształcie kobiety. Nie powiedział „bogini”, lecz „bóg” miłości.

JF: Miłość daje siłę. Ostatnich kilkanaście lat to już passa Pani sukcesów.

AL: To wszystko zawdzięczam wielkiemu producentowi, jakim jest Jean-Philippe Allard. To on zajął się marketingiem mojej osoby i w ten sposób sprawił, że żyje mi się lepiej. Nikt w Ameryce nie zajmuje się marketingiem tej muzyki. To wspaniała muzyka, ale nikt nie chce się nią zajmować. Wolą rap, przekleństwa, wrzask i wycie na estradzie. Zanim go poznałam, napisałam już wiele rzeczy, m.in. Painted Lady. Nie musiałam się zmieniać. Nie cierpię na brak pewności siebie. Mam nadzieję, że nie jestem arogancka. 

JF: Czy jest Pani ufna w przyszłość?

AL:  W ogóle mnie to nie obchodzi. To należy do Boga, cokolwiek miałoby stanowić proces twórczy. Nie stworzyłam świata, nie staram się go zbawić ani uleczyć. Nie dbam o to – taka już jestem. Chcę być wolna – od biedy, jeśli będzie mi dane żyć sto lat, ale wolałabym, żeby tak nie było. To moje życie. Nikomu nie zamierzam mówić co ma robić. Każdy niech decyduje za siebie. Jak powiedział James Brown: Do what you wanna do! (śmiech)

DYSKOGRAFIA
Affair: A Story Of A Girl In Love – Capitol Jazz 81199 (1956)
That’s Him – Fantasy/OJC 085 (1957)
It’s Magic – Fantasy/OJC 205 (1958)
Abbey Is Blue – Fantasy/OJC 069 (1959)
We Insist! Freedom Now Suite (z Maxem Roachem) – Candid 9002
Straight Ahead – Candid 79015 (1961)
People In Me – Verve 515246 (1973)
Painted Lady – Blue Marge 1003 (1980)
Golden Lady – Inner City (1980)
Talking To The Sun – Enja 4060 (1983)
Abbey Sings Billie, vol. 1 & 2 – Enja 79633 & 037 (1987)
The World Is Falling Down – Verve 843476 (1990)
You Gotta Pay The Band – Verve 511 110 (1991)
Devil’s Got Your Tongue – Verve 513 574 (1992)
When There Is Love – Verve 519 697 (1992)
The Music Is The Magic – ITM (1993)
A Turtle’s Dream – Verve 527 382 (1994)
Who Used To Dance – Verve 533 559 (1996)
Wholly Earth – Verve Gitanes 559538 (1998)
Over The Years – Verve 314 549 101 (2001)
It’s Me – Verve (2003)
Abbey Sings Abbey – Verve (2007)

rozmawiał: Paweł Brodowski


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu