Wywiady
Bogdan Ignatowski
fot. Witold M. Mirski

BOGDAN IGNATOWSKI: Pięćdziesiąt lat minęło

Witold M. Mirski


Z Bogdanem Ignatowskim rozmawiamy w Stodole po koncercie z okazji pięćdziesięciolecia działalności artystycznej znakomitego bandżysty i gitarzysty. Istotnym elementem wystroju warszawskiego klubu były w tym dniu plakaty informujące o koncertach znanych zespołów jazzu tradycyjnego. Większość z nich już nie istnieje, a daty koncertów odnosiły się do różnych lat minionego półwiecza. (Wywiad opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2008)

JAZZ FORUM: Czy mógłbyś opowiedzieć, jak dotarłeś do jazzu tradycyjnego, jakie były początki Twojej kariery, z kim oraz z jakimi zespołami, współpracowałeś?

BOGDAN IGNATOWSKI: Grałem w wielu różnych składach, a zacząłem od amatorskiego zespołu działającego przy Warszawskiej Fabryce Motocykli.

JF: A więc tam, gdzie pod koniec lat 50. produkowano polski motocykl, słynną WueFeMkę, złośliwie nazywaną WueFMęką.

BI: Tak, to była ta fabryka i właśnie tam na przełomie lat 1953-54 powstał mój pierwszy zespół, który nie miał nazwy. Jego skład był typowy dla zespołów dixielandowych i taką też graliśmy muzykę. W zespole tym grali m.in. Władysław Dobrowolski na puzonie, Henryk Majewski na klarnecie oraz jego kuzyn Tadeusz Rzeczkowski na trąbce. Niestety czas zatarł nazwiska pozostałych członków zespołu.

JF: Były to lata, gdy jazz tradycyjny, a ściślej mówiąc dixieland, stawał się muzyką bardzo popularną, młodzież tej muzyki nie tylko słuchała, ale i tańczyła. Czy jej popularność skłoniła Cię do wybrania tego stylu?

BI: Nie było to bez znaczenia, ale myślę, że nie tylko. Sądzę, że decydujące znaczenie miało to, że zacząłem grać na gitarze, a jednocześnie słuchałem Radia Luxemburg oraz audycji Willisa Conovera w Głosie Ameryki, gdzie tej muzyki było pełno. Były to już czasy, gdy do Polski zaczęły przyjeżdżać zagraniczne zespoły tradycyjne z Mr Ackerem Bilkiem na czele. Ta muzyka bardzo mi się podobała i przyznaję, że to ona porwała mnie za sobą. Słuchając jej odkryłem banjo i zrozumiałem funkcję, jaką ono pełni funkcję w zespole. Instrument ten tak bardzo przypadł mi do gustu, że natychmiast go kupiłem i nauczyłem się na nim grać.

JF: Czy swoją edukację muzyczną rozpocząłeś w szkole muzycznej?

BI: To było troszkę inaczej. Ja bardzo chciałem grać solo, a banjo jest w zasadzie instrumentem akompaniującym. Wymyśliłem więc sobie, że będę grał na klarnecie i poszedłem nawet do szkoły. Jednak w sytuacji, gdy grałem już dość dobrze na banjo, te początkowe ćwiczenia gry na klarnecie zniechęciły mnie do tego instrumentu. Podobnie było ze skrzypcami i w rezultacie pozostałem przy gitarze i banjo. Mogę przytoczyć śmieszną opinię kolegów o mojej grze: „Ty jak grasz na banjo, to grasz tak jak na gitarze, a jak na gitarze, to tak jak gdyby na banjo”.

JF: Powstanie zespołu było pierwszym krokiem, po którym musiały nastąpić następne.

BI: Działaliśmy przy zakładzie, który nam umożliwił próby, ale za to wymagał grania przy różnych okazjach. Poza tym, to mieliśmy grania, które w tamtym czasie nazywaliśmy „patykiem pisane na parkanie”, a więc bez drukowanych afiszy czy plakatów i bez jakiejkolwiek aparatury nagłaśniającej, ale za to bardzo często, jak wspomniałeś, do tańca.

Później zacząłem przychodzić do Hybryd, gdzie grałem m.in. z zespołem pianisty Witolda Krotochwila. Gdzieś pod koniec lat 50., zupełnie przypadkowo nawiązałem kontakt z New Orleans Stompers. Pewnego dnia szedłem Nowym Światem z  banjem na plecach i nieoczekiwanie zaczepiło mnie kilku młodych ludzi i zapytało: „Grasz na banjo?” Gdy odpowiedziałem potwierdzająco, zaprosili mnie na próbę. Jak się okazało, byli to członkowie Stompersów, a trzeba podkreślić, że w tamtym czasie byli oni już zespołem markowym, by nie powiedzieć na topie. To był pierwszy skład Stompersów z pianistą Wojtkiem Kacperskim i zakochanym w stylu nowoorleańskim klarnecistą Bello. Na początku grało z nami dwóch basistów: „Sis” Orłowski albo Robert Koniarz, ale jeden puzonista Jurek Kowalski. Kierownikiem zespołu był perkusista Miecio Wadecki. Współpracowałem ze Stompersami do połowy lat 60.

JF: A więc do końca działalności zespołu, ale co było dalej?

BI: Początkowo byłem jak gdyby zawieszony w próżni bez żadnego grania, ale wkrótce nawiązałem współpracę z zespołem basisty Mirka (Andrzeja?) Ufnalewskiego, w którym Adam Chyła grał na saksofonie, Zbyszek Konopczyński na fortepianie i na puzonie, Edek Nowakowski na trąbce, a nazwiska perkusisty już nie pamiętam. W tym składzie grywaliśmy w Hybrydach i innych klubach studenckich oraz tam, gdzie chciano nas zaangażować.

Po jednym z takich nagrań zaproponowano mi utworzenie zespołu grającego muzykę taneczną. Kwartet w składzie: Rysio Waniek - fortepian, Leszek Dąbrowski - gitara basowa, Tadzio Stryjewski - perkusja oraz ja, nawiązał kontakt z Estradą, która w tamtych czasach miała prawo zawierania kontraktów. Współpraca z Estradą trwał aż do stanu wojennego, a potem nawiązał z nami kontakt impresario z Beneluxu i zaproponował ośmiomiesięczny kontrakt w Belgii i Holandii, gdzie graliśmy głównie muzykę swingową.

Nastepnie współpracowałem z zespołem Stomping Jazz Quartet, w którym na trąbce grał Stefan Woźniakowski, na klarnecie Bernard Ptak, a na kontrabasie kuzyn Andrzeja Rosiewicza. Po jakimś czasie Stanisław Piwowarski zaproponował nam wyjazd do miejscowości Brül w Niemczech, gdzie przez osiem miesięcy graliśmy w wesołym miasteczku.

Po powrocie do kraju w połowie lat 80. spotkałem Jurka Więckowskiego, który w tym czasie organizował własny zespół Blues Fellows, do którego zaangażowaliśmy się razem ze Stefanem Woźniakowskim i gdzie ja gram do dnia dzisiejszego. Ostatnio z zespołu odszedł Stefan i na jego miejsce przyszedł młody trębacz Wojciech Milewski. Wojtek dobrze improwizuje i ujął nas swoją chęcią grania oraz pracowitością. Nie wiem jak koledzy, ale ja odnoszę wrażenie, że Wojtek swą postawą zaczął nas mobilizować i inspirować do bardziej wytężonej pracy.

JF: Właśnie w tym odnowionym składzie wystąpiłeś teraz z Blues Fellows w Stodole. W finale z zespołem All Stars wystąpił Bogusław Sobiesiak, o którym nie wspomniałeś wymieniając składy poszczególnych zespołów. Kiedy zacząłeś z nim współpracować?

BI: Nie wymieniłem go dlatego, że on był drugim klarnecistą w New Orleans Stompers po Bello. Przyjście Bogusława Sobiesiaka zmieniło trochę nasze preferencje artystyczne, zaczęliśmy się wzorować na angielskich zespołach jazzu tradycyjnego. Przestaliśmy grać z fortepianem i pozostało samo banjo.

JF: Występ Bogusława Sobiesiaka w Stodole był bardzo miłą niespodzianką, zważywszy na jego długą przerwę w graniu.

BI: Podczas kilku jego wizyt w Polsce spotykałem się z nim i powiedział mi, że w zasadzie przestał grać. Zaprosiłem go na ten koncert, ale do końca nie wiedziałem, czy będzie w stanie zagrać zważywszy na wiek i tak długą przerwę w graniu. A tu okazało się, że Bogusław nie tylko zagrał, ale był to świetny jego występ. Wielką radość sprawiło mi to, że moi koledzy grający obecnie nieco inną muzykę doskonale odnaleźli się w klimacie dixielandu.

JF: Myślisz zapewne m.in. o Zbyszku Namysłowskim, ale on przecież zaczął od jazzu tradycyjnego.

BI: Ależ oczywiście tak. Kiedy rozmawiałem z nim na temat tego koncertu chciałem mu podać kolejność utworów, on odpowiedział: „Nie martw się, ja doskonale pamiętam wszystkie numery dixielandowe”.

JF: Życzymy Ci zdrowia, sił do grania i doczekania kolejnych jubileuszy.

Rozmawiał: Witold M. Mirski

 

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu