Wywiady
Igor Butman

IGOR BUTMAN: Amerykański sen

Paweł Brodowski


„Uwielbiam, jak gra Igor Butman i bardzo lubię go osobiście. Ma wspaniały feeling do muzyki i do ludzi, jest fenomenalnym muzykiem” – powiedział Wynton Marsalis. A Bill Clinton na przyjęciu na Kremlu u Putina stwierdził, że „Igor Butman jest być może największym żyjącym saksofonistą, który, tak los chciał, urodził się w Rosji”. Z nowym „carem” jazzu rosyjskiego rozmawiałem przez telefon jak Polak z Rosjaninem – po angielsku.

JAZZ FORUM: How are you, Igor? Where are you now?

IGOR BUTMAN: At my summer house near Moscow. Wczoraj graliśmy koncert w Zielonogradzie około 50 kilometrów od Moskwy. A wcześniej byliśmy z big bandem na tournee po dalekim wschodzie Rosji i na Syberii. Przed nami jeszcze kilkanaście koncertów.

JF: Byłem niedawno w Nowym Jorku. Widziałem Twoje fotografie wiszące na ścianie w klubie Village Vanguard, obok Johna Coltrane’a i Billa Evansa, a także i w Jazz At
Lincoln Center – obok Wyntona Marsalisa.

IB: Jesteś już trzecia osobą, która mi o tym mówi. Będę musiał tam zajrzeć i sprawdzić.

JF: W Nowym Jorku przeprowadziłem wywiad z Wyntonem, a teraz niczym wahadło, które przesunęło się w przeciwną stronę, rozmawiam z Tobą. Czy to tylko przypadek?

IB: Byłem w Nowym Jorku w czerwcu tego roku ze swoim big bandem. Nagraliśmy kilka utworów z Wyntonem jako solistą.

JF: Twoje nazwisko wiąże się z Marsalisem pod wieloma względami.

IB: Kiedy zaczynałem występować jako muzyk jazzowy, usłyszałem Wyntona Marsalisa w Głosie Ameryki. Byłem pod wielkim wrażeniem, że ktoś tak młody (Wynton jest moim rówieśnikiem, urodziliśmy się w tym samym 1961 roku, tego samego miesiąca!) potrafi grać tak wspaniale, z taką techniką i taką inwencją! Miałem wrażenie, że dzielą nas lata świetlne. A gdy spotkałem go na jam session w Moskwie w 1998 roku, poczułem, jakbyśmy byli braćmi, jakbyśmy znali się od lat. I zostaliśmy przyjaciółmi.

Wynton poprosił mnie, żebym wystąpił gościnnie na jego koncercie. A potem mieliśmy wielkie jam session w moim klubie, który uruchomiłem kilka miesięcy wcześniej. Graliśmy chyba do siódmej rano i w końcu musiałem go stamtąd wyrzucić siłą, bo inaczej spóźniłby się na samolot. Powiedział wtedy, że chciałby zaprosić mój big band do Nowego Jorku.

JF: I takie spotkanie miało miejsce kilka lat temu w Lincoln Center.

IB: Mieliśmy kilkugodzinną próbę, kilka utworów zagrał jego big band, kilka utworów mój, a potem obie orkiestry grały razem.

JF: Jesteś przyrównywany do Wyntona również dlatego, że pełnisz w Moskwie podobną rolę to tej, jaką Wynton pełni w Nowym Jorku.

IB: Wynton stworzył Jazz At Lincoln Center – centrum jazzowego świata. A ja o sobie mogę tylko powiedzieć, że kocham jazz tak bardzo jak Wynton. Od dziecka wyczuwałem w tej muzyce wielką ekscytację, fantazję, jej prawdę i siłę uczucia. Pragnę, aby muzyka ta stała się w Rosji bardziej popularna i czuję się za to odpowiedzialny. Zorganizowałem kilka festiwali z udziałem wielkich muzyków rosyjskich i wielkich muzyków amerykańskich, a także europejskich, i za każdym razem odnieśliśmy sukces.

Wielu ludzi próbuje uruchomić kluby jazzowe, ale nie posiadają odpowiedniego przygotowania i doświadczenia. Czytali o tym i owym w „Down Beacie”, w JAZZ FORUM, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać. A ja spędziłem wiele lat w Ameryce, znam to z obu stron – i jako jazzfan, i jako muzyk. Otworzyłem Le Club. To była restauracja, kiedy tam przyszedłem. Miałem partnera. Przyjąłem to wyzwanie pod warunkiem, że jazz będzie tam prezentowany we wszystkie dni tygodnia. Byłem początkowo odpowiedzialny tylko za sprawy artystyczne, a ten partner miał trochę kasy. A potem stałem się jednym z udziałowców.

JF: Byłem w tym klubie kilka lat temu. Ty byłeś wtedy, jak mi powiedziano, w Paryżu. Grali Billy Cobham, James Williams, Ron Carter i Donald Harrison. Klub był pełen, publiczność reagowała entuzjastycznie, dziewczyny po solówkach piszczały. Miałem wrażenie, jakby to była nie Moskwa, a Ameryka. Na czym się wzorowałeś projektując ten klub?

IB: To była wcześniej restauracja. Niczego tam właściwie nie projektowałem. Kupiłem fortepian Steinwaya, kupiłem dobry zestaw bębnów – to był mój wkład do projektu klubu. Kupiłem dobre wzmacniacze i dobry kontrabas, a także dobry system nagłośnienia, dobre mikrofony. Instrumenty musiały być dobre, bo miałem zamiar zaprosić na występy w klubie najlepszych muzyków na świecie.

JF: Pamiętam, że na ścianach wisiały wielkie plakaty Coltrane’a, Parkera, Billie Holiday...

IB: To historia jazzu. Oczywiście jazz narodził się w Ameryce, większość najwybitniejszych muzyków pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Wisiały na ścianach portrety wielkich dawnych muzyków, ale potem zmieniliśmy ekspozycję na fotografie artystów, którzy występowali w naszym klubie, a byli to Wynton Marsalis, Ray Brown, Jimmy Smith,  Monty Alexander, McCoy Tyner, George Benson, Take 6, Joe Lovano, Randy Brecker, Yellowjackets, Spyro Gyra, Hiram Bullock, Kurt Rosenwinkel, Dee Dee Bridgewater, Kevin Mahogany, Toots Thielemans, Mike Stern, The Bad Plus, New York Voices...

JF: Absolutnie fantastycznie – jak mawiał Willis Conover. Jak udało Ci się angażować tak wielkie nazwiska na występy klubowe?

IB: Zapraszałem ich na koncerty przez trzy, cztery, pięć wieczorów. Miałem sponsorów, jak koncern tytoniowy Phillip Morris, firma Hennessey, producenci wódki. Musiałem poświęcić dużo czasu na pozyskiwanie sponsorów.

JF: To było prestiżowe miejsce. Kto tam bywał?

IB: Rosyjska elita, ludzie biznesu, naszymi gośćmi bywali politycy. Był u nas Colin Powell, prezydenci Rosji, były premier Izraela, premier Wielkiej Brytanii, ambasadorowie państw zachodnich – Ameryki,  Francji, Włoch, Polski, ludzie biznesu...

JF: Mam nadzieję, że również zwykli jazzfani?

IB: Zwykli jazzfani zawsze mogli przyjść, choć wstęp był dość drogi. Wielu muzyków jazzowych miało wejście za darmo, np. wszyscy członkowie mojego big bandu. Taki klub to dla rosyjskich muzyków miejsce, gdzie mogą się nauczyć, jak być artystą na scenie, jak występować na scenie, jak grać razem, jak nawiązywać kontakt z  publicznością. Zapraszałem też ludzi prasy i krytyków jazzowych.

JF: W poniedziałki występowałeś ze swoim big bandem.

IB: W ten sposób rozpoczęliśmy działalność klubu. Nigdy wcześniej nie miałem big bandu, zanim powstał ten klub. Właściciel klubu bardzo się obawiał, że gdy zaczniemy grać, to będzie bardzo głośno i zaczną się skargi. I naprawdę było głośno, nawet bez mikrofonów, ale po kilku próbach było już lepiej. Każdego wieczoru, gdy graliśmy w poniedziałkowy wieczór, klub był pełen.

JF: Skoro było tak dobrze, to dlaczego musiałeś klub zamknąć?

IB: Pierwszy właściciel prowadził biznes bardzo źle, sprzedał klub jednemu z moich przyjaciół, który prowadził klub przez około pięciu lat. Nie mieliśmy strat finansowych. W pewnym momencie było nas sześciu partnerów. Czterech, oprócz mnie i jeszcze jednego gościa, chciało zarabiać większą kasę. Próbowałem im wytłumaczyć, że możemy dokonać paru zmian. Ale oni stanęli przy swoim i teraz jest tam steak-house. Szkoda, bo było to bardzo specjalne miejsce dla Moskwy, dla rosyjskiego jazzu, dla muzyków jazzowych, dla historii jazzu.

Mówiąc prawdę, zaczęli do mnie teraz dzwonić, żebym wrócił i otworzył klub na nowo.

JF: Ale teraz, jak słuchy chodzą, masz już inny klub.

IB: Mam taki mały klub. Od czasu do czasu dzwonią do mnie muzycy i pytają, czy nie mógłbym zorganizować parę koncertów, bo mają trasę po Rosji. Czasem, w poniedziałki, jeśli jesteśmy w mieście, występujemy tam z big bandem. To wszystko.
Teraz chciałbym stworzyć coś podobnego do tego, co Wynton zrobił w Nowym Jorku. Myślę o dużym centrum jazzowym z salą koncertową, klubem, salami na próby, klasami do nauki jazzu. Znam wielu dobrych nauczycieli...

JF: Na Twojej stronie internetowej można zobaczyć Ciebie w towarzystwie wielkich postaci ze świata polityki, jak Jelcyn, Clinton, Putin, Bush...

IB: Bush nie! Ale Clintonowi bardzo podobał się mój występ na koncercie w 2000 roku w Moskwie. Umieścił jeden z moich utworów, Nostalgie, na składance kompaktowej, którą firmuje własnym nazwiskiem – „The Bill Clinton Collection” (obok nagrań m.in. Johna Coltrane’a My One and Only Love, Milesa Davisa My Funny Valentine i Zoota Smisa Summertime).  Dwa lata temu grałem w Nowym Jorku na jego przyjęciu z okazji 60-tych urodzin.

JF: Czy Clinton też grał na saksofonie?

IB: Nie, ale słyszałem, jak grał w Moskwie na przyjęciu Borysa Jelcyna. Nigdy nie graliśmy razem. Przyjaźnimy się.

JF: Rosję i Amerykę dzieli antagonizm w walce supermocarstw o panowanie nad światem, ale Twoje spotkania z Wyntonem są jakby wspólną ekspedycją kosmiczną rosyjskich i amerykańskich kosmonautów.

IB: (śmiech) My, muzycy jazzowi, chcielibyśmy nie dzielić, a połączyć świat razem. Im więcej gramy, tym lepszy staje się świat. Widzę, jak rosyjskim politykom podoba się muzyka grana przez amerykańskich jazzmanów. Słuchając muzyki zapominają o polityce. Kiedy występuję przed nimi, staram się przekazać im to przesłanie.

JF: Twoja kariera jest jakby spełnieniem amerykańskiego marzenia. Wielu muzyków jazzowych marzy o Ameryce, ale Ty swoje marzenia spełniłeś, Twój sen stał się rzeczywistością!

IB: Tak to był sen. Za czasów sowieckich wszystko, co z Zachodu, było  najlepsze, ale propaganda radziecka wmawiała nam, że Zachód jest okropny! Tymczasem muzyka, której słuchaliśmy, była zdumiewająca, porywająca! Oglądaliśmy wspaniałe filmy. Widziałem „West Side Story”, „Trzy dni Kondora”, musical „Oliver”... Jeden z moich nauczycieli powiedział mi o Głosie Ameryki – co wieczór słuchałem audycji Willisa Conovera „Jazz Hour” i nagrywałem tę muzykę na magnetofon. Tam usłyszałem po raz pierwszy Wyntona Marsalisa.

Jedynym sposobem, by znaleźć się w Ameryce, była emigracja. Wyjechałem, a dwa lata później każdy mógł już jeździć do USA, studiować tam i wrócić. Wszystko się zmieniło. To był mój sen, by grać z wielkimi muzykami jazzowymi, by występować z nimi razem na scenie i podróżować po całym świecie grając swoją własną muzykę.

JF: Taki wydźwięk mają tytuły Twoich płyt: „Prophecy”, czy ta najnowsza „Magic Land”. Tu gra przecież zespół marzeń.

IB: Mój „dream come true”. Chick Corea był pierwszym wielkim muzykiem amerykańskim, jakiego spotkałem w Związku Radzieckim, w 1981 roku.

To było moje marzenie, by zagrać z takimi muzykami, jak Chick, jak Randy Brecker, Jack DeJohnette i John Patitucci. Chick miał takie magiczne tytuły na swoich płytach, jak „MusicMagic” czy „The Mad Hatter”. Tej płycie dałem tytuł „Magic Land”, gdyż gram na niej muzykę z filmów kreskowych dla dzieci, filmów magicznych, na których się wychowałem.

JF: Urodziłeś się i wychowałeś w Leningradzie...

IB: ... w rodzinie inżynierów. Mój ojciec był wielkim fanem jazzu. Grał na perkusji w zespole dixielandowym Gamma Jazz. Mieliśmy w domu parę płyt jazzowych, niezbyt wiele. Mieliśmy Leningradzki Dixieland, mieliśmy dwie płyty z Ellą Fitzgerald i dwie z Louisem Armstrongiem. I słuchaliśmy nagrań Leonida Utiosowa, króla rosyjskiego jazzu z lat 20., 30. i 40. To chyba wszystko, co mieliśmy w domu.

JF: Chodziłeś do szkoły muzycznej?

IB: Od 11 roku życia uczyłem się gry na klarnecie. Mój ojciec chciał, żebym grał na tym instrumencie, bo mam nazwisko Butman, a w Ameryce królem jazzu był Benny Goodman. Mój dziadek niespecjalnie przepadał za jazzem, ale był klasycznym skrzypkiem, studiował w Leningradzkim Konserwatorium –  chciał, żebym grał na klarnecie, bo najpiękniejszą muzykę Rimski-Korsakow napisał na klarnet.

Uczyłem się gry na klarnecie przez trzy lata, ale zobaczyłem w szkole saksofonistę i poprosiłem nauczyciela, żeby przeniósł mnie do klasy saksofonu.

Gry na saksofonie uczył mnie Giennadi Goldstein, chyba najlepszy saksofonista jazzowy w Związku Radzieckim. Wciąż jeszcze uczy, ma orkiestrę saksofonową, pisze muzykę w starym stylu, jak Charlie Ventura, Benny Goodman, Artie Shaw. Ma chyba dwudziestu saksofonistów, brzmią wspaniale.

JF: Którzy saksofoniści byli dla Ciebie największym wzorem?

IB: Przede wszystkim Cannonball Adderley i Charlie Parker. To były dwie pierwsze płyty, jakie dostałem od Goldsteina. „The Cannonball Adderley Quintet In San Francisco” iCharlie Parker – to była płyta, która zaczynała się od Now’s the Time, a potem były tam Lover Man i Confirmation.

Już wcześniej słuchałem Coltrane’a, fascynowali mnie również Sonny Rollins, Ornette Coleman i inni wielcy saksofoniści. Czwartą płytą, jaka miałem, był album Rollinsa, na którym grał wspaniałe solo w Body and Soul. Piatą była płyta Arta Blakeya „A Night At Birdland”, gdzie grali Clifford Brown, Lou Donaldson, Horace Silver i Curley Russell. Moją fascynacją byli także Brecker Borthers, a także bracia Marsalisowie. Wśród moich pierwszych płyt był album „V.S.O.P.” Herbie’ego Hancocka.

Najpierw grałem na alcie. Jak miałem 17 lat, przyłączyłem się do najlepszego zespołu jazzowego w Leningradzie, którym kierował Dawid Gołoszczokin –  multiinstrumentalista, najbardziej swingujący muzyk jazzowy w Związku Radzieckim! Wciąż brzmi wspaniale. Gra na trąbce, skrzypcach, saksofonie, fortepianie i kontrabasie. Grałem w jego zespole przez trzy lata. Okazjonalnie współpracowałem z eksperymentalnym zespołem Siergieja Kurjochina. I miałem własny kwintet.

JF: Scena jazzowa w Leningradzie była bardzo aktywna, ale jeszcze silniejszym centrum była Moskwa.

IB: To prawda. Dostałem zaproszenie od Olega Lundstrema, by grać w jego big bandzie. W 1984 roku zostałem członkiem zespołu Allegro Nikołaja Lewinowskiego. Wtedy przerzuciłem się na tenor.

JF: Bardzo wcześnie nauczyłeś się angielskiego. Pamiętam, ponad dwadzieścia lat temu, jak Ciebie spotkałem na festiwalu w Tbilisi, mówiłeś już nieźle po angielsku.

IB: Miałem wtedy nogę w gipsie. (śmieje się) Miałem wypadek podczas meczu w piłkę nożną.

JF: Już wtedy, w 1986 roku, pamiętam, myślałeś o wyjeździe do Ameryki.

IB: Miałem wrócić do Moskwy, poślubić amerykańską dziewczynę i pojechać razem z nią do Stanów. I tak się stało. Wyjechałem w 1987 roku. Bardzo mi wtedy pomagał Grover Washington Jr., a także Dave Brubeck i Gary Burton. Gary obiecał mi, że otrzymam w Berklee pełne stypendium. Ponieważ poślubiłem Amerykankę, nie potrzebowałem mieć wizy do Ameryki. Tak się szczęśliwie złożyło, że moja żona była z Bostonu, więc miałem gdzie się zatrzymać.

Wybrałem się na studia w Berklee, ponieważ miałem wiele pytań, na które szukałem odpowiedzi.  Chciałem zobaczyć, czym różnią się systemy edukacji w Stanach i w Rosji. Chciałem też dowiedzieć się o Ameryce. Studiowałem przez kilka lat. W tym czasie grałem w Bostonie w wielu różnych miejscach, m.in. w Regatta Bar, z takimi muzykami jak Jerry Bergonzi, George Garzone, Rachel Z. Na moje koncerty przychodził i przyłączał się do nas z gitarą Pat Metheny.  Poznałem Pata jeszcze w Rosji, mówił wiele dobrych rzeczy o mnie w różnych czasopismach.

W Berklee moimi kolegami byli m.in. Kuba Stankiewicz i Piotr Rodowicz. Piotr bardzo mi pomagał – to najmilszy człowiek na świecie, jakiego poznałem!

JF: Po dwóch latach przeniosłeś się do Nowego Jorku.

IB: W Nowym Jorku grałem z Big Bandem Lionela Hamptona, w różnych klubach, jak Birdland, Visiones, Blue Note. Nagrałem płytę z Groverem Washingtonem „Then And Now” (1988). Nagrałem swoją własną płytę „Falling Out” (1994), na której grali Lyle Mays, Eddie Gomez  i Marvin „Smitty” Smith. Grałem w rosyjskiej dzielnicy na Brooklynie w klubie nocnym „Rasputin”, a w każdą środę w „Russian Samovar” przy 52 Ulicy występowałem z różnymi muzykami. Moim stałym basistą był Ron McClure. Wielu znanych aktorów z Broadwayu przychodziło tam na wódkę, by odprężyć się po przedstawieniu.

JF: Tak dobrze Ci szło w Nowym Jorku, to dlaczego wróciłeś do Rosji?

IB: Mówiąc szczerze, nie chciałem wracać. Podczas jednej z podróży do Moskwy poznałem dziewczynę imieniem Oksana i zakochałem się. Chciałem ją poślubić i sprowadzić do Nowego Jorku. Ale Oksana nie dostała wizy amerykańskiej, a ja miałem jeszcze Zieloną Kartę. Wóciłem do Rosji i czekałem na obywatelstwo amerykańskie. W międzyczasie ona zaszła w ciążę i przyszło na świat nasze pierwsze dziecko. Nie chciałem być w Nowym Jorku bez niej, byłem jej potrzebny.

Po kilku latach nieobecności w kraju byłem pod wrażeniem, jaki prezentowali niektórzy rosyjscy muzycy. Założyłem zespół. Zacząłem organizować duże koncerty i trasy jazzowe z udziałem znanych muzyków amerykańskich. Byłem naprawdę pochłonięty. Obywatelstwo amerykańskie wreszcie dostałem i teraz mogę tam jeździć, kiedy zechcę. Świat jest otwarty, ale najważniejsze jest teraz dla mnie to, co mam do zrobienia w swoim kraju.

JF: Opowiedz o swoich płytach.

IB: Jedna z tych, z których jestem najbardziej dumny, to płyta mojego big bandu „The Eternal Triangle” z 2003 roku, na której gra Randy Brecker jako gość specjalny. To była moja muzyka, ale aranże napisał rosyjski geniusz Witali Dołgow. Nagrałem również wydany nakładem rosyjskiej filii Universal Music album „Prophecy” ze swoim kwartetem. Nagranie najnowsze, o którym już wcześniej mówiliśmy, to „Magic Land” z Chickiem Coreą (2007). To muzyka z moich ulubionych filmów dla dzieci, napisana nie przez Gershwina , lecz przez współczesnych kompozytorów rosyjskich. A teraz przygotowujemy płytę z kompozycjami i aranżacjami Nikołaja Lewinowskiego. W trzech utworach solo na trąbce gra Wynton Marsalis.

Będzie też nowy projekt, nad którym pracuję już od być może 20 lat – to płyta nagrana w kwartecie z Eddie’m Gomezem, Lennym White’em i Andriejem Kondakowem, pianistą, który mieszka w St. Petersburgu – kwartet jazzowy i kwartet smyczkowy. Mam nadzieję, że ukaże się w przyszłym roku. Nagrałem również płytę z altowiolistą Jurijem Baszmetem – „Suita na saksofon, altówkę i orkiestrę kameralną”. Będziemy mieli trasę po USA z moim big bandem – Boston (Symphony Hall), Nowy Jork (Avery Fisher Hall), Chicago, Seattle, Los Angeles, San Francisco.

JF: Jakie są Twoje największe inspiracje, jeśli chodzi o kompozytorów rosyjskich?

IB: Moim ulubionym kompozytorem jest Rimski-Korsakow. W muzyce Rimskiego-Korsakowa jest tyle jazzu. Jego skala stanowi podstawę skali bebopowej. Lubię również Czajkowskiego, Musorgskiego, Alfreda Schnittke, uwielbiam Strawińskiego, Szostakowicza, a jeszcze bardziej Prokofiewa.

Mam zamiar w nieodległej przyszłości nagrać płytę jazzową z utworami Czajkowskiego (m.in. z „Dziadka do orzechów”) i  Rimskiego-Korsakowa w aranżacji Dołgowa i Kondakowa.

JF: Czy Twoim zdaniem istnieje odrębne zjawisko, które można by określić mianem „rosyjski jazz”?

IB: Sprawa tożsamości jest dla mnie bardzo delikatna. Gramy muzykę jazzową, a jest to idiom, który narodził się i ukształtował w Stanach Zjednoczonych. Mnie bardziej chodzi o jakość. Przed laty spierałem się o to z Siergiejem Kurjochinem. On starał się przekonać mnie, że powinniśmy stworzyć odrębną szkołę jazzu rosyjskiego, ale ja upierałem się, że musimy przede wszystkim starć się grać jak najlepiej, z pasją, z własnym brzmieniem. Kurjochin mówił o „rosyjskim jazzie”, a ja tłumaczyłem mu, że przecież oni nie potrafią grać! Wynton powtarzał to samo: niektórzy muzycy nie tylko nie potrafią swingować, oni w ogóle nie umieją grać! Nazywają swoją muzykę tak czy owako – „contemporary jazz”, „awangarda”, „europejski jazz”, a nie potrafią grać! Najpierw musimy się nauczyć, jak grać tę muzykę, która nazywana jest jazzem.

Występowałem niedawno w Republice Czeskiej. Nie wiedziałem, że mają takich wspaniałych muzyków.

JF: A czy kiedykolwiek grałeś w Polsce?

IB: Trzy lata temu ze swoim zespołem występowałem w Warszawie w Sali Kongresowej. To był koncert z okazji Międzynarodowych Targów Książki. Dołączył do nas Tomasz Stańko. Graliśmy razem All Blues. Pięć czy sześć lat temu grałem z Billym Cobhamem w Poznaniu. Byłem zaskoczony, bo na widowni nie zauważyłem ani jednej kobiety. Na Cobhama przyszli sami mężczyźni!

JF: Czas najwyższy, żeby usłyszała Ciebie nasza prawdziwa jazzowa publiczność. Czeka na Ciebie wiele pięknych dziewcząt. Zapraszamy! Do zobaczenia!

Wywiad opublikowany w JAZZ FORUM 12/2008.


 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu