Wywiady

fot. Ingrid Hertfelder

Bobby McFerrin: Muzyka ma moc

Marek Tomalik


Przez kilka dekad Bobby McFerrin łamał wszelkie schematy. Dziesięciokrotny laureat Grammy zatarł różnicę pomiędzy muzyką pop, sztukami pięknymi, wygłupiając się boso w najlepszych salach koncertowych świata, odkrywając dziewicze terytoria wokalne, inspirując legiony nowych śpiewaków a cappella i całego ruchu beatbox. Jego współpraca z wiolonczelistą Yo-Yo Mą, Chickiem Coreą oraz Vienna Philharmonic przyniosła milionowe nakłady płyt i uznanie na całym świecie. Jest twórcą improwizowanego chóru pod nazwą Voicestra, a jego solowe występy pozostaną na zawsze częścią legendy tego jedynego w swoim rodzaju artysty.

16 czerwca br. Bobby McFerrin wystąpił po raz pierwszy w Polsce w duecie z Chickiem Coreą. Inauguracyjny koncert europejskiej trasy obu artystów miał miejsce Bielsku-Białej, w kościele św. Maksymiliana Kolbego, który nie jeden już raz gościł najwybitniejszych muzyków świata, bo ta świątynia ze znakomitej akustyki słynie.

Na koncert czekała półtoratysięczna, wyrobiona i spragniona strawy duchowej publika, która potrafi nie tylko słuchać, ale i śpiewać. Improwizowana rozgrzewka Bobby’ego trwała jednak długo. Za długo. W pierwszej części koncertu odnieśliśmy wrażenie udziału w próbie, gdzie dialog między muzykami – spontaniczny i okraszony humorem – nie mógł nabrać tempa. Chick Corea wirtuozowsko zagrał Chopina, przez większość koncertu oddawał jednak przestrzeń Bobby’emu. Nie przeskoczyła iskra, która poniosłaby tę ucztę na duchowej fali radości (której tak mocno wyczekiwaliśmy). Owszem były przebłyski geniuszu, szczególnie w interakcji wokalnej z publicznością. Te jednak gasły. Improwizacja wokalna jest jedną z najtrudniejszych sztuk. Wspomina o tym w wywiadzie Bobby, niemniej „wierny” przybywa na ceremonię, a nie na wiszący w powietrzu potencjał.

Były też miłe i niespodziewane akcenty, kiedy Bobby zaprosił do mikrofonu kogoś z publiczności. Grzegorz bardzo dobrze sobie poradził w duecie wokalnym z Mistrzem, a spontanicznie zaproszony do fortepianu kilkuletni chłopak zagrał z Chickiem swój numer na bis. Sprawdziłem, nie było to wcześniej przygotowane!

Rozmowa z Bobbym McFerrinem miała miejsce jeszcze przed bielskim koncertem.

JAZZ FORUM: Przez lata byliśmy świadkami Twojej oryginalnej aktywności scenicznej, która w świadomości publicznej funkcjonuje pod nazwą „spontaneous inventions”.Jest organicznie niespodziewana i zdaje się prowokować pytanie o swoją genezę. Czy to jest tak, że bierzesz głęboki oddech i ochoczo wskakujesz w dobrze pasujące ci buty? Skąd do swoich występów czerpiesz odwagę? Co stanowi napęd Twojej duchowości, co ją uruchamia?

BOBBY McFERRIN: Intrygujące pytanie. Gdybym o tym myślał w ten sposób, jak to przedstawiasz i pozwolił tym wszystkim słowom się w mojej głowie rozwijać, nie mógłbym robić tego, co robię. Niesamowitym wyczynem byłoby z miejsca myślenia wskoczyć w coś tak nieznanego. To tak nie funkcjonuje. Oczyszczam umysł i słucham muzyki, wypatruję odpowiedniego momentu, czekam na inspirację. Z przyczółka otwartości i gotowości sam sobie za bardzo nie mogę pomóc. I just have fun.

JF: Wydawało się, że po spektakularnym sukcesie Don’t Worry Be Happy zniknąłeś z międzynarodowej sceny muzycznej. I po jakimś czasie, w ramach prezentu na swoją 40-tkę, pojawiłeś się jako… dyrygent. Czy zmiany Twojej aktywności muzycznej pojawiają się spontanicznie, czy jako efekt planowanego, konsekwentnego działania?

BM: Po kolei. Czas kiedy napisałem i nagrałem Don’t Worry Be Happy był okresem eksperymentów wokalnych, doświadczeń z rejestracją techniką wielośladu, wplataniem w to wszystko humoru, zabawą w tworzenie muzyki. To, co robiłem do czasu napisania tej piosenki, jest tym, co robię nadal. Nigdy nie zniknąłem. Napełniony radością, którą niesie muzyka, robiłem swoje. Zacząłem z Voicestrą i przez pewien czas poświęciłem się pisaniu. Nie starałem się jednak komponować nowych hitów. Nie podchodzę do muzyki w ten sposób.

Jeśli chodzi o dyrygenturę – tak, to był prezent na moje 40 urodziny. Pamiętam, kiedy jako trzylatek stanąłem jako dyrygent symfonii Beethovena przed audytorium rodziny. Zawsze kochałem muzykę orkiestrową i pragnąłem dostąpić tego doświadczenia. Podpytałem kolegów z San Francisco Symphony, czy mógłbym spróbować, a potem intensywnie ćwiczyłem. Byłem zdumiony, że w tym temacie tak wiele możliwości otwarło się dla mnie. Zawsze myślałem o sobie przede wszystkim jako o wokaliście, niemniej dyrygenturę kocham równie mocno. W czasie tych najlepszych, najbardziej spełnionych chwil za pulpitem czuję, jakbym śpiewał rękami.

JF: Czy bycie dyrygentem daje Ci porównywalne zadowolenie z pracy jako wokalista, muzyk solowy, członek zespołu?

BM: Jest tym samym. To wszystko, to tworzenie muzyki.

JF: Co odkryłeś w muzyce afrykańskiej?

BM: Jedna z ważniejszych chwil mojego muzycznego życia miała miejsce, kiedy jako smyk oglądałem w telewizji film „Zulu” z Michaelem Caine’em. Była tam scena, w której wykorzystano nagrania i tańce z prawdziwego życia plemiennego. Nigdy wcześniej nic podobnego nie widziałem, ani nie słyszałem. Rozsadziło mi umysł. Bardzo inspirujące jest usłyszeć zupełnie inne rzeczy. Zaledwie kilka miesięcy temu zagrałem w Nowym Jorku koncert z muzykami z Mali, Gwinei i Beninu. Różne stroje muzyczne, różne sposoby komunikacji. Było wspaniale. 

JF: Czy możesz zdradzić kilka sekretów dotyczących śpiewu kołowego (circle singing)?

BM: W czasie pierwszego w mojej solowej karierze tourne zaistniała sytuacja z większym zaangażowaniem publiczności w śpiewanie. Miałem pomysły, które od jakiegoś czasu tliły się w mojej głowie. Nie mogłem jednak podołać wszystkiemu sam. Część roboty oddałem do śpiewania publiczności, a ja sam nad tym wszystkim wokalnie improwizowałem. Jakiś czas później utworzyłem Voicestrę i sprawy zaszły nawet dalej. Śpiew kołowy to określenie, którego używam do opisu improwizowanego śpiewania zespołowego. To niebo otwartych możliwości. Silnie inspirujące, kiedy słychać wszystkie głosy razem zmierzające w tym samym kierunku. Wielu ludzi rozsianych w odległych zakątkach świata zbiera się w grupy i ma swoje własne wersje improwizacji śpiewu kołowego. That makes me happy.

JF: Uważasz, że muzyka ma właściwości lecznicze?

BM: Tak, wierzę, że muzyka ma moc uzdrawiania. 

JF: Album„Spirityouall” z 2013 roku zawiera stare afroamerykańskie kompozycje, jak i Twoje własne. Czy Biblia była tu źródłem inspiracji, czy też wywodzą się one wprost z tradycji spiritualsów?

BM: Byłem zainspirowany kilkoma rzeczami: tradycyjnymi amerykańskimi spiritualsami, relacją mojego ojca do tych pieśni, która dla Amerykanów jest ich naturalnym źródłem poznania, i moją osobistą więzią z Biblią. Spiritualsy są doskonałym przykładem czegoś, co jest absolutnie prawdziwe dla całej muzyki, a muzyka jest sposobem mówienia o najbardziej ekstremalnej radości i cierpieniu życia.

JF: Kiedy podróżujesz z koncertami po świecie, znajdujesz czas na zobaczenie czegoś poza sceną? Jesteś ciekawy ludzi i miejsc w kraju, który odwiedzasz? Publiczność których krajów cenisz najbardziej?

BM: Kiedy podróżuję jestem typem pustelnika. Mam duży szacunek do muzyki i publiczności. Rezyduję w hotelu, szanuję głos i czytam Biblię. Idę do sali koncertowej, robię próbę i wychodzę na koncert. Publiczność odbieram wszędzie różnie. To wspaniałe doświadczenie, ale ciężko mi o tym mówić. Nastrój jest po prostu inny i zmienia się jak śpiewam. Nie mam ulubionych miejsc, krajów, wszystkie są dla mnie interesujące i wspaniałe. To wielki zaszczyt móc gościć u różnych ludzi na całym świecie i wejść w ich świat na kilka godzin. 

JF: Czy uważasz, że muzyka jest silniejsza od miłości?

BM: Co za głupie pytanie. Muzyka jest silniejsza, kiedy ma korzenie w miłości i zabawie. Nawet smutna muzyka jest zakorzeniona w radości bycia żywym i wyraża, co czuję, kiedy żyję.

JF: Na koniec chciałbym zapytać o Twoje nowe projekty, muzyczne plany.

BM: Nic, co czym mógłbym mówić już teraz.

Za pomoc w realizacji wywiadu dziękuję: Władysławowi Szczotce (Bielskie Centrum Kultury), Jackowi Różyckiemu (Australia) i Tomaszowi Gajewskiemu (4 Music).

Marek Tomalik


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu